czwartek, 19 listopada 2020

Rozdział 1. Oświadczyny Skya i Brandona na doczepkę XD

 

Akcja dzieje się pod koniec trzeciego sezonu, kiedy dziewczyny z klubu Winx pokonały Valtora.

      W Alfei dziewczyny świętują swoje zwycięstwo. U Layli i Nabu dochodzi do pierwszego pocałunku. Stella i Brandon tańczą w świetle reflektorów wtuleni w siebie, jakby świat wokół nie istniał. Muza, Tecna i Flora siedzą przy stole na świeżym powietrzu śmiejąc się i wspominając szczęśliwe lata swojej przyjaźni w klubie. Zaś Riven, Timmy i Helia siedzący niedaleko, po przeciwnej stronie próbują odnaleźć wspólny język. Nie za bardzo im to wychodzi. Niespodziewanie podszedł do nich Skye, przerywając ich niezręczną ciszę.

— Wiecie, gdzie jest Bloom ? Szukam jej...sam już nie wiem ile czasu.

— Widziałem, jak przechadzała się z panią Faragondą jakiś czas temu. A co tak ci śpieszno do niej? - spytał podejrzliwie Riven.

— Eh...a co ci do tego. Zresztą zaraz sam się dowiesz - odpowiedział mu blondyn, lekko się przy tym czerwieniąc.

Chłopacy od razu zrozumieli, o co może mu chodzić. Nerwowość w głosie, dostojna poza, nienaganny ubiór...

— Brachu odważnie - palnął Timmy.

Riven wstał, a następnie podszedł do Skya klepiąc go po męsku w ramię.

— Nie zatrzymujmy tego gołąbka już dłużej. Idź szukaj swojego aniołka - powiedział do niego, lekko go popychając, żeby ten się pośpieszył i przypadkiem nie rozmyślił.

— Dzięki za wsparcie. Życzcie mi szczęścia - odparł Sky lekko zmieszany i zaczął iść ścieżką, którą wskazał mu Riven.

— Powodzenia - powiedział Helia zanim ten całkiem się oddalił.

— Zobaczycie, zaraz tu będzie niezłe widowisko - oznajmił Riven, pocierając ręce i  śmiejąc się pod nosem.

— A  propos, od kiedy stałeś się swatem? - spytał go Timmy, nie mogąc już dłużej powstrzymywać się od śmiechu. 

Riven na ten komentarz naburmuszony odwrócił głowę.

— Zostawię to bez komentarza.

Jednak w głębi duszy naprawdę życzył tym dwojga szczęścia.

******

Sky nie zbaczał ze wskazanego kursu. Z każdym następnym krokiem, który przybliżał go do spotkania z dziewczyną odczuwał coraz to większe zakłopotanie.

— Nie. Teraz albo nigdy - powiedział głośno i pewnie.

Wyjął z kieszeni od białej marynarki brązowe pudełko. Otworzył go i zaczął przyglądać się  pierścionkowi z brylantem w kształcie serca, który mienił się w świetle srebrnego księżyca. Specjalnie poleciał do Heraklionu, do swojego sprawdzonego i zaufanego człowieka, który wykuł na jego prośbę pierścionek. Sky podczas pracy nad nim nie stał biernie i również dołożył w tworzeniu tego cuda swoje dwa grosze.

— Może teraz mi się uda - szepnął  z nadzieją, po czym ciężko westchnął.

Otóż planował oświadczyny od miesięcy. Zamierzał to zrobić na wielkim balu w Heraklionie, kiedy przed rodzicami i wszystkimi zebranymi miał ogłosić, że kocha Bloom i chce z nią spędzić resztę swojego życia. Wtedy była taka piękna - wróciły mężczyźnie wspomnienia. Niestety te śmiałe plany przeszkodziła mu Diaspro z Valtorem na czele. Niech to szlag ! Na samą myśl o tamtych wydarzeniach poczuł ucisk w gardle. Przez nich zraził się przyjmować kieliszki od ludzi, a co dopiero pić ich zawartość. Niektórzy, szczególnie bliscy czuli się nieco urażeni, ale rozumieli młodego króla. Na szczęście Diaspro została raz na zawsze wygnana, a Valtor pokonany. Królestwu już nic nie grozi - myślał z ulgą. Po całkowitym odzyskaniu świadomości umysłu i uwolnieniu Brandona, którego sam uwięził, gdy nie był sobą postanowił, że poleci do Alfei i oświadczy się Bloom przy najbliżej sposobności. Gdy przybył na miejsce spotkało go tylko rozczarowanie. Stella i Flora z żalem powiedziały mu, że Bloom jest w Krainie Smoków, by uzyskać moc enchantixu. Co gorsza mogła już stamtąd nigdy nie wrócić. Sky przez tyle dni nie zmrużył oka bojąc się, że już nigdy jej nie zobaczymy, aż w końcu ku uciesze doszła go wiadomość od miłej wróżki Amore, że wróciła. Żeby polecieć do ukochanej musiał wziąć dzień wolny w szkole. Po wyjaśnieniu sobie wszystkiego i spędzeniu wspólnych chwil, których nie mieli ot tak dawna doszedł do wniosku, że nie oświadczyny, a ponowne odbudowanie związku jest im teraz potrzebne. Potem ratowanie Tecny, walka z Valtorem... oświadczyny dalej się odkładały. Mężczyznę z rozmyślań o tamtych wydarzeniach niekoniecznie wszystkich dobrych wyrwał głos zbliżającej się Bloom i pani Faragondy.

— Sky, co ty tu robisz? Szukałeś mnie? - spytała Bloom, podbiegając do niego.

— Tak w pewnym sensie. Chciałem z tobą porozmawiać, ale widzę, że jesteś zajęta. - Kiedy to mówił nie spuszczał wzroku z pani Faragondy.

