poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Rozdział 40

 

Nie miałam naszyjnika. Czy może być jeszcze gorzej?! Jak widać, może. Demony otaczały nas z każdej strony. Były wszędzie.

- Radzę Wam zejść! – Dobiegł mnie z góry męski głos. Spojrzałam w dół. Przez przysłonięte chmury nie mogłam dojrzeć, kto nas woła.

- Czekam! – Znów ten sam głos. 

Spojrzałam na resztę towarzyszy. Wzrok mieli pusty, smutny...

Czułam się tak samo, tylko napędzana jeszcze poczuciem winy.

W końcu jednomyślnie postanowiliśmy zejść na ziemie. W tej chwili było to najlepsze wyjście. Nie jestem aniołem, ale wiem, że przy takiej wielkiej liczbie demonów, a było ich chyba... Matko, ze 100 to nie mielibyśmy szans. Musimy najpierw poznać warunki tej osoby, która tak na nas niecierpliwie czeka.

Chmury coraz to bardziej odsłaniały widok. I wreszcie zobaczyłam tego mężczyznę. Z wyglądu był młody. Stał na złotym rydwanie, do którego były  zaprzęgnięte jakieś stworzenia. Nigdy jeszcze takich stworzeń na oczy nie widziałam. Z wyglądu przypominały mi trochę lwy, trochę psy... Na głowie miały wielkie, kręte rogi. Jednak nie na tych stworzeniach tak się skupiłam jak na ich właścicielu. Już spoglądał na mnie z dołu swoimi wielkimi, lazurowymi oczyma. Jego złote włosy lśniły, a srebrna zbroja odbijała się blaskiem, pomimo że nie miała od czego, bo tu przecież nie było światła.  Patrzył na mnie niecierpliwym wzrokiem. Kim on jest? Dlaczego cały czas patrzy na mnie? Tylko na mnie? Czy to jest Aaron? – Przyszło mi na myśl. W sumie, któż by inny. A kim jest ta dziewczyna z ciemnymi lokami stojąca obok niego? Już niedługo będę miała okazję się przekonać. Stanęliśmy na przeciwko niego.

- No nareszcie! - mężczyzna zaczął klaskać - Myślałem, że dłużej Wam zajmie to zejście.

- A więc jednak żyjesz – powiedział Doktor Jack cynicznym tonem. - Jeśli jesteś Tym, o kim myślę to musisz wiedzieć, że nie obejdzie Cię kara za to, co zrobiłeś! –   krzyknął w złości, przez zaciśnięte zęby.

Widziałam, że mężczyzna nie przejął się zbytnio jego słowami. Uśmiechnął się do doktora Jacka szyderczo.

- Każdy ma własne sposoby na dbanie o siebie. Ja mam swój.

- Zabijanie? – syknął doktor.

Widziałam jak twarz doktora wykrzywia się ze złości.

- Jak powiedziałem wcześniej, każdy ma swój własny sposób, na odnoszenie sukcesów. Mój się sprawdził. Każdy jest teraz na moje rozkazy.

- Nie do końca Aaronie. My nigdy nie przyjmiemy Twoich rządów– oświadczył Doktor Jack za wszystkich.

Pomimo, że rozmowa toczyła się teraz pomiędzy nimi dwoma, ten mężczyzna cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku. Poczułam zakłopotanie. Odruchowo zaczęłam się cofać aż natknęłam się na Nataniela. Spojrzałam na niego. Widziałam przerażenie w jego oczach. Nigdy nie widziałam go jeszcze tak wystraszonego. Alice i Esterka stały w napięciu. Tylko Will i Doktor Jack mieli w miarę opanowany wzrok.

- No dobra, koniec tych miłych pogaduszek. Muszę Wam zdradzić, że bardzo lubię się targować. Mam pewną propozycję. Dajcie mi tego aniołka – Aaron wskazał na mnie palcem - a puszcze Was wolno. 

Nazwał mnie aniołkiem? Czy on uważa, że jestem aniołem!?

Wszyscy nagle stworzyli przede mną tak jakby mur obronny zasłaniając mnie plecami.

- Nigdy w życiu! – oświadczył głośno Will. - Po za tym nie należysz do osób, które dotrzymują obietnic – dodał.

Nic nie widziałam. Wszyscy mnie sobą zasłonili.

- W sumie, po co mi Ona skoro mam to – Usłyszałam jego głośny chichot.

Jakie to? Chyba nie ma na myśli...

Przepchnęłam się przez wszystkich i wyszłam przed szereg.  Ten mężczyzna machał moim naszyjnikiem. Jak on.... O nie! Złapałam się za głowę.

- Już mi się nie chce tego ciągnąć. Wiecie, co macie robić – Dał skinienie ręką swoim sługom.

Demony zaczęły zbliżać się do nas. Jeden z nich zaczął nieuchronnie podchodzić do doktora Jacka. Zanim się spostrzegłam i ktoś zdążył coś zrobić jeden z demonów wyrwał mu plecak.  Podleciał do Aarona i mu go podał. Ten nagle zaczął go przeszukiwać. Wyjął torbę, w której znajdowały się lecznicze rośliny.

