Usiadłam na łóżku i ostrożnie rozwinęłam pergamin. Ku mojemu zdziwieniu nic tam nie było.
Pustka.
Próbowałam doszukać się jakiegoś zapisku na tej kartce, ale nic.
Dziwne... Po co ktoś zostawiłby pustą kartkę w książce? – Zastanawiałam się.
Wpatrywałam się w ten pusty skrawek, w białą plamę.
- Szkoda, że jesteś pusta i nie ma narysowanej na Tobie chociażby mapy lokalizacji miejsca, gdzie rosną lecznicze rośliny mogące ocalić Audrey. - O rety! Gadam z pusta kartką – aż zachichotałam.
Byłam już jednak bardzo zdeterminowana.
- Już nie pozwolę, żeby ktoś na mojej warcie doznał krzywdy. Koniec z tą bezczynnością – Złożyłam sobie na głos taką obietnicę.
Nagle zobaczyłam coś, co znowu wychodziło poza logikę ludzką.
Na tej pustej kartce zaczęło coś powstawać.
A mówiłam sobie, że nic mnie już nie zdziwi.
Ku moim oczom ukazała się jakaś mapa. Wpatrywałam się w nią dokładnie. Przyrzec bym mogła, że na niej jest narysowana cała Kraina!
Dostrzegłam ciemne miejsce po lewej stronie mapy, które kontrastowało z drugą połową po prawej, o wiele jaśniejszą.
Czy to nie jest ta druga strona? – myślałam w duchu.
Przyglądałam się tej mapie dokładnie. Moim sokolim wzrokiem ujrzałam małe drzwi, i na niej narysowane kroki.
Czy przypadkiem te drzwi nie prowadzą to tej groty gdzie teraz jestem, a to są moje kroki?
Byłam prawie w 100% pewna, ale mimo to chciałam się upewnić.
Wstałam i zaczęłam się przechadzać po pokoju.
Kroki na mapie nie drgnęły.
Może powinnam przejść się gdzieś dalej? Albo wiem! Najlepiej jest wyjść z groty, żeby się przekonać.
Tak też postanowiłam.
Wyszłam z pokoju i wtedy zobaczyłam idącego Willa w moją stronę. Ominął mnie pospiesznie nawet na mnie nie patrząc.
Gdzie on się tak spieszy? – zastanawiałam się.
Tymczasem u Willa
Gdybym tylko wiedział, co Lilly, Aurelia i Alice zamierzają to bym je powstrzymał. Kiedy się dowiedziałem od Nataniela, że dziewczyny poszły do przychodni, żeby oznajmić Audrey, że zamierzają odbić jej ojca w tym czasie, co on będzie zwoływał ludzi, odseparowałbym je od tego pomysłu. Przecież jak się dowiedzą prawdy pójdą tam, żeby ją ratować, a ja nie chcę żeby zginęły. Nie chcę stracić kolejnych bliskich mi osób! Nie zniosę tego! Wystarczy, że ja tam pójdę i poświęcę się za wszystkich. Muszę je powstrzymać – obiecałem te sobie.
Tymczasem u Jacka
- Angeles, nic się już nie da zrobić. Nie mamy takich lekarstw, które mogłyby ocalić Audrey.
Patrzyłem na Angeles z niepokojem. Siedziała tuż obok Audrey z zamglonymi oczyma.
- Angeles, martwię się o Ciebie. Od kilku dni nie śpisz.
- To moja sprawa! – fuknęła.
Odruchowo podszedłem do niej od tyłu i położyłem obie dłonie na ramionach.
- Angeles, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy.
Próbowałem jej to uświadomić.
- Jack ja już dłużej nie mogę...
Po chwili usłyszałem głośne szlochanie.- Jack, ja naprawdę już nie mogę! Co z nas za lekarze!? Nie potrafiliśmy jej pomóc – mówiła przez łzy.
- Angeles, dobrze wiesz, że to niemożliwe. Przecież ta roślina rośnie na jego terenie. Ile osób już stamtąd nie wróciło! – Z bólem tłumaczyłem jej to, o czym ona doskonale wiedziała.
- Wiem o tym, ale nadal nie mogę się z tym pogodzić. Chyba już nie dam rady Jack...
Zanim zdążyłem się odezwać, Angeles wybiegła z sali. Chciałem ją dogonić. Naprawdę się martwiłem o jej stan psychiczny. Nie mogłem jednak za nią iść, bo oprócz mnie nikogo nie było w środku.
Na szczęście weszła Mela.
- Melu zaopiekuj się teraz Audrey. Muszę coś załatwić – rzekłem.
Pospiesznie wyszedłem z sali. Wtedy dostrzegłem idącą w moim kierunku znajomą twarz. To była Lilianna we własnej osobie i jeszcze jacyś inni jej towarzysze, którzy też byli poniekąd znani w tej Krainie.
- Witam – przywitała się ze mną.
- Naprawdę miło Panią widzieć, jak i zarówno Pani towarzyszy - powiedziałem uprzejmie.
- Pokierowano nas tutaj, ponieważ leży podobno Audrey w tej sali – anielica od razu przeszła do rzeczy. - Chcielibyśmy się z nią zobaczyć, ponieważ mamy dla niej dobrą wiadomość.
- To niemożliwe.
- Dlaczego?
Widziałem zdziwienie w jej oczach, jak i zarówno pozostałych.
Czy powinienem im powiedzieć, że ich przyjaciółka niedługo umrze? Tamtym dzieciakom nie powiedziałem, co dokładnie jej dolega, bo było mi ich szkoda. Przecież każdy tam umiera i nie wraca...