— Właściwie to już skończyliśmy. To zostawię was - rzekła profesor puszczając Skyowi dyskretnie oczko, po czym się oddaliła.

— Eh, Sky to chciałeś ze mną porozmawiać? - powtórzyła Bloom, podchodząc do niego bliżej.

— Tak, ale najpierw przejdźmy się trochę - zaproponował, posyłając dziewczynie zawadiacki uśmiech.

Chwycił ją za rękę i oboje ruszyli przed siebie. Idąc wsłuchiwali się w szum wiatru, a niekiedy spoglądali jednocześnie na wielki księżyc. Była wówczas pełnia.

— Bloom, powiedz mi jesteś szczęśliwa będąc ze mną? - spytał nieoczekiwanie Sky, przystając i spoglądając w jej wielkie niebieskie oczy.

— Jasne, że tak! Co to za pytanie - odpowiedziała bez chwili wahania, lekko się podśmiewając.

Chłopak nagle spoważniał i spojrzał na dziewczynę, jakby była dla niego całym światem.

— Bloom nie będę ukrywał, że świat mi się zawalił, gdy myślałem, że cię straciłem po walce z Valtorem. Już drugi raz mi to robisz - powiedział lekko się trzęsąc.

— Darkar i Valtor to już przeszłość. Spokojnie - powtarzała Bloom gładząc ukochanego po policzku.

— Wiem, ale takich rzeczy się nie zapomina - rzekł z przygnębieniem. — Bloom, od dłuższego czasu chce cię o coś zapytać...

Powoli wyjął z kieszeni pudełko, następnie klęknął przed nią.

— Sky...- Bloom zakryła twarz dłonią, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

— Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie Bloom. Czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zostać moją żoną?

Nastała chwilowa cisza i niepewność ze strony chłopaka. Po jej policzkach spłynęły łzy.

— Sky oczywiście, że tak. 

Mężczyzna wstał i uniósł dziewczynę. Patrzyli tak na siebie chwile otuleni blaskiem księżyca, po czym złączyli swoje usta w zmysłowym pocałunku.

— Dziękuję za ten zaszczyt - szepnął jej do ducha, a potem objął.

— Brawo! Wiedzieliśmy, że wam się uda!

Bloom i Sky gwałtownie odwrócili głowę.

— Że co...kto? Brandon? - spytał Sky niemal pewny.

Nie mylił się. Nagle z  krzaków wyszedł Brandon i reszta specjalistów. Nie mogło również zabraknąć przyjaciółek z klubu i wróżek.

— Brawo! Wielkie gratulacje! - krzyczeli wszyscy, klaskając młodej parze.

Sky, patrzył na nich nieco zdezorientowany, podobnie jak Bloom.

— Ale jak wy tu... - Sky spojrzał wymownie na chłopaków. Z pewnością oni wszystkim wygadali.

— Tak jakoś samo wyszło - Riven wzruszył ramionami. — Poza tym dziewczyny coś podejrzewały.

— Krótko mówiąc przywarły nas do ściany - przyznał Timmy.

— Wy naprawdę myśleliście, że przegapimy takie wydarzenie i nie pójdziemy wam cicho kibicować? - Stella posłała zakochanym przekomarzający uśmiech.

Bloom i Sky mimowolnie się zaczerwienili.

— Eh... zamierzaliśmy to ogłosić.... - tłumaczył Sky widocznie zmieszany.

— Tere-fere - zaśmiała się Chatta.

— Nie myliłam się, że niedługo usłyszymy marsza weselnego - wtrąciła Flora. 

— Dobra to kiedy ślub? Kiedy będzie wielki tort? KIedy? - pytała Lockett nie mogąc się już doczekać.

— Tak, tak, kiedy!?  - Do pytania dołączyła się Chatta.

— Nie zasypujcie już tych dwojga tak pytaniami. Widzicie jak się przecież czerwienią. Ten czas, pełny miłości należy tylko do nich. Dajmy im trochę prywatności - zasugerowała Amore przeszczęśliwa, że widzi tak dobraną i zakochaną parę. Doskonale wiedziała, że o taką miłość trzeba dbać.

— Amore ma rację, zostawmy ich już w spokoju - zgodziła się Tune.

— Tak też się zgadzam - wtrąciła Digit.

— Piff raczej nie zabierze głosu, bo śpi - zauważyła Chatta. Piff spała w najlepsze w dłoniach Layli.

— Na pewno życzy wam wszystkiego najlepszego - powiedziała Layla w jej imieniu nie kryjąc wzruszenia.

Nabu z wielkim szacunkiem podszedł do młodej pary, po czym pewnie podał im rękę gratulując. Pozostali chłopcy poszli w jego ślady. Dziewczyny zaś podbiegły, obejmując Bloom.

— Cieszę się, że jesteście ze mną. To wiele dla mnie znaczy - wyznała Bloom zgodnie z prawdą ściskając mocno dziewczyny. 

— Dobra, nie będziemy tej dwójki już dłużej męczyć. Chodźmy z powrotem na imprezę. Co za dużo lukru to nie zdrowo - stwierdził żartobliwie Riven.

Na jego komentarz niespodziewanie wszyscy się zaśmiali.

— Zanim pójdziemy ja też chciałbym coś ogłosić - oświadczył nieoczekiwanie Brandon.

— Brandon co chcesz zrobić? - spytała cicho Stella patrząc na niego zdezorientowana.

— Wiecie... - zaczął wolno, jakby chciał uporządkować swoje słowa utkane w głowie. — My ze Stellą jesteśmy razem, w sumie długi czas... 

Brandon...

Stella nie wiedziała, co się dzieje.

Brandon niespodziewanie przyklęknął przed nią.

— Stello, czy zechcesz wyjść za mnie.

— Odlot - szepnął Timmy.

