niedziela, 30 sierpnia 2020

Rozdział 39

 

*******

Znajdowałam się w środku niczego. Zaczęłam rozglądać się wokoło z nadzieją, że kogoś zobaczę. Nikogo jednak nie było. Tylko ciemność i ja. Mimo wszystko zaczęłam iść przed siebie w poszukiwaniu wyjścia. Nie chciałam zostać tu na zawsze, zapomniana w ciemnościach. Nagle usłyszałam straszny, przeraźliwy i złowieszczy śmiech dochodzący z nie wiadomo skąd.  

- Kim jesteś? Pokaż się! – krzyknęłam.

Nikt się nie wyłonił, za to śmiech z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy.

- Kim jesteś!? – powtórzyłam bardziej stanowczo.

Nic, zero reakcji. Od tego śmiechu zaczęłam powoli tracić zmysły.

- Proszę przestań! – Zaczęłam krzyczeć błagalnie.

Śmiech nie ustawał. Myślałam, że głowa mi zaraz wybuchnie.

- Ariadne! Ariadne...! – Ktoś zaczął mnie wołać.

Nerwowo otworzyłam powieki.

- Uff, to był tylko koszmar – szepnęłam z ulgą.

Niestety zostały po nim skutki uboczne, a mianowicie ból głowy. Bolało, jak diabli. Przyłożyłam sobie dłoń do czoła i zaczęłam masować bolące miejsce.

Czy te koszmary kiedyś się skończą? Czy kiedyś normalnie się wyśpię, jak człowiek?  I do kogo należał ten psychodeliczny śmiech?  Oto jest pytanie!

- Ariadne obudziłaś się – Alice siedziała tuż obok mnie. To ona mnie zbudziła.

- Wszystko dobrze? Krzyczałaś przez sen.

- Ja...miałam koszmar – wyznałam.  Nawet nie chcę o tym myśleć. To było straszne....

Wzdrygnęłam się na samą myśl.

- To nic nie mów - rzekła z uśmiechem. - Spójrz, jesteśmy już u celu.

Odwróciłam głowę. Zobaczyłam przed sobą plantację, zapewne tych leczniczych roślin.

A, więc dotarliśmy! Udało się!

- Ile ja spałam? Pewnie długo – wywnioskowałam, jeszcze lekko się przeciągając.

Alice pokręciła z uśmiechem głową.

- Nie tak długo – odpowiedziała. - Kiedy zasnęłaś nikt nie chciał cię budzić. Spałaś tak smacznie. Doktor Jack zadeklarował, że cię ponosi. Niósł cię aż tutaj, a potem delikatnie postawił i oparł o drzewo, żeby sprawniej szło mu zrywanie roślin. 

- Eh...

Miałam nadzieję, że nie byłam dla niego zbyt ciężka. Muszę podziękować doktorowi przy pierwszej sposobności.

- A co z Natanielem? – spytałam, przypomniawszy sobie o „ tamtej sytuacji”.

- Nataniel, obudził się jakiś czas temu. Jest już normalny.

Na twarzy Alice odmalowała się ulga.

- Chodź! Pomóżmy zrywać rośliny – Alice chwyciła moją rękę i zaczęła iść do przodu, ciągnąć mnie za sobą.

- Chodź, chodź... - ponaglała mnie, żebym szła szybciej.

Od kiedy ona jest taka stanowcza i pełna werwy? Coś mnie ominęło kiedy spałam? - myślałam z uśmiechem.

Poszliśmy im pomóc. Byłam niezmiernie szczęśliwa, że je znaleźli. Jednak w głębi duszy czułam niepokój.

Że demonów nie ma w takim miejscu!? Dziwne. Niby powinnam się cieszyć, ale to wszystko było dla mnie grubymi nićmi szyte. Postanowiłam o tym nie myśleć i zacząć działać. Podeszłam, żeby bardziej się przyjrzeć tym roślinom. Z wyglądu przypominały mi paproć. Zerwałam jedną. Myślałam, że tak samo, jak u paproci znajdują się nasionka na liściach, jednak nie było ich tam. Szkoda. Zaczęłam zrywać roślinki z korzeniami, żeby była możliwość je potem zasadzić.