Ale to jest Lilianna. Przewodnicząca „Rady Bezpieczeństwa”, strażniczka Lustra Prawdy. Czy ją też powinienem okłamać? – biłem się z myślami.
- Wasza przyjaciółka ma się dobrze – palnąłem.
- To dlaczego nie możemy się z nią zobaczyć? – spytała jedna z jej towarzyszek, ze spiętą kitką we włosach.
- Ponieważ...ponieważ ucięła sobie drzemkę.
Choć jedno zdanie powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Aha. Teraz bardziej rozumiem. Sen jest najważniejszy – powiedziała Lilianna z uśmiechem. – A czy możemy ją, choć na chwilę zobaczyć? – spytała po chwili.
- Tak, oczywiście. Wejdę tylko na chwilę do środka zobaczyć, czy pielęgniarka nałożyła już maści. Zaraz Was wpuszczę – łgałem dalej.
Wszedłem do środka. Od tych kłamstw czułem, że pocą mi się dłonie.
- Melu zakryj Audrey ranę. Zaraz wpuszczę gapiów, a oni nie mogą tej rany zobaczyć – oznajmiłem.
Potem poprosiłem ją, żeby wyszła. Nie chciałem, żeby na ten teatr patrzyła. Jeszcze weźmie ze mnie przykład – myślałem.
- Niech się dzieje, co chce – powiedziałem sobie.
Wszyscy weszli do środka. Do nich doszedł ktoś jeszcze...
Już wcześniej tego chłopaka gdzieś widziałem...
No tak! Przecież to ten dzieciak, który przyszedł wtedy z jakąś dziewczyną, aby nakłonić mnie do wyznania, co dolega Audrey! Jak ta dziewczyna, która mu towarzyszyła miała na imię? – Nie mogłem sobie przypomnieć. To akurat było teraz bez znaczenia.
Widziałem, że ten chłopak daje mi jakieś sekretne znaki, chociażby kręcenie głową. Z jego warg wyczytałem słowo proszę.
Czy on chce, żebym krył
Audrey chorobę?
Lilianna podeszła do jej łóżka bliżej.
- Zdałam Panu wcześniej raport w związku z Audrey i o tym co się stało na Ziemi. I ona dalej jest taka blada? – spytała podejrzliwie.
- Byłem już wcześniej u doktora i się pytałem – odezwał się ten chłopak, co dawał mi dyskretne znaki. Zwrócił się twarzą do mnie.
- Mówił pan, że Audrey doznała szoku jak ujrzała demony, a stworzenie ochronnej bariery bardzo ją wyczerpało.
- Dokładnie tak – udałem, że zgadzam się z nim.
Lilianna westchnęła.
- Może za dużo od niej oczekiwałam. Na pewno te demony musiały być dla niej wstrząsem. Nataniel mówił, że po przybyciu tutaj była wystraszona i nie wyglądała najlepiej.
- Z pewnością – rzekłem. – Audrey potrzebuje jeszcze dojść psychicznie do siebie. Nie zdradziła mi Pani szczegółów, ale musiała być na Ziemi z jakiś powodów.
- Tak, miała swoje powody – przyznała Lilianna tajemniczo.
Nie chciałem wnikać w szczegóły. I tak sam kłamałem jak z nut. Potem zastanowię się czy moja postawa była słuszna.
- W porządku to w takim razie zostawiam Audrey pod Pańską opieką. Mam nadzieję, że już jutro wyjdzie rozpromieniona.
Kiwnąłem głową.
- Jak się obudzi to proszę przekazać Audrey, że już niedługo zobaczy swojego ojca – poprosiła.
- Oczywiście, to dobra nowina - odpowiedziałem natychmiast.
- Dziękujemy, że możemy na Pana liczyć – powiedziała Lilianna w imieniu wszystkich, a następnie wyszli z sali.
Po upewnieniu się, że odeszli wystarczająco daleko podszedłem do śpiącej pacjentki, po czym odchyliłem jej ranę.
Była już czarna. Trucizna zaczęła doszczętnie wnikać w jej ciało.
- Audrey tyle osób chce dla Ciebie jak najlepiej. Wydaję się być ostry, ale ja też chcę dla Ciebie tego samego. Naprawdę– mówiłem jej.
Nie wytrzymałem i walnąłem pięścią w ścianę.
- Co by to dało, jakbym im powiedział!? Tylko złamane serce, bo na tą truciznę nie ma u nas antidotum. Ja nie chciałem, żeby się z Tobą żegnali Audrey.
Wierzyłem, że mnie słyszy.
Zacząłem bić się z myślami.
- Aaron, ale nam życie zgotowałeś – powiedziałem cicho z zaciśnięto szczęką.
Znów podszedłem do śpiącej pacjentki.
- Kłamałem przed wszystkimi o Twoim stanie, bo wiedziałem, że prawda skaże ich na śmierć i cierpienie – mówiłem przez łzy.
Po chwili usiadłem przy niej. Wpatrywałem się w jej bladą twarzyczkę.
- Chyba już wiem, co powinienem zrobić – wyznałem z ciężkim sercem. - Skoro inni tam przeze mnie nie pójdą to chociaż niech jedna osoba się poświęci...
Tylko jak Angeles to przyjmie? – zastanawiałem się.
Sam jej powtarzałem, że jesteśmy tu potrzebni. A teraz sam chce tam pójść!?
Głośno westchnąłem.
Czyli jednak jestem samobójcą – Tą myśl pozostawiłem dla siebie.