Wszyscy rozwarli usta ze zdumienia. Podwójne oświadczyny w tym samym dniu i czasie to naprawdę coś.

Stella patrzyła na Brandona jak wryta, aż po chwili z zawodem w oczach odwróciła się od niego, biegnąc przed siebie.

Chłopak nie wiedział co to znaczy. Bez wahania pobiegł za nią. W końcu ją dogonił.

— Stello, nie uciekaj! Właściwie czemu to zrobiłaś? - spytał zdyszany, chwytając ją za rękę, jakby się bał, że znowu gdzieś pobiegnie.

Dziewczyna zamiast mu odpowiedzieć milczała.

— Stello powiedz coś - prosił Brandon jeszcze lekko dysząc. —  Czy ty już mnie nie kochasz? Masz kogoś innego?

Ta sugestia tylko dziewczynę bardziej zezłościła.

— Co to w ogóle za pytanie! - fuknęła nie wierząc w to co słyszy. — Oczywiście, że cię kocham. Tylko ciebie.

— To dlaczego się nie zgodziłaś? Czemu?

Brandon już nic z tego nie rozumiał.

Stella odwróciła się od niego plecami. Podniosła głowę, spoglądając na wielki księżyc.

— Nie tak sobie wyobrażałam nasze oświadczyny - wyznała.

— To znaczy...?

— To znaczy, że liczyłam na większe zaangażowanie z twojej strony. W ogóle się nie postarałeś tylko wykorzystałeś chwilę. Nawet sam jej nie stworzyłeś - dodała.

Chłopak podrapał się po głowie.

— Fakt, to było dość spontaniczne - przyznał. — W sumie mogłem bardziej się postarać.

Patrzył na nią z zażenowaniem. W końcu zrozumiał swój błąd. Stella zasługiwała na coś więcej. Wiedział o tym najlepiej.

— Choć ze mną - Brandon chwycił jej dłoń wyrywając z zadumy.

— Gdzie? - spytała.

— Chcę zrobić to tak jak należy.

Zaczął iść przed siebie ciągnąć ją za sobą. Stella nie miała pojęcia, co mu teraz chodzi po głowie, ale postanowiła się nie odzywać ani o nic nie pytać. Z każdą chwilą dochodziła do wniosku, że zareagowała wtedy zbyt impulsywnie. Przecież widziała, że mówił szczerze! Jednak poczuła wtedy wielki zawód, ponieważ wie, że Brandona stać na coś więcej. Nie chodzi tu o pierścionek, którego też w sumie nie miał, ale jakiś mały wysiłek. W końcu dotarli na sam środek parkietu, gdzie było największe skupisko ludzi.

— Poczekaj tu - poprosił, składając jej delikatny pocałunek na policzku.

Stella z nieukrywającym zdumieniem w oczach obserwowała chłopaka, jak ten wchodził na wielką scenę. Podszedł do solisty, który właśnie ogłaszał swój nowy kawałek prosząc, żeby dał mu na chwilę mikrofon. O dziwo od razu to zrobił.

— Dzięki, w sumie chciałem sobie zrobić na chwilę przerwę od śpiewania - wyznał, po czym sobie poszedł XD.

— Słuchajcie wszyscy chce coś ogłosić!

— Patrzcie jaki przystojniak! - Niektóre dziewczyny zaczęły krzyczeć na widowni. Stelli się to zbytnio nie podobało.

— Zaśpiewaj nam coś!  Zaśpiewaj, zaśpiewaj! - zaczęły go namawiać. Do prośby przyłączyło się więcej ludzi, aż w końcu wszyscy niezależnie od wieku i płci to podchwycili.

Brandon zmieszany na te okrzyki podrapał się po głowie.

— W sumie nie miałem zamiaru śpiewać, ale skoro tak ładnie prosicie, to mogę te słowa przedstawić w piosence.

— Nie, nie nie...

 Stella zaczęła kręcić głową. Przecież Brandon nie umiał śpiewać.

Chłopak odchrząknął dwa razy zanim zaczął:

( Teraz wyobraźcie sobie melodię, inwencja twórcza :D )

- Stello, kochana Stello tak długo znamy się.

Stello, kochana Stello, czy ze chciałabyś wyjść za mnie?

Ja wiem, że nie jestem milionerem i nie przynoszę diamentów codziennie,

ale wiem, że me uczucia są pewne szczególnie do Ciebie.

Czy zaszczyt uczynisz mi i żoną mą zostaniesz na wszystkie dni,

i czy to, że śpiewam tu przed wszystkimi w pełni wystarcza ci?

Stello, kochana Stello ty piękna jesteś jak nimfa wśród wód.

Zachwycasz mi swym pięknem i co wewnątrz w tej duszy skrywa się.

Czy zechcesz wyjść za mnie... 

Po piosence nastała grobowa cisza. Po policzkach Stelli spłynęły łzy. Krótko mówiąc była wzruszona. Przypomniały jej się wszystkie chwile, wzloty i upadki, które razem przeżyli. Brandon zszedł z parkietu, kierując się do dziewczyny, która tak skradła mu serce. Nikt nie torował mu drogi.

— Stello, moja droga... - zaczął mówić, jak był już dostatecznie blisko. — Co prawda nie mam pierścionka i szczerze mówiąc nie zamierzałem ci się dziś oświadczać, ale czasem taka spontaniczna chwila może być piękna. Dlatego, czy teraz się zgodzisz? Moje słowa w piosence były szczere.

— Zgódź się! - krzyknęła jedna z dziewczyn wśród publiczności.

— Brandon ja...

— Tak?

— Kocham cię i oczywiście, że za ciebie wyjdę! - wydusiła w końcu rzucając mu się w ramiona.

Wszyscy zaczęli klaskać krzycząc : Brandon, Stella! Brandon, Stela...! Wiwat!!!