- Nie martw się, lekarstwo jest już w drodze Audrey – szepnęłam do siebie, przyciskając roślinkę do piersi.

Zrywając natknęłam się na doktora Jacka. Trzymał wielką papierową torbę.

- Włóż roślinę, do tej torby – poprosił.

Kiwnęłam głową.

- A tak przy okazji dziękuję panu – wymamrotałam, wsadzając jednocześnie roślinę.

- Za co dziękujesz? – spytał zdziwiony.

- Kiedy spałam pan mnie niósł. Prawda?

Już sama zaczęłam wątpić.

Nagle jego oczy zaiskrzyły.

- Aaa, to! -  Machnął ręką. - Ależ drobiazg. Nie miałem serca cię budzić.

- Mimo wszystko dziękuję – powtórzyłam jeszcze raz, a on uśmiechnął się do mnie serdecznie. 

- Naprawdę nie masz, za co – powiedział głośno. – A teraz pozrywajmy więcej roślin. Dzięki nim uratujemy wiele aniołów.

Schylił się i zaczął na nowo zrywać, ja również. 

Widziałam wielką radość w jego wielkich brązowych oczach. Aż miło było na niego patrzeć. Zapewne ta świadomość, że tyle aniołów zostanie ocalonych dodawała mu skrzydeł. Co prawda, doktor Jack jest impulsywny i momentami nieprzyjemny, ale nie chce w rzeczywistości źle. Teraz to sobie naprawdę uświadomiłam. To dobry człowiek, a raczej anioł, bo przecież nim jest w sensie dosłownym i przenośnym. Już samo to, że jest lekarzem i z poświęceniem ratuje innym życie o czymś świadczy, dając już przy tym do myślenia.   

- Nad czym tak rozmyślasz? – spytał.

- Ja...

Zabrakło mi języka w buzi. Zdałam sobie sprawę, że już od dłuższej chwili się na niego gapię. Co za wstyd.

- Przepraszam, że zdenerwowałam pana wyruszając tutaj – bąknęłam.

- Nie będę udawać, że nadal nie jestem zadowolony z takiego obrotu spraw – powiedział bez ogródek. – Jednak przemyślałem to i rozumiem twoje pobudki, jakimi się kierowałaś – przyznał wzdychając, jakby niełatwo mu to przychodziło. -  Chciałaś ratować przyjaciółkę, która jest ci zapewne bliska.  Możliwe, że też bym tak zrobił – oznajmił z ręką na sercu. - Odruchy i emocje są czasem silniejsze nim rozum.

Zrobiłam wielkie oczy, nie wierząc w to, co właśnie słyszę. Doktor Jack zmienił swoje poglądy o 180 stopni. Czy to na pewno jest on? – myślałam uśmiechając się pod nosem.

- Jak sama widzisz, nie należę do spokojnych ludzi – kontynuował. - Ale to nie znaczy, że jestem z kamienia, ja po prostu się martwię. Teraz również – wyznał.

To wszystko brzmiało jak spowiedź.

- Ależ oczywiście, że pan nie jest! – powiedziałam głośno.

Kiedy to mówiłam obok nas, na ziemi usiadł biały gołąb.

Biały gołąb w takim miejscu! Zamknęłam na chwilę oczy myśląc, że mam jakieś zwidy. W sumie od przebywania w tak ponurym i przygnębiającym miejscu można dostać bzika i omamów. Po ich otworzeniu nie dość, że ciągle tam stał, to jeszcze rozpostarł przede mną swoje śnieżno-białe skrzydła.

- Jaki jesteś piękny – szepnęłam z podziwem, wpatrując się w to zjawiskowe stworzenie.

Odwróciłam się do doktora Jacka.

- Skąd się ten gołąb wziął? Wie pan? – zapytałam nie ukrywając zdziwienia.

