niedziela, 26 lipca 2020

Rozdział 30

Usiadłam na łóżku i ostrożnie rozwinęłam pergamin. Ku mojemu zdziwieniu nic tam nie było.

Pustka.

Próbowałam doszukać się jakiegoś zapisku na tej kartce, ale nic.

Dziwne... Po co ktoś zostawiłby pustą kartkę w książce? – Zastanawiałam się.

Wpatrywałam się w ten pusty skrawek, w białą plamę.

- Szkoda, że jesteś pusta i nie ma narysowanej na Tobie chociażby mapy lokalizacji miejsca, gdzie rosną lecznicze rośliny mogące ocalić Audrey.  - O rety! Gadam z pusta kartką – aż zachichotałam.

Byłam już jednak bardzo zdeterminowana.

- Już nie pozwolę, żeby ktoś na mojej warcie doznał krzywdy. Koniec z tą bezczynnością – Złożyłam sobie na głos taką obietnicę.

Nagle zobaczyłam coś, co znowu wychodziło poza logikę ludzką.

Na tej pustej kartce zaczęło coś powstawać.

A mówiłam sobie, że nic mnie już nie zdziwi.

Ku moim oczom ukazała się jakaś mapa. Wpatrywałam się w nią dokładnie. Przyrzec bym mogła, że na niej jest narysowana  cała Kraina!

Dostrzegłam ciemne miejsce po lewej stronie mapy, które kontrastowało z drugą połową po prawej, o wiele jaśniejszą.

Czy to nie jest ta druga strona? – myślałam w duchu.

Przyglądałam się tej mapie dokładnie. Moim sokolim wzrokiem ujrzałam małe drzwi, i na niej narysowane kroki.

Czy przypadkiem te drzwi nie prowadzą to tej groty gdzie teraz jestem, a to są moje kroki?

Byłam prawie w 100% pewna, ale mimo to chciałam się upewnić.

Wstałam i zaczęłam się przechadzać po pokoju.

Kroki na mapie nie drgnęły.

Może powinnam przejść się gdzieś dalej? Albo wiem! Najlepiej jest wyjść z groty, żeby się przekonać.

Tak też postanowiłam.

Wyszłam z pokoju i wtedy zobaczyłam idącego Willa w moją stronę. Ominął mnie pospiesznie nawet na mnie nie patrząc.

Gdzie on się tak spieszy? – zastanawiałam się.

 

Tymczasem u Willa

Gdybym tylko wiedział, co Lilly, Aurelia i Alice zamierzają to bym je powstrzymał. Kiedy się dowiedziałem od Nataniela, że dziewczyny poszły do przychodni, żeby oznajmić Audrey, że zamierzają odbić jej ojca w tym czasie, co on będzie zwoływał ludzi, odseparowałbym je od tego pomysłu. Przecież jak się dowiedzą prawdy pójdą tam, żeby ją ratować, a ja nie chcę żeby zginęły. Nie chcę stracić kolejnych bliskich mi osób! Nie zniosę tego! Wystarczy, że ja tam pójdę i poświęcę się za wszystkich. Muszę je powstrzymać – obiecałem te sobie.

 

Tymczasem u Jacka

- Angeles, nic się już nie da zrobić. Nie mamy takich lekarstw, które mogłyby ocalić Audrey.

Patrzyłem na Angeles z niepokojem. Siedziała tuż obok Audrey z zamglonymi oczyma.

- Angeles, martwię się o Ciebie. Od kilku dni nie śpisz.

- To moja sprawa! – fuknęła.

Odruchowo podszedłem do niej od tyłu i położyłem obie dłonie na ramionach.

- Angeles, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

Próbowałem jej to uświadomić.

- Jack ja już dłużej nie mogę...

Po chwili usłyszałem głośne szlochanie.
Płakała. Moja piękna Angeles płakała.
Czułem się strasznie, że nie mogę jej pomóc, ulżyć w cierpieniu. Miałem wrażenie, że ją tracę.