- Dobrze to jedną sprawę mamy już za sobą.

Po chwili mężczyzna się zaśmiał, obrzucając nas kpiącym spojrzeniem.

- Wy naprawdę myśleliście, że pozwolę Wam tak odejść z tymi roślinami? –  Mówił to śmiejąc się przez łzy. - Sądziliście, że nikt Was nie obserwował przez ten cały czas? Muszę Was zasmucić. Dobrze wiem, co tu robiliście! Moi słudzy cały czas zdawali mi raporty.

- Skoro wiedziałeś gdzie jesteśmy i co robimy to, czemu od razu nas nie zabiłeś?– warknął doktor.

- Dlaczego? – Jego donośne słowa aż odbiły się echem. -  Czy Wy wiecie jak tu momentami jest nudno? Moi słudzy od razu wszystkich zabijają, no chyba, że jest mi ktoś potrzebny. Gdyby zabili Was od razu nie miałbym takiej rozrywki jak teraz. Znacie taką zabawę jak Escape room?

Spojrzał na nas pytająco.

Wiedziałam, co to jest Escape room. To jest zabawa, w której dobrowolnie wchodzi się do pomieszczenia, które jest zamykane i na czas trzeba rozwiązać zagadki lub pokonać przeszkody, żeby drzwi się otworzyły. Przeważnie trzeba znaleźć klucz do wyjścia. Jak się go znajdzie to wtedy się wygrywa. Szczerze to nie przepadam za tą grą. Dobrowolnie nigdy był się nie dała zamknąć. Zawsze coś może się niespodziewanego stać i nikt by nie mógł mnie uratować.

- Widzicie niedaleko jest wyjście do Waszej strefy – wskazał palcem. - Co powiecie na to, że dam Wam szansę na ucieczkę? Jest tylko jeden kruczek: demony będą Was atakować. Nie martwcie się, będę Wam cały czas kibicował, abyście wyszli stąd bezpiecznie. No może poza jedną osobą.

Skierował swoje oczy na mnie. To spojrzenie było mordercze, zawistne, przenikliwe... Aż ugięłam kolana.

- Zmieniłem zdanie. Przykro mi Ariadne, ale nie mogę Cię pozostawić przy życiu. To nic osobistego, po prostu zbyt mi zagrażasz – powiedział udając jednocześnie współczucie.

Zanim ktoś zdążył się odezwać Aaron dał skinienie ręką, aby demony się przygotowały. - Rin czyń honory – zwrócił się do kobiety stojącej przy nim.

- Do biegu – zaczęła odliczać! – Gotowi...

Widziałam jak wszyscy przyjmują pozycję bojową.

Wreszcie padło to słowo: Start!

Demony zaczęły się do nas zbliżać. Nie wiedziałam, co mam robić. Nie miałam na sobie naszyjnika. Byłam bezużyteczna.

- Ariadne, zasłoń się za mną! – krzyknęła do mnie Alice. 

Nie zdążyłam do niej podbiec. Demony zagrodziły mi drogę.

Wtedy przede mną stanął Will. Zaczął mówić jakieś słowa, w nieznanym mi języku. Gdy je wymówił stworzyła się przed nami jakaś, przezroczysto - niebieska tarcza. Demony zaczęły strzelać, ale bariera nas ochraniała.

- Nie wiem ile jeszcze wytrzymam – mówił Will zdyszanym głosem próbując utrzymać barierę.  

Po chwili podleciała do niego cała reszta: Alice, Esterka, Nataniel i doktor Jack. Jednocześnie zaczęli wymawiać jakieś słowa w nieznanym mi języku, co wcześniej Will. Każdy z nich stworzył tarcze ochronne, które połączyły się w jedną wielką barierę. 

- Ktoś musi zanieść Ariadne na bezpieczną strefę. Nie wiadomo ile jeszcze wytrzymamy – oznajmił doktor Jack.

- Nataniel może Ty to zrób? – zaproponował mu Will. – Jesteś najszybszy z nas. 

Chłopak od razu wziął mnie w pasie i zaczął ze mną uciekać, kiedy inni nas zasłaniali. Odchyliłam głowę w tył. Moi przyjaciele dalej tam walczyli. Czy mogę ich tak zostawić? Gorzkie łzy spłynęły mi po policzkach. Na litość boską! Zawiodłam wszystkich. Zgubiłam naszyjnik, a Aaron wykorzystał okazję. Cała nadzieja, żeby ocalić Krainę poszła na marne. I to przeze mnie. To wszystko moja wina! Powinnam bardziej pilnować tego naszyjnika! Jeżeli oni umrą to nigdy sobie tego nie wybaczę.