! Wiwat!!!

******

Para narzeczonych wyszła z tłumu ciesząc się po prostu sobą.

— Cieszę się, że was znów widzę! - krzyknął Timmy zauważając ich. Był w towarzystwie Rivena.

— O Timmy, Riven tak długo się nie widzieliśmy - rzekł Brandon żartobliwie podchodząc do nich bliżej.

— Martwiliśmy się o was. Gdzie was tak wywiało? - spytał Riven.

— Powiedzmy, że musieliśmy sobie coś wyjaśnić - odpowiedziała Stella z uśmiechem.

— Już sobie wyjaśniliśmy - dopowiedział Brandon, po czym oboje spojrzeli na siebie.

— To cieszę się niezmiernie - wyznał Timmy. —  A wiecie co tu się przed chwilą działo? Choć zapewne słyszeliście...

— Co takiego? - spytał Brandon.

— Nic takiego... tylko jakiś koleś w piosence wyznawał miłość dziewczynie. Dacie wiarę? Tak fałszował, że przez połowę piosenki musiałem zatkać uszy. Powiem, że odważny ten gość, tak się zbłaźnić dla dziewczyny. Nie wiem, czy zrobiłbym coś takiego, chociaż dla Tecny wszystko...

— Timmy... - Brandon podrapał po karku. — Tym fałszującym kolesiem byłem ja.

—  Że co?! Ty naprawdę?!

Riven nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

— To ty nie wiedziałeś? Mówiłem, że będzie tu niezłe widowisko - przypomniał ciągle się śmiejąc.

— Eh... - Timmy trochę się zaczerwienił. Naprawdę nie miał pojęcia, że to on. Chciał tą niezręczną sytuację jakoś odkręcić. — W takim razie szczere gratulację. W sumie te oświadczyny były niezłe, lepsze od tych poprzednich.

— To znaczy? - spytał Brandon.

— Bo wiesz... tam oświadczyłeś się na doczepkę.

— Odezwała się osoba wszechwiedząca w tej dziedzinie - rzekł przekomarzająco Riven.

Timmy spuścił na chwilę głowę, po czym spojrzał na nieco ostry wzrok Brandona. Znowu zbańczyłem sprawę - myślał w duchu. Zamiast się zamknąć, jak sam zamierzał mówił dalej:

— Ale jesteście razem. Pogodziliście się, to najważniejsze. Może przyniosę wam coś do picia...

Tak naprawdę chciał się zmyć.

— Nie, nie trzeba, dziękujemy za miłe słowa - powiedział Brandon ze szczerością w głosie.

— Pozwólcie, że teraz pobędziemy trochę ze sobą - powiedziała Stella puszczając chłopakom oczko.

Po chwili odeszli, wpatrzeni w siebie.

— Świata teraz poza sobą nie widzą. Jakby wyskoczyło im monstrum zza krzaków zapewne by je obeszli - stwierdził Riven.

— Co ty, nigdy zakochany nie byłeś? Jak jestem z Tecną to czasem odlatuje w inny wymiar - przyznał Timmy, odlatując gdzieś myślami razem z nią.

Nagle z tych intensywnych rozmyślań wyrwał go ból na prawym ramieniu.

— Riven co ci odbiło?! - krzyknął Timmy patrząc na kolegę z wyrzutem.

—  Pięć razy ci mówiłem, że zaraz cię walne a ty nie reagowałeś. Właśnie, takiego odlatywania chce uniknąć. Nie chce wyglądać jak jakiś miękki frajer - powiedział z lekkim grymasem.

— Hej chłopaki!

Ten znajomy głos... należał do Tecny. Timmy, aż przetarł okulary, żeby móc ją lepiej zobaczyć.

— Cześć dziewczyny! - krzyknął rozpromieniony widząc, że nie jest sama.

— Zapewne szukaliście nas - wywnioskował Riven widząc, że jest w towarzystwie Muzy.

— Bingo. Postanowiłyśmy połączyć siły w szukaniu was i koniec końców się udało - rzekła Muza puszczając Rivenowi oczko.

— Pomimo, że nie mieliście przy sobie żadnego nadajnika - dodała żartobliwie Tecna zwracając się w stronę Timmiego.

— To nie pozostało nam nic innego, jak tylko wyrwać was do tańca - rzekła zachęcająco Muza, spoglądając na Rivena.

Dziewczyny podeszły do swoich chłopaków chwytając za rękę. Nie zdążyli się obejrzeć, a już zaciągnęły ich na parkiet.

Timmiemu podobał się pomysł tańca szczególnie z Tecną, zaś u Rivena nie było widać zbytniego optymizmu. Krótko mówiąc nie lubi tańczyć, ale, że nie chciał sprawiać Muzie przykrości postanowił wysilić się na jeden. Muza na początku poważna nieoczekiwanie się zaśmiała.

— Co się tak bawi? - spytał Riven zataczając z nią piruet.

— Widok, jak się starasz pokazać, że taniec ci się podoba jest komiczny. 

— Nie zapominaj, że to wszystko dla ciebie - rzekł udając obruszonego. 

— Jak chcesz to nie musimy wcale tańczyć. Możemy się gdzieś przejść - zaproponowała ku uciesze chłopaka.

Wyszli z parkietu i skierowali się w stronę parku.

— Taniec faktycznie nie jest dla mnie - przyznał, kiedy tak spacerowali. 

— Przecież wiem, za dobrze cię znam - odpowiedziała puszczając mu oczko.

— Tak, niestety...

— Co niestety? - spytała Muza odwracając się w jego stronę.

— Może źle to ująłem, ale  wiesz... - Riven podrapał się po karku, jakby nie łatwo przychodziły mu słowa, które miał zamiar powiedzieć. — Krótko mówiąc jesteś pierwszą dziewczyną, jaką wpuściłem do swojego życia. Dziwnie mi z tym trochę.

