poniedziałek, 7 września 2020

Epilog:

 

- Przynieść Ci coś do picia? Naprawdę mamy tu duży wybór – pytała mnie Meg.

- Nie dziękuje. Jakbyś była tak miła to proszę zostaw mnie samą.

Kobieta wyszła tak jak ją poprosiłam.

Zostałam sama tak jak chciałam. Wpatrywałam się w morelowy sufit nie wiem ile czasu. Rozmyślałam głównie o rodzicach i doktorze Jacku. Dużo o nich rozmyślałam. Cieszyłam się, że miałam z doktorem Jackiem dobre stosunki. Najgorzej to dowiedzieć się o śmierci kogoś bliskiego ze świadomością, że rozstałeś się z nią w kłótni. Teraz już wiem, co to za uczucie. Tak właśnie wyglądało moje ostatnie spotkanie z rodzicami. Nie zdążyłam im powiedzieć, że nigdy nie miałam do nich za złe, że ukrywali tyle faktów przede mną. Mimo, że wyznali, że nigdy nie byli moimi rodzicami to moje uczucia do nich się nie zmieniły i nigdy nie zmienią. Zawsze będę ich kochać. Mam nadzieję, że w zaświatach słyszą moje myśli.

Rzuciłam poduszką, którą miałam przy sobie. Niech to szlag!  Niech wszystko szlag weźmie! Czemu to tak boli?

Wstałam z łóżka. Miałam ochotę gdzieś się przejść, najlepiej uciec. Wyszłam z pokoju. Na szczęście korytarz był w miarę pusty. Zaczęłam się po nim przechadzać, kiedy moją uwagę zwróciły lekko uchylone drzwi. W środku na podłodze leżała jakaś kartka. Rozsądek mówił mi, że nie powinnam tam wchodzić, jednak ciekawość wzięła górę. Cichutko odchyliłam drzwi i weszłam. Na łóżku leżała Angeles. Podeszłam do niej bliżej. Spała. Teraz mogłam zobaczyć, jej załzawioną twarz. Ten list musi być przyczyną tego stanu. Ostrożnie podniosłam kartkę, bowiem była bardzo cienka.  Wyglądała jak papirus.  Miałam odłożyć ją na miejsce, jednak rzuciło mi się w oczy pierwsze zdanie i coś podkusiło mnie, żeby przeczytać dalej: 

Najdroższa Angeles

Wiesz, jak trudno przychodzi mi mówienie o uczuciach, nawet w listach, jednak postanowiłem wysilić się na jeden w razie nieprzewidzianych okoliczności.  Pewnie to wszystko wiesz, ale mimo to chciałbym Ci powiedzieć czarno na białym, a raczej napisać na wszelki wypadek o moich uczuciach, jakbyś może jednak nie wiedziała. Angeles nigdy nie czułem się tak dobrze, jak wtedy, gdy byłem z Tobą.  Może tego zbytnio nie okazywałem, sama wiesz, jaki jestem... Nie wiem, jak Ty w ogóle tyle czasu ze mną wytrzymałaś. Musisz mi jednak uwierzyć, że to prawda. Byłaś moją najlepszą przyjaciółką, towarzyszką w trudnych chwilach, a nawet kimś więcej. Nigdy Ci tego nie powiedziałem, zawsze stosowałem niezłe wykręty, zapewne jakbym był tu teraz, też bym je stosował. Lepiej mi o tym pisać niż mówić. Musisz też wiedzieć kochana, ze byłaś najbliższą osobą memu sercu. I zawsze będziesz. Masz być silna teraz za nas obojga i to nie jest prośba. Zawsze w Ciebie wierzyłem i wierzę teraz, ale proszę wspomnij o mnie czasem.

Na zawsze Twój Jack.

Czytałam ten list powoli bez pośpiechu. Spojrzałam na Angeles ze współczuciem.

- Biedna – wyszeptałam patrząc na nią.

Cicho zatrzasnęłam od niej drzwi i podeszłam do lekko uchylonego okna, znajdującego się na korytarzu. Światło na mnie padło i zobaczyłam jak moja skóra połyskuję na niebiesko. No tak, przecież jestem aniołem. Przyjaciele, proponowali mi nauki latania i wiele innych rzeczy, ale wszystkim odmówiłam. Nie miałam na nic ochoty, teraz też. Czuję się taka pusta i bez życia. Za dużo cierpienia w tak krótkim czasie.