Przed nami niespodziewanie pojawił się demon. Nataniel pod wpływem szoku wypuścił mnie z rąk. Runęłam na ziemie. Każda część mojego ciała była obolała. Jednak, pomimo tego bólu jakoś podniosłam się. Widziałam jak demon celuje do mnie z kuszy. Już miał do mnie strzelić, ale nagle ktoś krzyknął, przez co demon zdezorientował się i wystrzelił kuszę w stronę nie mnie, lecz Nataniela!

- Nataniel!

Pod wpływem impulsu odepchnęłam go. Nagle poczułam jak coś przeszywa mnie na wskroś. Nie mogąc już dłużej utrzymać się na nogach zaczęłam powoli osuwać się na ziemię. Poczułam chłód, zimno przeniknęło całe moje ciało. Z każdą chwilą robiło mi się coraz zimniej, coraz bardziej czułam się drętwa, aż po chwili już nic nie czułam. Czy ja umieram? Wszystko na to wskazuję. Ciemność zaczęła mnie powoli otaczać. Po policzku spłynęła mi łza. Może i ostatnia. - Audrey wybacz, nie udało mi się Ciebie uratować. Tato, mamo tak bardzo chciałabym Was zobaczyć, choć jeden, ostatni raz – powiedziałam ostatkiem sił. Już miałam oddać się śmierci i ciemność miała mnie doszczętnie pochłonąć, kiedy nagle usłyszałam czyjś głos. Ktoś mnie wołał.

- Ariadne walcz! Walcz do cholery!

- Nataniel?

- Tak właśnie tak! Nie poddawaj się! Musisz do nas wrócić!

Mocno chwycił moje obie dłonie. Ciepło z jego dłoni przechodziło teraz przez moją skórę. Poczułam się błogo. To miłe, że przed śmiercią mogę poczuć jego dotyk, jego obecność. Nie umrę samotnie.

- Nie poddawaj się! Nie poddawaj....- powtarzał.

Ja jednak nie mogłam już dłużej walczyć. Czułam, że śmierć jest nieunikniona i zabiera mnie do siebie. 

- Proszę nie! – desperacki, krzyk odbił się jeszcze echem w mojej głowie, aż po chwili zniknął we wszechogarniającej ciemności.

                                        

 

niedziela, 30 sierpnia 2020

Rozdział 39

 

*******

Znajdowałam się w środku niczego. Zaczęłam rozglądać się wokoło z nadzieją, że kogoś zobaczę. Nikogo jednak nie było. Tylko ciemność i ja. Mimo wszystko zaczęłam iść przed siebie w poszukiwaniu wyjścia. Nie chciałam zostać tu na zawsze, zapomniana w ciemnościach. Nagle usłyszałam straszny, przeraźliwy i złowieszczy śmiech dochodzący z nie wiadomo skąd.  

- Kim jesteś? Pokaż się! – krzyknęłam.

Nikt się nie wyłonił, za to śmiech z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy.

- Kim jesteś!? – powtórzyłam bardziej stanowczo.

Nic, zero reakcji. Od tego śmiechu zaczęłam powoli tracić zmysły.

- Proszę przestań! – Zaczęłam krzyczeć błagalnie.

Śmiech nie ustawał. Myślałam, że głowa mi zaraz wybuchnie.

- Ariadne! Ariadne...! – Ktoś zaczął mnie wołać.

Nerwowo otworzyłam powieki.

- Uff, to był tylko koszmar – szepnęłam z ulgą.

Niestety zostały po nim skutki uboczne, a mianowicie ból głowy. Bolało, jak diabli. Przyłożyłam sobie dłoń do czoła i zaczęłam masować bolące miejsce.

Czy te koszmary kiedyś się skończą? Czy kiedyś normalnie się wyśpię, jak człowiek?  I do kogo należał ten psychodeliczny śmiech?  Oto jest pytanie!

- Ariadne obudziłaś się – Alice siedziała tuż obok mnie. To ona mnie zbudziła.

- Wszystko dobrze? Krzyczałaś przez sen.

- Ja...miałam koszmar – wyznałam.  Nawet nie chcę o tym myśleć. To było straszne....

Wzdrygnęłam się na samą myśl.

- To nic nie mów - rzekła z uśmiechem. - Spójrz, jesteśmy już u celu.

Odwróciłam głowę. Zobaczyłam przed sobą plantację, zapewne tych leczniczych roślin.

A, więc dotarliśmy! Udało się!

- Ile ja spałam? Pewnie długo – wywnioskowałam, jeszcze lekko się przeciągając.

Alice pokręciła z uśmiechem głową.

- Nie tak długo – odpowiedziała. - Kiedy zasnęłaś nikt nie chciał cię budzić. Spałaś tak smacznie. Doktor Jack zadeklarował, że cię ponosi. Niósł cię aż tutaj, a potem delikatnie postawił i oparł o drzewo, żeby sprawniej szło mu zrywanie roślin. 

- Eh...

Miałam nadzieję, że nie byłam dla niego zbyt ciężka. Muszę podziękować doktorowi przy pierwszej sposobności.