— I co? Żałujesz? - spytała go z nutą niepewności.

— A z Nabu to naprawdę nic nie było?

— Przecież ci mówiłam, że nic, a poza tym...

Nie dokończyła zdania, bo Riven nieoczekiwanie przywarł do jej ust. Na początku zaskoczona odwzajemniła jego pocałunek. Całował ją intensywnie i namiętnie, jednocześnie przyciągając do siebie. Był stęskniony za jej słodkimi, malinowymi ustami, podobnie jak ona za jego. Po czasie z lekką niechęcią oderwali się od siebie. Jakikolwiek komentarz był tu teraz zbędny. Chłopak wziął dziewczynę za rękę i poszli dalej. Idąc zastanawiał się czy tak naprawdę można zwariować dla dziewczyny, żeby świata poza nią nie widzieć. Spojrzał na Muzę, po czym westchnął. Jak widać można.


W następnym odcinku: Sky i Brandon zrobili kolejny krok w związku: oświadczyli się. Dziewczyny ku radości obu panów się zgodziły. Teraz do całkowitego szczęścia zostało tylko jedno: spotkanie z rodzicami. Czy specjaliści dobrze wypadną przed nimi, podobnie jak czarodziejki. Czy może coś pójdzie nie tak...





 

 

poniedziałek, 7 września 2020

Epilog:

 

- Przynieść Ci coś do picia? Naprawdę mamy tu duży wybór – pytała mnie Meg.

- Nie dziękuje. Jakbyś była tak miła to proszę zostaw mnie samą.

Kobieta wyszła tak jak ją poprosiłam.

Zostałam sama tak jak chciałam. Wpatrywałam się w morelowy sufit nie wiem ile czasu. Rozmyślałam głównie o rodzicach i doktorze Jacku. Dużo o nich rozmyślałam. Cieszyłam się, że miałam z doktorem Jackiem dobre stosunki. Najgorzej to dowiedzieć się o śmierci kogoś bliskiego ze świadomością, że rozstałeś się z nią w kłótni. Teraz już wiem, co to za uczucie. Tak właśnie wyglądało moje ostatnie spotkanie z rodzicami. Nie zdążyłam im powiedzieć, że nigdy nie miałam do nich za złe, że ukrywali tyle faktów przede mną. Mimo, że wyznali, że nigdy nie byli moimi rodzicami to moje uczucia do nich się nie zmieniły i nigdy nie zmienią. Zawsze będę ich kochać. Mam nadzieję, że w zaświatach słyszą moje myśli.

Rzuciłam poduszką, którą miałam przy sobie. Niech to szlag!  Niech wszystko szlag weźmie! Czemu to tak boli?

Wstałam z łóżka. Miałam ochotę gdzieś się przejść, najlepiej uciec. Wyszłam z pokoju. Na szczęście korytarz był w miarę pusty. Zaczęłam się po nim przechadzać, kiedy moją uwagę zwróciły lekko uchylone drzwi. W środku na podłodze leżała jakaś kartka. Rozsądek mówił mi, że nie powinnam tam wchodzić, jednak ciekawość wzięła górę. Cichutko odchyliłam drzwi i weszłam. Na łóżku leżała Angeles. Podeszłam do niej bliżej. Spała. Teraz mogłam zobaczyć, jej załzawioną twarz. Ten list musi być przyczyną tego stanu. Ostrożnie podniosłam kartkę, bowiem była bardzo cienka.  Wyglądała jak papirus.  Miałam odłożyć ją na miejsce, jednak rzuciło mi się w oczy pierwsze zdanie i coś podkusiło mnie, żeby przeczytać dalej: 

Najdroższa Angeles

Wiesz, jak trudno przychodzi mi mówienie o uczuciach, nawet w listach, jednak postanowiłem wysilić się na jeden w razie nieprzewidzianych okoliczności.  Pewnie to wszystko wiesz, ale mimo to chciałbym Ci powiedzieć czarno na białym, a raczej napisać na wszelki wypadek o moich uczuciach, jakbyś może jednak nie wiedziała. Angeles nigdy nie czułem się tak dobrze, jak wtedy, gdy byłem z Tobą.  Może tego zbytnio nie okazywałem, sama wiesz, jaki jestem... Nie wiem, jak Ty w ogóle tyle czasu ze mną wytrzymałaś. Musisz mi jednak uwierzyć, że to prawda. Byłaś moją najlepszą przyjaciółką, towarzyszką w trudnych chwilach, a nawet kimś więcej. Nigdy Ci tego nie powiedziałem, zawsze stosowałem niezłe wykręty, zapewne jakbym był tu teraz, też bym je stosował. Lepiej mi o tym pisać niż mówić. Musisz też wiedzieć kochana, ze byłaś najbliższą osobą memu sercu. I zawsze będziesz. Masz być silna teraz za nas obojga i to nie jest prośba. Zawsze w Ciebie wierzyłem i wierzę teraz, ale proszę wspomnij o mnie czasem.

Na zawsze Twój Jack.

Czytałam ten list powoli bez pośpiechu. Spojrzałam na Angeles ze współczuciem.

- Biedna – wyszeptałam patrząc na nią.

Cicho zatrzasnęłam od niej drzwi i podeszłam do lekko uchylonego okna, znajdującego się na korytarzu. Światło na mnie padło i zobaczyłam jak moja skóra połyskuję na niebiesko. No tak, przecież jestem aniołem. Przyjaciele, proponowali mi nauki latania i wiele innych rzeczy, ale wszystkim odmówiłam. Nie miałam na nic ochoty, teraz też. Czuję się taka pusta i bez życia. Za dużo cierpienia w tak krótkim czasie.

 Czy można pozostać kimś takim samym po takich przeżyciach? 

Czy rany w sercu się kiedyś zagoją?

Czy będę kiedyś w stanie cieszyć się z życia?

Zaczynałam wątpić.

Dopóki On żyje jest to niemożliwe.

Zapewne z naszyjnikiem będzie próbował dojść do całkowitej władzy, ale ja do tego nie dopuszczę. Dopóki jeszcze stoję na nogach pomszczę rodziców – obiecałam to sobie.

Nagle poczułam, że ktoś mnie obejmuje.

- Ariadne, będę przy Tobie cały czas – szeptała mi do ucha Audrey.

- Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – spytałam.

- Często chodzisz tam gdzie nie powinnaś. Pomyślałam, że możesz tu być – powiedziała lekko chichocząc.

- Jak ty mnie dobrze znasz.

Posłałam przyjaciółce przekomarzający uśmiech i również ją objęłam. Tylko dla niej jeszcze miałam ochotę żyć. Teraz zrozumiałam, jak bardzo tego potrzebowałam. Jej bliskości. Tylko jej i nikogo innego.

- Pamiętaj, że masz teraz u mnie specjalne fory. Gdy się tylko dowiedziałam gdzie jesteś myślałam, że oszaleje.

Kiedy to mówiła czułam, że cała drży. Zrobiło mi się smutno, że tak się przeze mnie martwiła.

- Audrey przepraszam, za to...

Jeszcze mocniej ją objęłam.

- No cóż, muszę się jakoś odegrać – oznajmiła tajemniczo.

Zanim się zorientowałam, o co Audrey chodzi było już za późno.

- Audrey przestań!

Zaczęłam chichrać, kiedy mnie gilgotała.

- Audrey, proszę przestań! – krzyczałam, śmiejąc się przez łzy. - Audrey zobacz!

Zobaczyłam pięknego gołębia, latającego między chmurami. Światło zza chmur padało na niego, przez co wyglądał zjawiskowo.

- Jakiż on piękny – rzekłam urzeczona.

- Masz rację – zgodziła się ze mną Audrey.

- Doktor Jack? -  szepnęłam do siebie.

Przypomniała mi się ostatnia rozmowa z doktorem, kiedy mówił mi, że po śmierci anioły, które były dobre za życia zamieniają się w białe gołębie.

- To niewykluczone – odpowiedziała Audrey szeptem. Najwyraźniej usłyszała moje pytanie.

Obie nie mogłyśmy oderwać od niego wzroku. Gołąb na chwilę przystanął trzepocząc swoimi śnieżnobiałymi skrzydłami. Miałam wrażanie, że ukłonił mi się. Teraz byłam już pewna, że to doktor. Łzy napłynęły mi do oczu. A więc jest już wolny. Naprawdę wolny.

 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

 

Podziękowania:

Dziękuję wszystkim, bez których ta książka by nie powstała. Serdeczne podziękowania chciałabym skierować do Miśki, która robiła mi korekty. Dziękuję Kochana za to, że poświęciłaś swój cenny czas, żeby lepiej się wszystkim czytało! Dziękuję również rodzicom za ich cierpliwość w moim pisaniu. Jesteście wspaniali! Jednak największe podziękowania kieruje do Daszy. Przez jej ciągłą motywację i doping możecie teraz cieszyć się z czytania. Była moim prawdziwym wsparciem i najlepszym recenzentem czy to była noc, czy dzień. Naprawdę jesteś Wielka!

 


 


Rozdział 42

 

Wielu z tych, którzy żyją, zasługuje na śmierć,

a niektórzy z tych, co pomarli, zasługują na życie.

J.R.R. Tolkien

 

Lekko poderwałam się z łóżka.

- Czyli jednak umarłam? To, czemu czuje się żywa? – Od razu spytałam.

Lilly chwyciła mocniej moją dłoń.

- Żyjesz, ponieważ byłaś człowiekiem, a raczej w połowie.

Wytrzeszczyłam oczy, kiedy to powiedziała.

- To znaczy?

- Już mówię. Jakbyś była w 100% człowiekiem to kusza przeszłaby przez Twoje ciało nie robiąc Ci cielesnej krzywdy. Jednak dostałaś z niej, co przeczy zasadzie o tym, że ludzie z Ziemi są nietykalni – tłumaczyła. - Demony mogą kusić na złą drogę, ależ oczywiście! – Lilly rzekła dobitnie - ale nie mogą pozbawiać ludzkiego życia. Tak to ludzie padaliby jak muchy –powiedziała wprost. - Demony nie oszczędziłyby nikogo.

Słuchałam jej bardzo uważnie. Słowa anielicy miały sens.

- Rozumiem, ale jeśli tak, to, kim ja po części byłam? – zapytałam ją.

Wprawdzie Will już uprzedzał mnie wcześniej, że mogę nie być śmiertelniczką, ale nie przyjęłam tego wcześniej aż tak do świadomości, bo to nie było jeszcze potwierdzone. Domysł okazał się jednak prawdziwy. Teraz to do mnie dotarło.

- Prawdopodobnie aniołem – wyznała Lilly.

W sumie mogło być gorzej – pomyślałam - Mogłam być czarownicą albo jakimś goblinem. Ciekawe, czemu się nigdy nie zorientowałam? – zastanawiałam się. Przez ten cały czas nie czułam w sobie niczego szczególnego. Właściwie czułam się jak zwykły człowiek, niczym niewyróżniającym się od innych.

- To tłumaczy tą aurę, którą czułyśmy wtedy wokół – szepnęła Alice, jednak na tyle słyszalnie, że zdołałam usłyszeć jej słowa, tak samo reszta.

- Kiedy Will zamknął Cię w pokoju, to pewnie wyzwoliłaś swoje drzemiące anielskie moce, żeby się uwolnić – stwierdziła Esterka.