- Jack, ja naprawdę już nie mogę! Co z nas za lekarze!? Nie potrafiliśmy jej pomóc – mówiła przez łzy.

- Angeles, dobrze wiesz, że to niemożliwe. Przecież ta roślina rośnie na jego terenie. Ile osób już stamtąd nie wróciło! – Z bólem tłumaczyłem jej to, o czym ona doskonale wiedziała.

- Wiem o tym, ale nadal nie mogę się z tym pogodzić. Chyba już nie dam rady Jack...

Zanim zdążyłem się odezwać, Angeles wybiegła z sali. Chciałem ją dogonić. Naprawdę się martwiłem o jej stan psychiczny. Nie mogłem jednak za nią iść, bo oprócz mnie nikogo nie było w środku.

 Na szczęście weszła Mela.

- Melu zaopiekuj się teraz Audrey. Muszę coś załatwić – rzekłem.

Pospiesznie wyszedłem z sali. Wtedy dostrzegłem idącą w moim kierunku znajomą twarz. To była Lilianna we własnej osobie i jeszcze jacyś inni jej towarzysze, którzy też byli poniekąd znani w tej Krainie.

- Witam – przywitała się ze mną.

- Naprawdę miło Panią widzieć, jak i zarówno Pani towarzyszy - powiedziałem uprzejmie.

- Pokierowano nas tutaj, ponieważ leży podobno Audrey w tej sali – anielica od razu przeszła do rzeczy. - Chcielibyśmy się z nią zobaczyć, ponieważ mamy dla niej dobrą wiadomość.

- To niemożliwe.

- Dlaczego?

Widziałem zdziwienie w jej oczach, jak i zarówno pozostałych.

Czy powinienem im powiedzieć, że ich przyjaciółka niedługo umrze? Tamtym dzieciakom nie powiedziałem, co dokładnie jej dolega, bo było mi ich szkoda. Przecież każdy tam umiera i nie wraca...

Ale to jest Lilianna. Przewodnicząca „Rady Bezpieczeństwa”, strażniczka Lustra Prawdy. Czy ją też powinienem okłamać? – biłem się z myślami.

- Wasza przyjaciółka ma się dobrze – palnąłem.

- To dlaczego nie możemy się z nią zobaczyć?  – spytała jedna z jej towarzyszek, ze spiętą kitką we włosach. 

- Ponieważ...ponieważ ucięła sobie drzemkę.

Choć jedno zdanie powiedziałem zgodnie z prawdą.

- Aha. Teraz bardziej rozumiem. Sen jest najważniejszy – powiedziała Lilianna z uśmiechem. – A czy możemy ją, choć na chwilę zobaczyć? – spytała po chwili.

- Tak, oczywiście. Wejdę tylko na chwilę do środka zobaczyć, czy pielęgniarka nałożyła już maści. Zaraz Was wpuszczę – łgałem dalej. 

Wszedłem do środka. Od tych kłamstw czułem, że pocą mi się dłonie.

- Melu zakryj Audrey ranę. Zaraz wpuszczę gapiów, a oni nie mogą tej rany zobaczyć – oznajmiłem.

Potem poprosiłem ją, żeby wyszła. Nie chciałem, żeby na ten teatr patrzyła. Jeszcze weźmie ze mnie przykład – myślałem.

- Niech się dzieje, co chce – powiedziałem sobie.

Wszyscy weszli do środka. Do nich doszedł ktoś jeszcze...

Już wcześniej tego chłopaka gdzieś widziałem...

No tak! Przecież to ten dzieciak, który przyszedł wtedy z jakąś dziewczyną, aby nakłonić mnie do wyznania, co dolega Audrey!  Jak ta dziewczyna, która mu towarzyszyła miała na imię? – Nie mogłem sobie przypomnieć. To akurat było teraz bez znaczenia.