- A co z Natanielem? – spytałam, przypomniawszy sobie o „ tamtej sytuacji”.

- Nataniel, obudził się jakiś czas temu. Jest już normalny.

Na twarzy Alice odmalowała się ulga.

- Chodź! Pomóżmy zrywać rośliny – Alice chwyciła moją rękę i zaczęła iść do przodu, ciągnąć mnie za sobą.

- Chodź, chodź... - ponaglała mnie, żebym szła szybciej.

Od kiedy ona jest taka stanowcza i pełna werwy? Coś mnie ominęło kiedy spałam? - myślałam z uśmiechem.

Poszliśmy im pomóc. Byłam niezmiernie szczęśliwa, że je znaleźli. Jednak w głębi duszy czułam niepokój.

Że demonów nie ma w takim miejscu!? Dziwne. Niby powinnam się cieszyć, ale to wszystko było dla mnie grubymi nićmi szyte. Postanowiłam o tym nie myśleć i zacząć działać. Podeszłam, żeby bardziej się przyjrzeć tym roślinom. Z wyglądu przypominały mi paproć. Zerwałam jedną. Myślałam, że tak samo, jak u paproci znajdują się nasionka na liściach, jednak nie było ich tam. Szkoda. Zaczęłam zrywać roślinki z korzeniami, żeby była możliwość je potem zasadzić.

- Nie martw się, lekarstwo jest już w drodze Audrey – szepnęłam do siebie, przyciskając roślinkę do piersi.

Zrywając natknęłam się na doktora Jacka. Trzymał wielką papierową torbę.

- Włóż roślinę, do tej torby – poprosił.

Kiwnęłam głową.

- A tak przy okazji dziękuję panu – wymamrotałam, wsadzając jednocześnie roślinę.

- Za co dziękujesz? – spytał zdziwiony.

- Kiedy spałam pan mnie niósł. Prawda?

Już sama zaczęłam wątpić.

Nagle jego oczy zaiskrzyły.

- Aaa, to! -  Machnął ręką. - Ależ drobiazg. Nie miałem serca cię budzić.

- Mimo wszystko dziękuję – powtórzyłam jeszcze raz, a on uśmiechnął się do mnie serdecznie. 

- Naprawdę nie masz, za co – powiedział głośno. – A teraz pozrywajmy więcej roślin. Dzięki nim uratujemy wiele aniołów.

Schylił się i zaczął na nowo zrywać, ja również. 

Widziałam wielką radość w jego wielkich brązowych oczach. Aż miło było na niego patrzeć. Zapewne ta świadomość, że tyle aniołów zostanie ocalonych dodawała mu skrzydeł. Co prawda, doktor Jack jest impulsywny i momentami nieprzyjemny, ale nie chce w rzeczywistości źle. Teraz to sobie naprawdę uświadomiłam. To dobry człowiek, a raczej anioł, bo przecież nim jest w sensie dosłownym i przenośnym. Już samo to, że jest lekarzem i z poświęceniem ratuje innym życie o czymś świadczy, dając już przy tym do myślenia.   

- Nad czym tak rozmyślasz? – spytał.

- Ja...

Zabrakło mi języka w buzi. Zdałam sobie sprawę, że już od dłuższej chwili się na niego gapię. Co za wstyd.

- Przepraszam, że zdenerwowałam pana wyruszając tutaj – bąknęłam.

- Nie będę udawać, że nadal nie jestem zadowolony z takiego obrotu spraw – powiedział bez ogródek. – Jednak przemyślałem to i rozumiem twoje pobudki, jakimi się kierowałaś – przyznał wzdychając, jakby niełatwo mu to przychodziło. -  Chciałaś ratować przyjaciółkę, która jest ci zapewne bliska.  Możliwe, że też bym tak zrobił – oznajmił z ręką na sercu. - Odruchy i emocje są czasem silniejsze nim rozum.

Zrobiłam wielkie oczy, nie wierząc w to, co właśnie słyszę. Doktor Jack zmienił swoje poglądy o 180 stopni. Czy to na pewno jest on? – myślałam uśmiechając się pod nosem.

- Jak sama widzisz, nie należę do spokojnych ludzi – kontynuował. - Ale to nie znaczy, że jestem z kamienia, ja po prostu się martwię. Teraz również – wyznał.

To wszystko brzmiało jak spowiedź.

- Ależ oczywiście, że pan nie jest! – powiedziałam głośno.

Kiedy to mówiłam obok nas, na ziemi usiadł biały gołąb.

Biały gołąb w takim miejscu! Zamknęłam na chwilę oczy myśląc, że mam jakieś zwidy. W sumie od przebywania w tak ponurym i przygnębiającym miejscu można dostać bzika i omamów. Po ich otworzeniu nie dość, że ciągle tam stał, to jeszcze rozpostarł przede mną swoje śnieżno-białe skrzydła.

- Jaki jesteś piękny – szepnęłam z podziwem, wpatrując się w to zjawiskowe stworzenie.

Odwróciłam się do doktora Jacka.