 Czy można pozostać kimś takim samym po takich przeżyciach? 

Czy rany w sercu się kiedyś zagoją?

Czy będę kiedyś w stanie cieszyć się z życia?

Zaczynałam wątpić.

Dopóki On żyje jest to niemożliwe.

Zapewne z naszyjnikiem będzie próbował dojść do całkowitej władzy, ale ja do tego nie dopuszczę. Dopóki jeszcze stoję na nogach pomszczę rodziców – obiecałam to sobie.

Nagle poczułam, że ktoś mnie obejmuje.

- Ariadne, będę przy Tobie cały czas – szeptała mi do ucha Audrey.

- Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – spytałam.

- Często chodzisz tam gdzie nie powinnaś. Pomyślałam, że możesz tu być – powiedziała lekko chichocząc.

- Jak ty mnie dobrze znasz.

Posłałam przyjaciółce przekomarzający uśmiech i również ją objęłam. Tylko dla niej jeszcze miałam ochotę żyć. Teraz zrozumiałam, jak bardzo tego potrzebowałam. Jej bliskości. Tylko jej i nikogo innego.

- Pamiętaj, że masz teraz u mnie specjalne fory. Gdy się tylko dowiedziałam gdzie jesteś myślałam, że oszaleje.

Kiedy to mówiła czułam, że cała drży. Zrobiło mi się smutno, że tak się przeze mnie martwiła.

- Audrey przepraszam, za to...

Jeszcze mocniej ją objęłam.

- No cóż, muszę się jakoś odegrać – oznajmiła tajemniczo.

Zanim się zorientowałam, o co Audrey chodzi było już za późno.

- Audrey przestań!

Zaczęłam chichrać, kiedy mnie gilgotała.

- Audrey, proszę przestań! – krzyczałam, śmiejąc się przez łzy. - Audrey zobacz!

Zobaczyłam pięknego gołębia, latającego między chmurami. Światło zza chmur padało na niego, przez co wyglądał zjawiskowo.

- Jakiż on piękny – rzekłam urzeczona.

- Masz rację – zgodziła się ze mną Audrey.

- Doktor Jack? -  szepnęłam do siebie.

Przypomniała mi się ostatnia rozmowa z doktorem, kiedy mówił mi, że po śmierci anioły, które były dobre za życia zamieniają się w białe gołębie.

- To niewykluczone – odpowiedziała Audrey szeptem. Najwyraźniej usłyszała moje pytanie.

Obie nie mogłyśmy oderwać od niego wzroku. Gołąb na chwilę przystanął trzepocząc swoimi śnieżnobiałymi skrzydłami. Miałam wrażanie, że ukłonił mi się. Teraz byłam już pewna, że to doktor. Łzy napłynęły mi do oczu. A więc jest już wolny. Naprawdę wolny.

 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

 

Podziękowania:

Dziękuję wszystkim, bez których ta książka by nie powstała. Serdeczne podziękowania chciałabym skierować do Miśki, która robiła mi korekty. Dziękuję Kochana za to, że poświęciłaś swój cenny czas, żeby lepiej się wszystkim czytało! Dziękuję również rodzicom za ich cierpliwość w moim pisaniu. Jesteście wspaniali! Jednak największe podziękowania kieruje do Daszy. Przez jej ciągłą motywację i doping możecie teraz cieszyć się z czytania. Była moim prawdziwym wsparciem i najlepszym recenzentem czy to była noc, czy dzień. Naprawdę jesteś Wielka!

 


 


Rozdział 42

 

Wielu z tych, którzy żyją, zasługuje na śmierć,

a niektórzy z tych, co pomarli, zasługują na życie.

J.R.R. Tolkien

 

Lekko poderwałam się z łóżka.

- Czyli jednak umarłam? To, czemu czuje się żywa? – Od razu spytałam.

Lilly chwyciła mocniej moją dłoń.

- Żyjesz, ponieważ byłaś człowiekiem, a raczej w połowie.

Wytrzeszczyłam oczy, kiedy to powiedziała.

- To znaczy?

- Już mówię. Jakbyś była w 100% człowiekiem to kusza przeszłaby przez Twoje ciało nie robiąc Ci cielesnej krzywdy. Jednak dostałaś z niej, co przeczy zasadzie o tym, że ludzie z Ziemi są nietykalni – tłumaczyła. - Demony mogą kusić na złą drogę, ależ oczywiście! – Lilly rzekła dobitnie - ale nie mogą pozbawiać ludzkiego życia. Tak to ludzie padaliby jak muchy –powiedziała wprost. - Demony nie oszczędziłyby nikogo.

