Posłaniec króla zaprowadził Charlesa i jego towarzyszy do sali tronowej.
- Witajcie! - krzyknął władca tych ziem, gdy pojawili się w progu. Od razu wstał z tronu i wyszedł im naprzeciw. - Miło mi cię gościć Charlesie królu Południa - powiedział serdecznie, podając mu rękę na znak przyjaźni.
Królewicz z chęcią odwzajemnił uścisk dłoni.
- Nazywam się Edward von Williams...
- Wiem, jak ma król na imię - wtrącił Charles z uśmiechem.
- Tak samo jak ja znam twoje. Byłoby mi bardzo miło, jakbyśmy mówili na siebie "ty", a nie "królu" - zaproponował.
Charlesowi taki układ się podobał.
Po chwili król Edward zaczął zachęcać, aby podróżni usiedli przy wielkim stole, znajdującym się w owej sali.
Wszyscy wygodnie usiedli na wyznaczonych siedzeniach. Młody królewicz zajął miejsce obok króla. Potraw było tak wiele, że Charles nie wiedział od czego zacząć. Niektórych na oczy nigdy nie widział.
- Które danie podać? - spytał go służący podchodząc do niego.
- Ta jest moja ulubiona - zaproponował król Edward wskazując na jedną. - Spokojnie, moi poddani spróbowali wcześniej każdej z potraw. Są bezpieczne - dodał.
- To wezmę ją - powiedział i podano mu danie zaproponowane przez króla.
Smak potrawy wydał się królewiczowi ciekawy. Jasny sos miał delikatny i aksamitny smak. W jego stronach potrawy są bardziej ostre, głównie dlatego, aby rozgrzewały w chłodniejszym klimacie. Smak klusek też był nietypowy. Niby zwykłe kluski, ale po spróbowaniu dało się odczuć smak lekkiej słodyczy. Miały coś pomarańczowego w środku, co dawały kluską tą słodycz.
- To pomarańczowe to "Line" taka odmiana dyni. Rośnie tylko w naszych rejonach. Samo jej wyrośnięcie graniczy przeważnie z cudem, dlatego jej nie udostępniamy innym regionom, ale za to ją chętnie częstujemy nowo przybyłych. Ta zdrowotna dynia bardzo syci, dlatego lubię ją jeść właśnie na śniadanie - przyznał król.
Kiedy wszyscy się najedli król zaproponował oprowadzenie ich po swoim królestwie.
Najpierw zaprowadził ich na królewskie ogrody.
- W naszych rejonach głównie kładziemy nacisk na przyrodę i hodowlę różnych roślin czy leczniczych ziół, które niejednokrotnie uratowały komuś życie. Rozglądajcie się, śmiało - zachęcał.
Charles zaczął podziwiać ogród. Niektórych kwiatów i roślin jeszcze nie widział. Jego uwagę najbardziej przykuły różowe kwiaty z dzwoneczkami w środku. Miał wrażenie, że błyszczą. Już wcześniej ujęło go piękno tego miejsca. W jego regionie trudno o uprawę czegokolwiek, bo tam są trudniejsze warunki głównie spowodowane przez chłód, a także, że większość terenu zajmują warstwy skaliste. Jedną z roślin podlewała jakaś dziewczyna. Była bardzo skupiona w tej czynności.
- Co ty tu robisz?! Zmykaj stąd! - krzyknął ostro król, gdy ją spostrzegł, a ta uciekła jak poparzona.
- Dlaczego tak ozięble potraktowałeś tą dziewczynę? Podlewała tylko kwiaty - powiedział Charles nie rozumiejąc zachowania króla Edwarda.
- To służąca, która nie jest od podlewania kwiatów. I tak za słabo ją potraktowałem za wchodzenie tam gdzie nie powinna. Nie warto tego tematu kontynuować. Teraz pójdziemy gdzieś indziej.
Charles nie kontynuował już tego tematu. Uznał, że nie zna dostatecznie szczegółów by zabierać większy głos.
Król zaczął oprowadzać przybyłych po swoim zamku. Jedną z miejsc, do których chciał ich zaprowadzić była sala balowa pełna przepychu. Później poszli korytarzem, gdzie od czasu do czasu pojawiały się najróżniejsze witraże. Charles przypomniał sobie wtedy o tym witrażu w swojej komnacie z tajemniczą dziewczyną, która wydawała mu się tak dziwnie znajoma. Podszedł bliżej króla, aby wypytać nieco o niego.
- Ten witraż przedstawiający dziewczynę z białą różą w mojej komnacie jest jakiś dla mnie niezwykły. Mógłbym się więcej dowiedzieć na temat jego tworzenia?
- Szczerze mówiąc stworzenie tego witraża jest przypadkowe. Nie było do końca koncepcji na to pomieszczenie, więc daliśmy dekoratorom wnętrz wolną rękę. Jeden z nich zaprojektował ten witraż. Miał wizję na niego. Mogę cię zapoznać z nim jeśli chcesz.
- Chętnie bym go poznał - oznajmił Charles.
Później po obiedzie wspólnie z radnymi Charles przedyskutował tematy, na których mu zależało. Przede wszystkim poruszono temat wzmocnienia sojuszu przez odnowienie traktatu o przyjaźni między królestwami, a także o zwiększeniu transportu leczniczych ziół. Narada trwała kilka godzin.
Po niej przyszedł czas na wspólną kolację i należyty odpoczynek. Charles zdał sobie sprawę jaki jest wyczerpany. Król Edward z żoną odprowadzili go do komnaty.
- Mamy nadzieję, że pobyt ci się podobał - powiedział król Edward również w imieniu żony. - Oczywiście zgadzam się na to, co ustaliliśmy na naradzie - potwierdził wcześniejsze słowa.
- Mam nadzieję, że jeszcze nas odwiedzisz - powiedziała królowa z uśmiechem.
- Oczywiście, z chęcią - odpowiedział Charles ze szczerością w głosie.
Godziny mijały, a młody królewicz nie potrafił zasnąć. Jednocześnie czuł się tak zmęczony i to było w tym wszystkim najlepsze. Z rezygnacją wstał z łóżka i uchylił bardziej okno. Chciał zaczerpnąć świeżego powietrza. Nagle przez jego serce przeszła niewyobrażalna samotność. Wprawdzie zawsze mu doskwierała, co się nie zmieniło do dnia dzisiejszego. Przez swoją pozycję trudno mu jest się z kimkolwiek zaprzyjaźnić. To tak zwana "wada bycia królem". Kiedy próbował jako dziecko zaprzyjaźnić się z kimś to ci wiedząc kim jest unikali go, bądź inaczej traktowali jako przyszłego króla, a nie zwykłego w świecie człowieka, który ma zwykłą potrzebę pogadania z kimś. Ojciec po śmierci matki uciekł w sprawy służbowe królestwa, poświęcając synowi mało czasu. Tak naprawdę Charles nie za bardzo czuł się dobrze w towarzystwie ojca. Miał wrażenie, że patrzy na niego z winą za to, że przez komplikacje związane z porodem właśnie zmarła. Z każdym takim spojrzeniem, którego być może sam nie był świadomy chłopiec czuł się bardziej winny, że matka zmarła przez niego. Po policzkach spłynęły mu łzy. Tak bardzo potrzebował czyjejś bliskości w tej chwili. Kogoś kto spojrzy na niego jak na zwykłego człowieka, który też ma uczucia. Jednocześnie też nie chciał przed nikim pokazywać słabości. Ciocia, siostra jego mamy Liza, wydająca się Charlesowi najbardziej ludzka powiedziała mu, gdy był małym dzieckiem, że jako przyszły król nie ma nigdy okazywać słabości przed innymi. Jedynie wtedy, gdy jest sam. Z przypomnieniem sobie tych słów, jednocześnie na zewnątrz rozległ się wrzask. Ktoś wolał o pomoc. Nagle głos ucichł. Kogoś mordują?! - pomyślał z przerażeniem Charles i czym prędzej wybiegł z pomieszczenia trzymając miecz, nie oglądając się za siebie. Za nim pobiegli jego ochroniarze kompletnie zdezorientowani. Charles wyszedł na zewnątrz i pobiegł w stronę, gdzie słyszał wrzask.
- Puść mnie, błagam!
- Zamilcz podła zdziro!
Charlesowi wytrzeszczyły się oczy w szoku. Przecież ten głos należał do króla! Nie mylił się. Król Edward okładał pięściami dziewczynę, którą widział wcześniej w ogrodzie.
- Przestań! - krzyczał Charles żeby się opamiętał, ale król zachowywał się tak jakby go nie słyszał. Dopiero zorientował się o obecności królewicza, gdy ten zaczął wchodzić mu na plecy próbując powstrzymać. Ten jednak go odepchnął, tak że Charles poturlał się po ziemi.
- Zasłużyła sobie zdzira przeklęta!
Po tych słowach zaczął ją dusić.
Wtedy Charles ruszył do niego prosto z mieczem. Chciał go w ten sposób przestraszyć i powstrzymać. W tym czasie dobiegli ochroniarze królewicza odnajdując go.
- Panie!
Charles biegnąc odwrócił się napięcie i nagle coś go zatrzymało. Był to jego własny miecz, którym trafił w króla. Natychmiast osunął się na ziemię. Z rany wypłynęła struga krwi robiąc pod nim kałużę. Charles zdał sobie sprawę, co właśnie zrobił. Z przerażeniem patrzył jak król się wykrwawia.
- Trzeba zatamować krwawienie! - krzyknął przeraźliwie zdejmując swoją górną część ubrania. Jeden z ochroniarzy podbiegł czym prędzej, aby sprawdzić puls przy szyi.
- On nie żyje - oznajmił.