- Skąd się ten gołąb wziął? Wie pan? – zapytałam nie ukrywając zdziwienia.

- Tak, wiem. Otóż po śmierci anioły, które były czyste i dobre, zamieniają się w gołębie. Chociaż to po nich pozostaje – odpowiedział mi z radosnym uśmiechem.

- To ten anioł musiał mieć dobre serce – stwierdziłam, wciąż nie odrywając wzroku od tego stworzenia.

- Na pewno – odpowiedział pewnie doktor. - Tych gołębi nie da się już pozbawić życia. Są wolne.

Ucieszyłam się tą wiadomością. Czyli anioły po śmierci nie znikają tak na dobre! Zamieniają się w piękne, nieskazitelne stworzenia nieodczuwające bólu czy smutku. Faktycznie jak powiedział doktor Jack te anioły są już całkowicie wolne.

Nataniel ni stąd ni zowąd podszedł do nas, płosząc tego ptaka. Pewnie go nie zauważył.

- Tutaj mamy wrzucać te rośliny? – spytał.

Doktor skinął głową. Zaczął wrzucać rośliny, które miał ze sobą do torby.

Było mi trochę przykro, że go wypłoszył, ale postanowiłam nie podejmować tego tematu i go nie denerwować. Szczególnie po tym, co mu się przydarzyło. Nataniel z wyglądu prezentował się całkiem dobrze. Chyba już doszedł do siebie.

- Widzę, że z tobą już lepiej – chlapnęłam.

- To pójdę zrywać gdzie indziej - rzekł doktor Jack, po czym się oddalił zostawiając nas samych.

Nie chciał nam przeszkadzać i dlatego postanowił sobie pójść? Czemu ja zawsze się nad takimi rzeczami zastanawiam!? Może po prostu chciał i tyle.   

- No, tak jakby – odparł bez większego entuzjazmu wyrywając mnie z myśli. - Eh...- podrapał się po głowię – chyba nie mówiłem nic bez sensu, co nie?

- Oprócz tego, że jesteś latającym motylem to raczej nie – rzekłam chichocząc.

- No to świetnie.

Chyba zrobiło mu się głupio.

- Pamiętam, że chciałeś mi coś jeszcze powiedzieć. Nawet zacząłeś, ale nie dokończyłeś. To było... – udałam, że sobie przypominam - że tak naprawdę jesteś... i dalej nie wiem. No to, o co chodziło? – zapytałam z nieukrywanym zaciekawieniem w oczach.

- A bo ja wiem – Chłopak przewrócił oczami. – Zapewne coś bardziej bez sensu niż latający motyl. - Nie mów nikomu o tym, co się stało, dobra? – spojrzał na mnie prosząco.

- A o czym my mówiliśmy? – Udałam, że się zastanawiam.

- Dobra odpowiedź – rzekł z szerokim uśmiechem na ustach.  – Może nie mówmy już o tym – powiedział lekko zmieszany.

- Chcesz ze mną zrywać rośliny? – spytałam wymijająco.

- Skoro już tu jestem – rzekł beznamiętnym tonem.

Zaczął zrywać, a ja z nim. Ukradkiem uśmiechnęłam się do niego. Pierwszy raz się nie spieramy, ani nie kłócimy robiąc coś wspólnie. To było nawet miłe. Nataniel nagle odwrócił głowę wychwytując moje spojrzenie. Speszona odwróciłam od niego wzrok.

- Nie możesz mi się oprzeć co?

- Co proszę?  

Spojrzałam na niego zaskoczona. Chłopak patrzył prosto w moje piwne oczy. Znów wytrzymałam jego spojrzenie całe pięć sekund.

- Masz ładne oczy – szepnął.

- Że...że co?

- Naprawdę ładne – powtórzył.

Zabrakło mi języka w buzi. Czy on ze mną próbuje flirtować? Patrzył jeszcze na mnie chwilę, po czym zaczął chichotać. Nie wiedziałam, jak mam to odbierać.

- Ale ci mowę odebrało. Czyli jeszcze potrafię onieśmielić dziewczynę. A, więc żadna mi się nie oprze – mówił z dumą w głosie.

Zmarszczyłam brwi. To po to była cała ta szopka?! Żeby przed samym sobą coś udowodnić?! Nie ze mną takie numery.

- To miło, że dzięki mnie podwyższyłeś swoją wartość – burknęłam. – Wiesz co? Może sobie pójdę skoro „Jaśnie Pan” jest taki doskonały i nikogo nie potrzebuję – rzekłam sarkastycznym tonem.

Pan narcyz się znalazł – myślałam. 

Wstałam i zaczęłam iść przed siebie. 

- Dobrze idź, może zatęsknisz za mną – powiedział ze słodkim akcentem. 

Zacisnęłam szczękę. Postanowiłam się odwrócić, żeby mu wygarnąć. Zamiast jednak to zrobić, uśmiechnęłam się do niego szeroko. On jest taki niemożliwy – myślałam kręcąc głową. Pomachał mi jeszcze na pożegnanie udając, że już tęskni.