Słuchałam jej bardzo uważnie. Słowa anielicy miały sens.

- Rozumiem, ale jeśli tak, to, kim ja po części byłam? – zapytałam ją.

Wprawdzie Will już uprzedzał mnie wcześniej, że mogę nie być śmiertelniczką, ale nie przyjęłam tego wcześniej aż tak do świadomości, bo to nie było jeszcze potwierdzone. Domysł okazał się jednak prawdziwy. Teraz to do mnie dotarło.

- Prawdopodobnie aniołem – wyznała Lilly.

W sumie mogło być gorzej – pomyślałam - Mogłam być czarownicą albo jakimś goblinem. Ciekawe, czemu się nigdy nie zorientowałam? – zastanawiałam się. Przez ten cały czas nie czułam w sobie niczego szczególnego. Właściwie czułam się jak zwykły człowiek, niczym niewyróżniającym się od innych.

- To tłumaczy tą aurę, którą czułyśmy wtedy wokół – szepnęła Alice, jednak na tyle słyszalnie, że zdołałam usłyszeć jej słowa, tak samo reszta.

- Kiedy Will zamknął Cię w pokoju, to pewnie wyzwoliłaś swoje drzemiące anielskie moce, żeby się uwolnić – stwierdziła Esterka.

- To Ariadne miała jakieś moce? – zapytała głośno Aurelia, patrząc na mnie zaskoczona.

- Też mnie to nurtuje – przyznałam przed nią i wszystkimi obecnymi.

- Jak widać, tak – oznajmiła Esterka, też patrząc na mnie ze zdziwieniem w oczach.

- W sumie nic nie pamiętam do momentu, aż znalazłam się na zewnątrz...- wyznałam szczerze.

- To normalne – powiedziała z uśmiechem Lilly. - Pierwszy raz zapewne wyzwoliłaś je w sobie. Jednak wciąż to jest dla nas wszystkich...  – Anielica odwróciła głowę w bok i ciężko westchnęła. – Nowe – dokończyła. - Do tej pory nie wiedzieliśmy, że to w ogóle jest możliwe.

- On zapewne o tym nie wiedział, dlatego nazwał Cię aniołem. Twoi rodzice z Ziemi odegrali dobrą robotę. Nie powiedzieli nic nikomu, dlatego nie doszła do niego ta wiadomość – wtrącił Nataniel.  

Właśnie, rodzice!

- Gdzie są moi rodzice? Gdzie jest Audrey? – zapytałam.

Zdałam sobie sprawę, że cała się trzęsę. Chyba nie zniosę złych wieści. 

- Może zacznę od Audrey, jest bezpieczna. Wyzdrowiała – zasygnalizowała Lilly, uspokajając mnie.

Zalałam się łzami. Nie były to jednak łzy smutku, ale szczęścia.

- Ale jak? Przecież Aaron zabrał rośliny. Znaleźliście te, które ukryłam w swoim bucie?

Odruchowo poniosłam się i zdjęłam swojego prawego buta. Skrawek rośliny wciąż się w nim znajdował.

To jak ją oni uratowali?! Ale czy to miało w tej chwili jakieś znaczenie. Audrey żyje! Nic innego się nie liczy.

- Will był równie bystry jak Ty i schował roślinę do kieszeni w spodniach - rozjaśniła moje domysły Lilly. - Udało mu się w porę donieść roślinę na czas i ją uratować.

Z pewnością będę Willowi wdzięczna do końca życia, że ocalił moją przyjaciółkę. A właśnie! Skoro już o nim mowa, to gdzie on się podziewa?

- Gdzie jest Will? Od czasu przebudzenia jeszcze go nie widziałam – spytałam wszystkich.

- Jest razem z Audrey. Czuwa nad nią podobnie jak jej ojciec – odpowiedział Nataniel.

- Jeszcze nie doszła do siebie? – spytałam.

Ta wiadomość zmartwiła mnie.

- To nie do końca tak... – zaczęła tajemniczo Aurelia – Kiedy Audrey zobaczyła Cię w takim stanie wpadła w furie, prawdziwą furię – powtórzyła dobitnie. - W szaleństwie, bo tylko tak można nazwać jej zachowanie...

Aurelia przerwała wypowiedź i nagle się zaśmiała, aż się popłakała ze śmiechu, po czym wytarła łzę z prawego policzka.

Patrzyłam na nią zdezorientowana. Czy to, co mówiła było takim powodem do śmiechu, że moja przyjaciółka nie zapanowała nad emocjami i dla mnie chciała tam lecieć? Dla mnie jej zachowanie nie było do śmiechu.

- Nie ja po prostu – zaczęła się jąkać - jak już używam takich mocnych słów jak „szaleństwo”, czy „furia” to serio  musi być coś na rzeczy.

- To prawda – zgodził się z nią Alex. - Może, dlatego, że sama jesteś czasami szalona – stwierdził chłopak śmiejąc się pod nosem.

- Odezwała się osoba rozsądna - Aurelia posłała mu wymowne, zabawne spojrzenie. Po chwili znów odwróciła się w moją stronę. 

- Audrey w żądzy zemsty postanowiła osobiście polecieć do Aarona – kontynuowała - Gdybyś wiedziała, co się działo, kiedy tam leciała – Aurelia wstrzymała na chwilę oddech. Chyba zaczęła to sobie przypominać. Pokręciła głową, jakby chciała w ten sposób uporządkować swoje myśli - Tak czy siak Will poleciał za nią i zdążył ją złapać, kiedy zemdlała.

- To dobrze.

Odetchnęłam z ulgą. Sprawa Audrey i Willa szczęśliwie się wyjaśniła. Później się zapytam, co Aurelia miała na myśli mówiąc „Gdybyś wiedziała, co się działo, kiedy tam leciała”, ale teraz chciałam przejść do następnych kwestii.

- A gdzie są moi rodzice z Ziemi i doktor Jack? – zapytałam.

Wszyscy nagle spochmurnieli. Ich miny nie wróżą nic dobrego. Do mojej duszy wkradł się niepokój. Czułam jak moje bicie serca przyspieszyło.

- Nasza misja się powiodła – oznajmiła Lilly. - Pomimo warujących demonów sprowadziliśmy ojca Audrey z powrotem. Jednak, jeśli chodzi o Twoich rodziców...

Lilly nie chciała dokończyć. Nie wytrzymam dłużej tego napięcia.

-  Co z nimi? Co?! –  pytałam ją z trudem łapiąc oddech.

- Może nie teraz – Lilly zaczęła się wahać. – Może prześpij się jeszcze...

- Nie – fuknęłam. – Proszę, powiedz mi teraz.

Tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, ale jednocześnie nie mogłam już znieść tej niepewności. Odbierała mi zmysły. Zasłoniłam dłońmi swoją twarz. Czekałam na werdykt.

Usłyszałam głośne westchnięcie. 

- Dobrze – odparła Lilly z wyraźnym zrezygnowaniem. - Twój dom naprawdę został pochłonięty przez pożar – Odsłoniłam twarz, kiedy to powiedziała. Patrzyłam na nią z przerażeniem. Miała jeszcze bardziej pochmurną minę niż wcześniej. Anielica dalej kontynuowała: - Udało mi się nawet wejść na chwilę do środka. Nikogo jednak tam nie zastałam. Jednak, gdy poczułam śmierć otaczającą całą posiadłość nie miałam wątpliwości, że Aaron rozkazał ich zabić. To potwierdza naszą teorię, że byli aniołami.

Lilly wyciągnęła z kieszeni dwa złote pierścienie.

- Nie, błagam. Nie...

Położyłam się na łóżku okrywając się kołdrą. Odechciało mi się żyć.  Niech się już dzieje ze mną, co chce.

- A doktor Jack? – spytałam jeszcze przez łzy.

Nastała grobowa cisza. Już wiedziałam, co to oznacza. Wtuliłam się w kołdrę jeszcze mocnej, jakby ona miała mi służyć za azyl.

- Niestety doktor Jack nie przeżył. Poświęcił się dla nas wszystkich – powiedziała Alice sama zalewając się łzami.

Retrospekcja.

Oczami Doktora Jacka:

- Nie utrzymamy tej bariery – mówiłem reszcie z trudem łapiąc powietrze.

Niech to szlag! Gdyby było tylko kilka demonów moglibyśmy zostawić barierę i odlecieć zanim przestanie działać, jednak przez to, że jest ich aż tyle zostawiona przez nas tarcza od razu by się złamała. Nie mamy wyboru.  Musimy ją utrzymywać.

Odwróciłem głowę w tył. Zobaczyłem Ariadne leżącą w bezruchu. Serce mi się za chwilę zatrzymało.

- Ariadne potrzebuje pomocy! – krzyknąłem.

Wszyscy odwrócili głowę. Widzieli jak poważna jest sytuacja.

Wiedziałem już, co muszę zrobić.

- Słuchajcie! To nie ma sensu. Jak wszyscy będziemy utrzymywać tą barierę to zginiemy. Nie zgadzam się na to – powiedziałem stanowczo.

- Co Pan ma na myśli? – spytał mnie niebieskooki młodzieniec. Po takim czasie wciąż jeszcze nie mogę zapamiętać ich imion. No tak! Przecież ma na imię Will.

- Słuchajcie mnie! – zwróciłem się do wszystkich. – Wy uciekajcie, a ja zostanę tutaj. Przez chwilę dam radę utrzymać barierę. Jak uciekniecie to może zaryzykuje i zostawię ją. 

- Mowy nie ma! Możemy teraz zaryzykować i zastawić nasze tarcze z nadzieją, że tak szybko demony jej nie złamią, ale na pewno nie zostawimy Pana samego – powiedział ten sam młodzieniec.

Reszta pokręciła przecząco głowami.

- A więc umrzemy wszyscy. I co to da? Nic – rzekłem.

- No to umrzemy. Ale przynajmniej razem. Nie zostawimy Pana – odezwała się Alice. Jej imię o dziwo zapamiętałem, pomimo, że nie mówi za wiele.

Co tu zrobić? – myślałem. – Te uparciuchy za nic nie chcą posłuchać. Wtedy zobaczyłem jak przez niebezpieczną strefę przechodzi Lilianna i inni mniej lub bardziej mi znani aniołowie. Pewnie dowiedzieli się o naszej wyprawie i przylecieli nam z pomocą. Nie mogłem pozwolić, żeby wszyscy tu dotarli i zginęli! To skłoniło mnie do zasięgnięcia po najwyższe środki.

- Na moim biurku w gabinecie leży czerwona teczka. Proszę przekaż ją Angeles – szepnąłem do Willa.

Wtedy z całej siły, jaką miałem w sobie odepchnąłem go i resztę zrywając ich barierę. Dobrze wiedziałem, że zabraknie im sił, aby stworzyć nową. Oto mi właśnie chodziło. Wszyscy patrzyli na mnie oszołomieni.

- Uciekajcie wreszcie! – krzyknąłem.

Ostatkiem sił stworzyłem jeszcze większą barierę wokół siebie.

Demony zaczęły lecieć w ich stronę.

Oni dalej stali jak słupy soli. 

- Uciekajcie głupcy!!! – wrzasnąłem.

Widziałem, że są zdezorientowani, ale w końcu rozum przyszedł im do głowy. Zaczęli uciekać. Esterka pomogła Natanielowi zabrać Ariadne w bezpieczne miejsce. Patrzyłem jak przechodzą. Przed wejściem na bezpieczną strefę ten niebieskooki młodzieniec jeszcze odwrócił się w moją stronę. Spojrzał na mnie z tak niewyobrażalnym żalem, że poczułem ukłucie w sercu. Miał łzy w oczach. Alice płakała tak mocno, że stąd słyszałem jej szloch. Pomachałem do nich z uśmiechem na ustach. Chciałem przez ten gest pokazać, że wszystko jest w porządku i żeby nie mieli mi za złe. To był mój wybór. Widziałem jak Lilianna i cała reszta jej kompanów miała zamiar do mnie podlecieć, ale pokręciłem głową, żeby tego nie robili. O dziwo posłuchali mnie.

Czy takie przeznaczenie było mi od zawsze pisane? Umrzeć tu?

Cóż stracić życie za innych to dobra śmierć – pocieszałem się.

Odwróciłem się jeszcze i uśmiechnąłem do nich szepcząc, że wszystko dobrze. 

Już nie mogłem dłużej utrzymać bariery. Brakowało mi sił.

Angeles wybacz mi. Proszę wybacz.

Wtedy puściłem tą barierę. Przez chwilę poczułem ból, a potem już nic nie czułem.

Angeles... – Zawsze wiedziałem, że moja ostania myśl przed śmiercią będzie właśnie o niej.