- Tak, wiem. Otóż po śmierci anioły, które były czyste i dobre, zamieniają się w gołębie. Chociaż to po nich pozostaje – odpowiedział mi z radosnym uśmiechem.

- To ten anioł musiał mieć dobre serce – stwierdziłam, wciąż nie odrywając wzroku od tego stworzenia.

- Na pewno – odpowiedział pewnie doktor. - Tych gołębi nie da się już pozbawić życia. Są wolne.

Ucieszyłam się tą wiadomością. Czyli anioły po śmierci nie znikają tak na dobre! Zamieniają się w piękne, nieskazitelne stworzenia nieodczuwające bólu czy smutku. Faktycznie jak powiedział doktor Jack te anioły są już całkowicie wolne.

Nataniel ni stąd ni zowąd podszedł do nas, płosząc tego ptaka. Pewnie go nie zauważył.

- Tutaj mamy wrzucać te rośliny? – spytał.

Doktor skinął głową. Zaczął wrzucać rośliny, które miał ze sobą do torby.

Było mi trochę przykro, że go wypłoszył, ale postanowiłam nie podejmować tego tematu i go nie denerwować. Szczególnie po tym, co mu się przydarzyło. Nataniel z wyglądu prezentował się całkiem dobrze. Chyba już doszedł do siebie.

- Widzę, że z tobą już lepiej – chlapnęłam.

- To pójdę zrywać gdzie indziej - rzekł doktor Jack, po czym się oddalił zostawiając nas samych.

Nie chciał nam przeszkadzać i dlatego postanowił sobie pójść? Czemu ja zawsze się nad takimi rzeczami zastanawiam!? Może po prostu chciał i tyle.   

- No, tak jakby – odparł bez większego entuzjazmu wyrywając mnie z myśli. - Eh...- podrapał się po głowię – chyba nie mówiłem nic bez sensu, co nie?

- Oprócz tego, że jesteś latającym motylem to raczej nie – rzekłam chichocząc.

- No to świetnie.

Chyba zrobiło mu się głupio.

- Pamiętam, że chciałeś mi coś jeszcze powiedzieć. Nawet zacząłeś, ale nie dokończyłeś. To było... – udałam, że sobie przypominam - że tak naprawdę jesteś... i dalej nie wiem. No to, o co chodziło? – zapytałam z nieukrywanym zaciekawieniem w oczach.

- A bo ja wiem – Chłopak przewrócił oczami. – Zapewne coś bardziej bez sensu niż latający motyl. - Nie mów nikomu o tym, co się stało, dobra? – spojrzał na mnie prosząco.

- A o czym my mówiliśmy? – Udałam, że się zastanawiam.

- Dobra odpowiedź – rzekł z szerokim uśmiechem na ustach.  – Może nie mówmy już o tym – powiedział lekko zmieszany.

- Chcesz ze mną zrywać rośliny? – spytałam wymijająco.

- Skoro już tu jestem – rzekł beznamiętnym tonem.

Zaczął zrywać, a ja z nim. Ukradkiem uśmiechnęłam się do niego. Pierwszy raz się nie spieramy, ani nie kłócimy robiąc coś wspólnie. To było nawet miłe. Nataniel nagle odwrócił głowę wychwytując moje spojrzenie. Speszona odwróciłam od niego wzrok.

- Nie możesz mi się oprzeć co?

- Co proszę?  

Spojrzałam na niego zaskoczona. Chłopak patrzył prosto w moje piwne oczy. Znów wytrzymałam jego spojrzenie całe pięć sekund.

- Masz ładne oczy – szepnął.

- Że...że co?

- Naprawdę ładne – powtórzył.

Zabrakło mi języka w buzi. Czy on ze mną próbuje flirtować? Patrzył jeszcze na mnie chwilę, po czym zaczął chichotać. Nie wiedziałam, jak mam to odbierać.

- Ale ci mowę odebrało. Czyli jeszcze potrafię onieśmielić dziewczynę. A, więc żadna mi się nie oprze – mówił z dumą w głosie.