Poszłam zrywać w innym miejscu. Jedną roślinkę schowałam do swojego buta w razie „nieprzewidzianych okoliczności”. Potem dołączyłam do dziewczyn. Zrywanie we wspólnym gronie jest znacznie przyjemniejsze.

Po czasie worek był już pełny.

- Chyba czas na nas – mruknął doktor uśmiechając się do mnie.

Żeby szybciej dotrzeć, wszyscy przemienili się. Znów mogłam podziwiać ich wielkie skrzydła.

- Ariadne, chcesz polecieć ze mną? – zaproponował Will.

- Jasne – odpowiedziałam niemal natychmiast.

 Nagle Nataniel wszedł między nas.

- Nie. Ja tym razem poniosę Ariadne – powiedział stanowczo. - Ty już się dość nadźwigałeś.

Zanim się spostrzegłam, chwycił mnie delikatnie w talii i uniósł do góry.

- No dobra, jak chcesz! – krzyknął Will w oddali i również się wzniósł. 

Lecieliśmy wysoko na niebie. Patrząc z góry ta część krainy wyglądała równie źle, co z dołu. Podsumowując nie było, na co patrzeć.

Doktor Jack oznajmił, że jesteśmy już blisko naszej strefy. Nie mogłam uwierzyć, że dotarliśmy tak daleko bez większych trudności. To wszystko było za piękne, żeby mogło być prawdziwe. Za szybko to powiedziałam. W oddali zobaczyłam lecące za nami demony. Była ich cała chmara, tak jakby wcześniej nie mogły nas zaatakować?

- Co robimy? – Pytali się wszyscy po sobie.

Pomyślałam, że może wystawię naszyjnik na wierzch. Zawsze nas chronił. Może teraz też? – myślałam z entuzjazmem. I wtedy, próbując go wyciągnąć spod bluzki, uświadomiłam sobie, że go nie mam! Zniknął!

- Nie mam naszyjnika!

Czułam jak moje bicie serca przyspiesza. Z nerwów zaczęłam się pocić.

Wszyscy spojrzeli na mnie. Tak samo jak ja, byli w szoku.

- Niemożliwe... Jak? – pytał doktor Jack.

- Naprawdę go nie masz? Spójrz dokładniej – poradził Will.

Zaczęłam nerwowo patrzeć pod bluzką, pod stanikiem, ale nic.  Po naszyjniku nie było ani śladu. Gdzie on się podział do licha!? Przecież nie mógł się tak rozpłynąć!

Pokręciłam bezradnie głową, że go nie mam. 

Demony nas dogoniły i otoczyły.

- Nie mamy wyboru, musimy walczyć! – oświadczył doktor Jack. 

Też widziałam, że sytuacja jest beznadziejna. Czy był inny wybór? I wtedy, kiedy wszyscy przyjmowali pozycję bojową...dobiegł mnie złowieszczy śmiech.

To był ten śmiech! Ten z mojego snu!

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Rozdział 38

Tymczasem w szpitalu:

Oczami Audrey:

Zobaczyłam Ariadne wyłaniającą się z ciemności. Ciągle znajdowała się po ciemnej stronie. Co więcej, widziałam za nią podążającą postać. Nie wiedziałam, kto to jest. Przypominała mi bardziej męską sylwetkę. Ta osoba patrzyła na nią nieprzyjemnie. Bił od niej chłód, zmieszany z rozpaczą. Widać, że cierpiała. Wtedy się obudziłam.

A, więc to wszystko było tylko snem.

Ale czy aby na pewno wszystko?

Czy wyruszenie na ciemną stronę, również? Ostatnie wydarzenia pamiętałam przez mgłę. Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać, co było prawdziwe, a co nie.  Na trzy otworzyłam powieki i wtedy na taborecie, ze złączonymi dłońmi jak do modlitwy, zobaczyłam siedzącego przy mnie ojca. A więc naprawdę wyruszyłam na ciemną stronę i go spotkałam! Uratował mnie. Wszystko sobie nagle przypomniałam.

- Tato jesteś!

Przestraszyłam się swojego głosu. Był taki słaby, jednak na więcej nie było mnie stać. Tata objął mnie czule.

- Tak, jestem – szepnął mi do ucha.

Po jego policzkach spłynęły łzy.  

- Tato myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.

I wtedy nie wytrzymałam. Z tych emocji wybuchłam płaczem.

- Nie płacz, w twoim stanie to nie jest dobre.

 Tata pochylił się i zaczął delikatnie ścierać moje łzy.

- To ty już o wszystkim wiesz? Nic mi nie jest. Naprawdę – chlapnęłam, wysilając się na uśmiech.

Tata spojrzał na mnie poważnie.

- Audrey widziałem twoją ranę, znam cię od siedemnastu lat i wiem, że coś się dzieję.

- Teraz to nieważne. Tato musimy ich ratować! Szybko! – krzyknęłam, podrywając się z łóżka.