- To Ariadne miała jakieś moce? – zapytała głośno Aurelia, patrząc na mnie zaskoczona.

- Też mnie to nurtuje – przyznałam przed nią i wszystkimi obecnymi.

- Jak widać, tak – oznajmiła Esterka, też patrząc na mnie ze zdziwieniem w oczach.

- W sumie nic nie pamiętam do momentu, aż znalazłam się na zewnątrz...- wyznałam szczerze.

- To normalne – powiedziała z uśmiechem Lilly. - Pierwszy raz zapewne wyzwoliłaś je w sobie. Jednak wciąż to jest dla nas wszystkich...  – Anielica odwróciła głowę w bok i ciężko westchnęła. – Nowe – dokończyła. - Do tej pory nie wiedzieliśmy, że to w ogóle jest możliwe.

- On zapewne o tym nie wiedział, dlatego nazwał Cię aniołem. Twoi rodzice z Ziemi odegrali dobrą robotę. Nie powiedzieli nic nikomu, dlatego nie doszła do niego ta wiadomość – wtrącił Nataniel.  

Właśnie, rodzice!

- Gdzie są moi rodzice? Gdzie jest Audrey? – zapytałam.

Zdałam sobie sprawę, że cała się trzęsę. Chyba nie zniosę złych wieści. 

- Może zacznę od Audrey, jest bezpieczna. Wyzdrowiała – zasygnalizowała Lilly, uspokajając mnie.

Zalałam się łzami. Nie były to jednak łzy smutku, ale szczęścia.

- Ale jak? Przecież Aaron zabrał rośliny. Znaleźliście te, które ukryłam w swoim bucie?

Odruchowo poniosłam się i zdjęłam swojego prawego buta. Skrawek rośliny wciąż się w nim znajdował.

To jak ją oni uratowali?! Ale czy to miało w tej chwili jakieś znaczenie. Audrey żyje! Nic innego się nie liczy.

- Will był równie bystry jak Ty i schował roślinę do kieszeni w spodniach - rozjaśniła moje domysły Lilly. - Udało mu się w porę donieść roślinę na czas i ją uratować.

Z pewnością będę Willowi wdzięczna do końca życia, że ocalił moją przyjaciółkę. A właśnie! Skoro już o nim mowa, to gdzie on się podziewa?

- Gdzie jest Will? Od czasu przebudzenia jeszcze go nie widziałam – spytałam wszystkich.

- Jest razem z Audrey. Czuwa nad nią podobnie jak jej ojciec – odpowiedział Nataniel.

- Jeszcze nie doszła do siebie? – spytałam.

Ta wiadomość zmartwiła mnie.

- To nie do końca tak... – zaczęła tajemniczo Aurelia – Kiedy Audrey zobaczyła Cię w takim stanie wpadła w furie, prawdziwą furię – powtórzyła dobitnie. - W szaleństwie, bo tylko tak można nazwać jej zachowanie...

Aurelia przerwała wypowiedź i nagle się zaśmiała, aż się popłakała ze śmiechu, po czym wytarła łzę z prawego policzka.

Patrzyłam na nią zdezorientowana. Czy to, co mówiła było takim powodem do śmiechu, że moja przyjaciółka nie zapanowała nad emocjami i dla mnie chciała tam lecieć? Dla mnie jej zachowanie nie było do śmiechu.

- Nie ja po prostu – zaczęła się jąkać - jak już używam takich mocnych słów jak „szaleństwo”, czy „furia” to serio  musi być coś na rzeczy.

- To prawda – zgodził się z nią Alex. - Może, dlatego, że sama jesteś czasami szalona – stwierdził chłopak śmiejąc się pod nosem.

- Odezwała się osoba rozsądna - Aurelia posłała mu wymowne, zabawne spojrzenie. Po chwili znów odwróciła się w moją stronę. 

- Audrey w żądzy zemsty postanowiła osobiście polecieć do Aarona – kontynuowała - Gdybyś wiedziała, co się działo, kiedy tam leciała – Aurelia wstrzymała na chwilę oddech. Chyba zaczęła to sobie przypominać. Pokręciła głową, jakby chciała w ten sposób uporządkować swoje myśli - Tak czy siak Will poleciał za nią i zdążył ją złapać, kiedy zemdlała.

- To dobrze.

Odetchnęłam z ulgą. Sprawa Audrey i Willa szczęśliwie się wyjaśniła. Później się zapytam, co Aurelia miała na myśli mówiąc „Gdybyś wiedziała, co się działo, kiedy tam leciała”, ale teraz chciałam przejść do następnych kwestii.

- A gdzie są moi rodzice z Ziemi i doktor Jack? – zapytałam.

Wszyscy nagle spochmurnieli. Ich miny nie wróżą nic dobrego. Do mojej duszy wkradł się niepokój. Czułam jak moje bicie serca przyspieszyło.

- Nasza misja się powiodła – oznajmiła Lilly. - Pomimo warujących demonów sprowadziliśmy ojca Audrey z powrotem. Jednak, jeśli chodzi o Twoich rodziców...

Lilly nie chciała dokończyć. Nie wytrzymam dłużej tego napięcia.

-  Co z nimi? Co?! –  pytałam ją z trudem łapiąc oddech.

- Może nie teraz – Lilly zaczęła się wahać. – Może prześpij się jeszcze...

- Nie – fuknęłam. – Proszę, powiedz mi teraz.

Tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, ale jednocześnie nie mogłam już znieść tej niepewności. Odbierała mi zmysły. Zasłoniłam dłońmi swoją twarz. Czekałam na werdykt.

Usłyszałam głośne westchnięcie. 

- Dobrze – odparła Lilly z wyraźnym zrezygnowaniem. - Twój dom naprawdę został pochłonięty przez pożar – Odsłoniłam twarz, kiedy to powiedziała. Patrzyłam na nią z przerażeniem. Miała jeszcze bardziej pochmurną minę niż wcześniej. Anielica dalej kontynuowała: - Udało mi się nawet wejść na chwilę do środka. Nikogo jednak tam nie zastałam. Jednak, gdy poczułam śmierć otaczającą całą posiadłość nie miałam wątpliwości, że Aaron rozkazał ich zabić. To potwierdza naszą teorię, że byli aniołami.

Lilly wyciągnęła z kieszeni dwa złote pierścienie.

- Nie, błagam. Nie...

Położyłam się na łóżku okrywając się kołdrą. Odechciało mi się żyć.  Niech się już dzieje ze mną, co chce.

- A doktor Jack? – spytałam jeszcze przez łzy.

Nastała grobowa cisza. Już wiedziałam, co to oznacza. Wtuliłam się w kołdrę jeszcze mocnej, jakby ona miała mi służyć za azyl.

- Niestety doktor Jack nie przeżył. Poświęcił się dla nas wszystkich – powiedziała Alice sama zalewając się łzami.

Retrospekcja.

Oczami Doktora Jacka:

- Nie utrzymamy tej bariery – mówiłem reszcie z trudem łapiąc powietrze.

Niech to szlag! Gdyby było tylko kilka demonów moglibyśmy zostawić barierę i odlecieć zanim przestanie działać, jednak przez to, że jest ich aż tyle zostawiona przez nas tarcza od razu by się złamała. Nie mamy wyboru.  Musimy ją utrzymywać.

Odwróciłem głowę w tył. Zobaczyłem Ariadne leżącą w bezruchu. Serce mi się za chwilę zatrzymało.

- Ariadne potrzebuje pomocy! – krzyknąłem.

Wszyscy odwrócili głowę. Widzieli jak poważna jest sytuacja.

Wiedziałem już, co muszę zrobić.

- Słuchajcie! To nie ma sensu. Jak wszyscy będziemy utrzymywać tą barierę to zginiemy. Nie zgadzam się na to – powiedziałem stanowczo.

- Co Pan ma na myśli? – spytał mnie niebieskooki młodzieniec. Po takim czasie wciąż jeszcze nie mogę zapamiętać ich imion. No tak! Przecież ma na imię Will.

- Słuchajcie mnie! – zwróciłem się do wszystkich. – Wy uciekajcie, a ja zostanę tutaj. Przez chwilę dam radę utrzymać barierę. Jak uciekniecie to może zaryzykuje i zostawię ją. 

- Mowy nie ma! Możemy teraz zaryzykować i zastawić nasze tarcze z nadzieją, że tak szybko demony jej nie złamią, ale na pewno nie zostawimy Pana samego – powiedział ten sam młodzieniec.

Reszta pokręciła przecząco głowami.

- A więc umrzemy wszyscy. I co to da? Nic – rzekłem.

- No to umrzemy. Ale przynajmniej razem. Nie zostawimy Pana – odezwała się Alice. Jej imię o dziwo zapamiętałem, pomimo, że nie mówi za wiele.

Co tu zrobić? – myślałem. – Te uparciuchy za nic nie chcą posłuchać. Wtedy zobaczyłem jak przez niebezpieczną strefę przechodzi Lilianna i inni mniej lub bardziej mi znani aniołowie. Pewnie dowiedzieli się o naszej wyprawie i przylecieli nam z pomocą. Nie mogłem pozwolić, żeby wszyscy tu dotarli i zginęli! To skłoniło mnie do zasięgnięcia po najwyższe środki.

- Na moim biurku w gabinecie leży czerwona teczka. Proszę przekaż ją Angeles – szepnąłem do Willa.

Wtedy z całej siły, jaką miałem w sobie odepchnąłem go i resztę zrywając ich barierę. Dobrze wiedziałem, że zabraknie im sił, aby stworzyć nową. Oto mi właśnie chodziło. Wszyscy patrzyli na mnie oszołomieni.

- Uciekajcie wreszcie! – krzyknąłem.

Ostatkiem sił stworzyłem jeszcze większą barierę wokół siebie.

Demony zaczęły lecieć w ich stronę.

Oni dalej stali jak słupy soli. 

- Uciekajcie głupcy!!! – wrzasnąłem.

Widziałem, że są zdezorientowani, ale w końcu rozum przyszedł im do głowy. Zaczęli uciekać. Esterka pomogła Natanielowi zabrać Ariadne w bezpieczne miejsce. Patrzyłem jak przechodzą. Przed wejściem na bezpieczną strefę ten niebieskooki młodzieniec jeszcze odwrócił się w moją stronę. Spojrzał na mnie z tak niewyobrażalnym żalem, że poczułem ukłucie w sercu. Miał łzy w oczach. Alice płakała tak mocno, że stąd słyszałem jej szloch. Pomachałem do nich z uśmiechem na ustach. Chciałem przez ten gest pokazać, że wszystko jest w porządku i żeby nie mieli mi za złe. To był mój wybór. Widziałem jak Lilianna i cała reszta jej kompanów miała zamiar do mnie podlecieć, ale pokręciłem głową, żeby tego nie robili. O dziwo posłuchali mnie.

Czy takie przeznaczenie było mi od zawsze pisane? Umrzeć tu?

Cóż stracić życie za innych to dobra śmierć – pocieszałem się.

Odwróciłem się jeszcze i uśmiechnąłem do nich szepcząc, że wszystko dobrze. 

Już nie mogłem dłużej utrzymać bariery. Brakowało mi sił.

Angeles wybacz mi. Proszę wybacz.

Wtedy puściłem tą barierę. Przez chwilę poczułem ból, a potem już nic nie czułem.

Angeles... – Zawsze wiedziałem, że moja ostania myśl przed śmiercią będzie właśnie o niej.