Zmarszczyłam brwi. To po to była cała ta szopka?! Żeby przed samym sobą coś udowodnić?! Nie ze mną takie numery.

- To miło, że dzięki mnie podwyższyłeś swoją wartość – burknęłam. – Wiesz co? Może sobie pójdę skoro „Jaśnie Pan” jest taki doskonały i nikogo nie potrzebuję – rzekłam sarkastycznym tonem.

Pan narcyz się znalazł – myślałam. 

Wstałam i zaczęłam iść przed siebie. 

- Dobrze idź, może zatęsknisz za mną – powiedział ze słodkim akcentem. 

Zacisnęłam szczękę. Postanowiłam się odwrócić, żeby mu wygarnąć. Zamiast jednak to zrobić, uśmiechnęłam się do niego szeroko. On jest taki niemożliwy – myślałam kręcąc głową. Pomachał mi jeszcze na pożegnanie udając, że już tęskni.

Poszłam zrywać w innym miejscu. Jedną roślinkę schowałam do swojego buta w razie „nieprzewidzianych okoliczności”. Potem dołączyłam do dziewczyn. Zrywanie we wspólnym gronie jest znacznie przyjemniejsze.

Po czasie worek był już pełny.

- Chyba czas na nas – mruknął doktor uśmiechając się do mnie.

Żeby szybciej dotrzeć, wszyscy przemienili się. Znów mogłam podziwiać ich wielkie skrzydła.

- Ariadne, chcesz polecieć ze mną? – zaproponował Will.

- Jasne – odpowiedziałam niemal natychmiast.

 Nagle Nataniel wszedł między nas.

- Nie. Ja tym razem poniosę Ariadne – powiedział stanowczo. - Ty już się dość nadźwigałeś.

Zanim się spostrzegłam, chwycił mnie delikatnie w talii i uniósł do góry.

- No dobra, jak chcesz! – krzyknął Will w oddali i również się wzniósł. 

Lecieliśmy wysoko na niebie. Patrząc z góry ta część krainy wyglądała równie źle, co z dołu. Podsumowując nie było, na co patrzeć.

Doktor Jack oznajmił, że jesteśmy już blisko naszej strefy. Nie mogłam uwierzyć, że dotarliśmy tak daleko bez większych trudności. To wszystko było za piękne, żeby mogło być prawdziwe. Za szybko to powiedziałam. W oddali zobaczyłam lecące za nami demony. Była ich cała chmara, tak jakby wcześniej nie mogły nas zaatakować?

- Co robimy? – Pytali się wszyscy po sobie.

Pomyślałam, że może wystawię naszyjnik na wierzch. Zawsze nas chronił. Może teraz też? – myślałam z entuzjazmem. I wtedy, próbując go wyciągnąć spod bluzki, uświadomiłam sobie, że go nie mam! Zniknął!

- Nie mam naszyjnika!

Czułam jak moje bicie serca przyspiesza. Z nerwów zaczęłam się pocić.

Wszyscy spojrzeli na mnie. Tak samo jak ja, byli w szoku.

- Niemożliwe... Jak? – pytał doktor Jack.

- Naprawdę go nie masz? Spójrz dokładniej – poradził Will.

Zaczęłam nerwowo patrzeć pod bluzką, pod stanikiem, ale nic.  Po naszyjniku nie było ani śladu. Gdzie on się podział do licha!? Przecież nie mógł się tak rozpłynąć!

Pokręciłam bezradnie głową, że go nie mam. 

Demony nas dogoniły i otoczyły.

- Nie mamy wyboru, musimy walczyć! – oświadczył doktor Jack. 

Też widziałam, że sytuacja jest beznadziejna. Czy był inny wybór? I wtedy, kiedy wszyscy przyjmowali pozycję bojową...dobiegł mnie złowieszczy śmiech.

To był ten śmiech! Ten z mojego snu!

2 komentarze:

  1. Och nie. A myślałam, że im się uda :( i co teraz? :( cała nadzieja poszła na marne. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. a moze wpadl do buta??? :)

    OdpowiedzUsuń