Przecież po to leciałam na ciemną stronę!

- Ale co? Kogo? – pytał.

- Ariadne, ciemna strona, reszta... – Zaczęłam mówić najszybciej jak się da. Czułam, że znów słabnę i mogę zemdleć. Tata musi o wszystkim się dowiedzieć zanim to nastąpi!

Wtedy do sali weszła Lilly, Aurelia, James, Eli i Alex, jeśli mnie wzrok nie mylił. 

Szczególnie Lilly przyglądała mi się czułym wzrokiem.

- Audrey! – Podeszła do mnie i objęła mnie. 

- Lilly – wyszeptałam.

Czułam, że trucizna zaczyna przechodzić już do najmniejszych zakamarków mojego ciała.

- Ariadne ma kłopoty. Muszę ją ratować, przecież jestem jej opiekunką...

Chciałam jej o wszystkim opowiedzieć. 

Oczy Lilly zajaśniały. Chwyciła mnie za ramiona.

- Gdzie oni są? Gdzie? – Zaczęła mnie wypytywać, jakby czyjeś życie od tego zależało. A tak właśnie było.

- Oni są po ciemnej stronie, wszyscy...

Po tych słowach moje oczy spowiła ciemność. Czułam, że moje życie jest już na krawędzi. Ariadne, Will... Moi kochani. Nie zdążyłam wam tylu rzeczy powiedzieć. Zabrakło mi czasu. Nie jestem jeszcze gotowa na śmierć. Jeszcze nie teraz! Jeszcze nie!

Wracamy do Ariadny:

Czekaliśmy na Nataniela w milczeniu skryci za konarami drzew. To było w ramach bezpieczeństwa, jakby plan się nie powiódł i czarownice wyszły z jaskini. Ja jednak wierzyłam w Nataniela, że uda mu się wyjść z tego cało. Byłam tego pewna. Czas mijał, a Nat już dłuższą chwilę nie wracał. Gdzie on się podziewa na litość boską!? Jedyne, czego pragnęłam w tej chwili to znów ujrzeć jego twarz. Skąd to silne uczucie, które odbiera mi aż powietrze w płucach?  Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jest przypadkiem...miłość?

Natychmiast wyplułam to słowo. Ja i on!? Co za nonsens! Fakt, Nataniel jest przystojny i to nawet bardzo, ale jego charakter kompletnie do mnie nie pasuje.  ON TO WIE I JA TO WIEM I NIECH TAK POZOSTANIE. KROPKA.

I wtedy zobaczyłam jak wychodzi.

- Wiedziałem! Wiedziałem, że da radę! – krzyknął rozradowany Will, patrząc z  dumą na swojego heroicznego brata. 

Od razu zerwałam się na równe nogi. Pobiegliśmy do niego wszyscy krzycząc bohater, bohater! Im bardziej się do niego zbliżałam tym bardziej widziałam, że coś jest z nim nie tak. Nataniel dziwnie się chwiał. Czy on był...

- Jesteś pijany? – Will dokończył moją myśl.

- Braciszku mój! – Nataniel zaczął iść w jego stronę. Położył mu obie dłonie na ramionach, uśmiechając się promiennie. Wtedy poczułam od niego alkohol. - Przecież musiałem zdobyć ich zaufanie – wysapał.

- Upijając się – Will przewrócił oczami.

- Wiesz, jakie mają tam dobre wino? – Nat powiedział to z taką pasją, że mu uwierzyłam. - Chodźcie spróbować – Zaczął nas zachęcać.

Will spojrzał na nas obecnych przepraszająco. Chyba było mu wstyd za brata.

- Świeci gwiazdka, mocno świeci... – Nataniel zaczął coś śpiewać, jeżeli to można nazwać śpiewaniem. Melodia jednak była mi znajoma. – Świeci sobie, tak jasno świeci – Po tych słowach runął na ziemie.

Nataniel zaczął ruszać rękami, kreśląc różne wzory na piasku.

- Jestem latającym motylem – powtarzał chichocząc.

Jeszcze tylko trochę dzieliło mnie od wybuchnięcia śmiechem. To wyglądało dosyć zabawnie. Ciekawe czy mu będzie tak do śmiechu, jak wytrzeźwieje. Nagle odwrócił głowę i spojrzał na mnie dziwnie, aż zmarszczyłam brwi.

- Ariadne, choć na słówko – szepnął. Zaczął kiwać do mnie palcem, dla zachęty.

Niepewnym krokiem podeszłam do niego, kucając. Pochylił się nad moim uchem.

- Ariadne tak naprawdę jestem...

Wtedy Nataniel delikatnie osunął się na ziemie nie dokańczając tego, co zamierzał. Chyba już odleciał na dobre.

- Nie, on jest do niczego – stwierdził doktor, patrząc na niego ze skrzywieniem. – Będzie go trzeba jakoś zabrać.

- Eh... - Will zrobił kwaśną minę. Już wiedziałam, o czym myśli. Wziął Nataniela i przerzucił zza plecy. – Poniosę go – zadeklarował.

Biedak, już mu współczułam.

- To może ja teraz poniosę mapę – zasugerował doktor.

Przytaknęłam i podałam mu ją. Musieliśmy zmierzać dalej. Idąc zastanawiałam się, co Nataniel chciał mi powiedzieć. Dał mi niezłą zagwozdkę na dalszą część podróży.  

- Jesteśmy już blisko – zasygnalizował doktor.

Zaczęłam mrużyć oczy. Zdałam sobie sprawę, że już dobre dwa dni nie śpię. Spojrzałam w górę, myśląc, że może promienie światła mnie pobudzą. Głupia! Przecież tu nie ma światła, jest tylko szara poświata. Zamiast promieni zobaczyłam za to na niebie coś innego, mniej optymistycznego. Zbliżała się do nas jakaś niebiesko-połyskująca chmara.

- Co to jest? – Zaczęłam pytać na głos samą siebie.

- Zbliżają się do nas nietoperze wampiry! – krzyknął doktor ze zgrozą w głosie. 

- Wampiry, co? – jęknęłam.

Spojrzałam się po obecnych. Na twarzach wszystkich wypisany był niepokój i lęk. Taka reakcja nie zwiastuje niczego dobrego. Już zaczęłam się bać.

- Musimy się schować i to jak najszybciej! – oznajmił doktor, po czym zaczął się rozglądać za jakimś miejscem, gdzie można się skryć, tak samo reszta. Ja również się dołączyłam.

- Tam! – Alice dostrzegła wielki głaz leżący po prawej stronie.

Dobiegliśmy do niego ile sił w nogach, skrywając się za nim.

- Miejmy nadzieję, że nas nie zobaczą – szepnął Will.

- Bo inaczej wyssą z nas krew – wtrąciła Alice.

Na słowo krew zrobiło mi się słabo. O wszystkim mogłabym rozmawiać poza tym jednym dla mnie tematem tabu. Pielęgniarką zapewne nie byłabym dobrą. Jeżeli robię się słaba na widok własnej krwi to, co dopiero na widok kogoś innego. Masakra, jakbym miała to ująć jednym słowem. Esterce chyba też zrobiło się słabo, ponieważ cała zbladła.

- Niech tylko nie biorą mojej! Jestem za młoda i piękna, żeby tak umierać, wysączona przez nietoperza – burknęła spoglądając na te stworzenia z niesmakiem.

- To, te nietoperze wampiry żywią się anielską krwią? – spytałam dla pewności.

- Niestety – odpowiedział mi doktor smutnym głosem. - Dlatego tak połyskują. Są to nieduże zwierzęta. Mają około 9 cm długości, rozpiętość skrzydeł ich wynosi około 40 cm, a ważą tak z 30 gram – wyjaśnił dokładniej.

- Rozumiem, oby nas nie zobaczyły – szepnęłam z nadzieją.

- Też na to liczę, bo potrafią się nieźle przyssać – kontynuował doktor. - Mają około 26 zębów, głównie składającą się z kłów i siekaczy pod postacią ostrych blaszek, które potrafią doskonale przeciąć skórę.   

Wzdrygnęłam się jak to usłyszałam.

– Może już lepiej zamilknę – oznajmił widząc moją reakcję. - Może cię nie zaatakują? Nie wiem czy piją krew z człowieka – powiedział, jakby ta wiadomość miała mnie pocieszyć, ale nie pocieszyła wcale.

Martwiłam się też o moich towarzyszy, bo, jako anioły idą na pierwszy ostrzał, jakby te nietoperze wampiry nas spostrzegły.

- Ja się boję – szepnęła Alice.

Spojrzałam na nią. Cała się trzęsła. Chwyciłam jej dłoń i zaczęłam ją gładzić, tak, jak ona to wcześniej robiła, próbując dodać mi otuchy, kiedy dowiedziałam się smutnej prawdy o moich rodzicach. Ciągle miałam nadzieję, że wizja Nataniela i Lilly była błędna i po powrocie znów ich zobaczę.

Nie pozostało nam już nic innego, jak tylko czekać z nadzieją, że sobie odlecą. Nataniel znów zaczął coś bełkotać. Will przyłożył swoją dłoń do jego ust, żeby nie wydawał z siebie więcej dźwięków. Czekaliśmy jakiś czas w milczeniu. Nietoperze jakimś cudem nas ominęły.

- Całe szczęście – Will odetchnął z ulgą, tak samo ja.

- Tak, mieliśmy szczęście – dopowiedział doktor, ocierając pot z czoła.

Widziałam, jak całe napięcie z niego spada. Chyba czuje się teraz za nas odpowiedzialny.

Wszyscy spokojnie odetchnęliśmy. Mogliśmy iść dalej. Trudno mi było się jednak podnieść, byłam taka zmęczona. Oczy mi się dosłownie zamykały, jakby mnie ktoś hipnotyzował.