Widziałem, że ten chłopak daje mi jakieś sekretne znaki, chociażby kręcenie głową. Z jego warg wyczytałem słowo proszę.

Czy on chce, żebym krył Audrey chorobę?

Lilianna podeszła do jej łóżka bliżej.

-  Zdałam Panu wcześniej raport w związku z Audrey i o tym co się stało na Ziemi.  I ona dalej jest taka blada?  – spytała podejrzliwie.

- Byłem już wcześniej u doktora i się pytałem – odezwał się ten chłopak, co dawał mi dyskretne znaki. Zwrócił się twarzą do mnie.

- Mówił pan, że Audrey doznała szoku jak ujrzała demony, a stworzenie ochronnej bariery bardzo ją wyczerpało.

- Dokładnie tak – udałem, że zgadzam się z nim.

Lilianna westchnęła.

- Może za dużo od niej oczekiwałam. Na pewno te demony musiały być dla niej wstrząsem. Nataniel mówił, że po przybyciu tutaj była wystraszona i nie wyglądała najlepiej.

- Z pewnością – rzekłem. – Audrey potrzebuje jeszcze dojść psychicznie do siebie. Nie zdradziła mi Pani szczegółów, ale musiała być na Ziemi z jakiś powodów.

- Tak, miała swoje powody – przyznała Lilianna tajemniczo.

Nie chciałem wnikać w szczegóły. I tak sam kłamałem jak z nut. Potem zastanowię się czy moja postawa była słuszna.

- W porządku to w takim razie zostawiam Audrey pod Pańską opieką. Mam nadzieję, że już jutro wyjdzie rozpromieniona.

Kiwnąłem głową.

- Jak się obudzi to proszę przekazać Audrey, że już niedługo zobaczy swojego ojca – poprosiła.

- Oczywiście, to dobra nowina - odpowiedziałem natychmiast.

- Dziękujemy, że możemy na Pana liczyć – powiedziała Lilianna w imieniu wszystkich, a następnie wyszli z sali.

Po upewnieniu się, że odeszli wystarczająco daleko podszedłem do śpiącej pacjentki, po czym odchyliłem jej ranę.

Była już czarna. Trucizna zaczęła doszczętnie wnikać w jej ciało.

- Audrey tyle osób chce dla Ciebie jak najlepiej. Wydaję się być ostry, ale ja też chcę dla Ciebie tego samego. Naprawdę– mówiłem jej.

Nie wytrzymałem i walnąłem pięścią w ścianę.

- Co by to dało, jakbym im powiedział!? Tylko złamane serce, bo na tą truciznę nie ma u nas antidotum. Ja nie chciałem, żeby się z Tobą żegnali Audrey.

Wierzyłem, że mnie słyszy. 

Zacząłem bić się z myślami.

-  Aaron, ale nam życie zgotowałeś – powiedziałem cicho z zaciśnięto szczęką.

Znów podszedłem do śpiącej pacjentki. 

- Kłamałem przed wszystkimi o Twoim stanie, bo wiedziałem, że prawda skaże ich na śmierć i cierpienie – mówiłem przez łzy.

Po chwili usiadłem przy niej. Wpatrywałem się w jej bladą twarzyczkę.

- Chyba już wiem, co powinienem zrobić – wyznałem z ciężkim sercem. - Skoro inni tam przeze mnie nie pójdą to chociaż niech jedna osoba się poświęci...

Tylko jak Angeles to przyjmie? – zastanawiałem się.

Sam jej powtarzałem, że jesteśmy tu potrzebni. A teraz sam chce tam pójść!?

Głośno westchnąłem.

Czyli jednak jestem samobójcą – Tą myśl pozostawiłem dla siebie.

1 komentarz:

  1. O nie. Aż się łezka w oku kręci. Proooszę nie uśmiercaj nikogo.
    Weny życzę.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń