niedziela, 31 października 2021

Zobaczymy się jeszcze...

Cały rozgorączkowany położył dziewczynę na łóżku. Ręce i ramiona miała mocno posiniaczone, a twarz była spuchnięta od pobicia. 

- Tak się cieszę, że udało mi się z tobą zobaczyć. Tak mi na tym zależało - powiedziała do mężczyzny cichutkim głosem, przykładając delikatnie dłoń do jego policzka. Ścisnął jej dłoń i pogładził. 

- Nie mów tak, jakbyś się żegnała. Nie mów tak... - powtarzał, zanosząc się płaczem. 

Charles podszedł bliżej do wychudzonej dziewczyny. 

- Poznajesz mnie? - zapytał niepewnie. 

Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się szeroko. 

- Oczywiście królu Charlesie. Uratowałeś mnie z rąk króla Edwarda. 

- Co? - Nieznajomemu mężczyźnie otworzyły się szeroko oczy. - Susan przez te siedem lat myślałem, że nie żyjesz. Nie dostawałem żadnych listów. Nie dawałaś żadnych oznak życia. Szukałem cię... tak długo cię szukałem! - żalił się. - Czy król Edward cię przetrzymywał? - spytał z niedowierzaniem. 

Dziewczyna skinęła twierdzącą głową. 

- Coś ci zrobił? - pytał dalej drżącym głosem. 

Odwróciła wzrok. Po jej policzkach spłynęły gorzkie łzy. 

- Niech jego ziemia, w której leży ciężką będzie! Niech gnije w grobie!!! - wrzasnął. 

Charles patrzył na nią z miną pełną bólu i współczucia. 

 - Jak ty w ogóle się tam znalazłaś? Te siedem lat temu powiedziałaś, że chcesz poznać trochę świata. Miałaś przysłać mi list...

- Tak, miałam taki zamiar, ale wolałam przyjechać i przedstawić ci osobiście mojego narzeczonego. Zakochałam się w nim bez pamięci. Nazywał się Filip, kochający, wrażliwy i czuły. Poznałam go przypadkiem, na targu w jednym z miast. Wpadliśmy na siebie. Był jednym z żołnierzy na królewskim dworze. Chciał pokazać mi, jak wygląda królestwo Północy, gdzie służył. Zgodziłam się i...  - Susan nagle zalała się płaczem. Zaczęła się trząść. - On...on nie żyje, zabił go! To moja wina, bo nie chciałam być z początku kochanicą króla Edwarda. Więził go i torturował. Zagroził, że jeśli mu się nie oddam po dobroci to zabije Filipa. Szantażował mnie. Tylko z pozoru wydawał się miłym królem. W rzeczywistości był  podłym człowiekiem. W końcu oddałam mu się, ale on i tak zabił mojego Filipa...po tym postanowiłam uciec, ale mnie dopadł. I wtedy pojawiłeś się ty - spojrzała na Charlesa z miną pełną wdzięczności. 

- Czułem, że nie zasłużyłaś sobie na to. Musiałem cię ratować - wyznał królewicz.

- Dziękuję ci. 

Charles podszedł bliżej i chwycił jej chudą dłoń. 

- Nie ma za co - odpowiedział z ciepłym uśmiechem na ustach. 

- Odpocznij sobie, nie możesz się teraz denerwować. Zaraz zrobię ci coś ciepłego do jedzenia - zaproponował mężczyzna. 

Chciał wstać, ale dziewczyna złapała go za rękaw. 

- Braciszku nie idź...bo czuję, że umieram. Chcę pożegnać się z tobą... 

- Nawet tak nie mów - przerwał jej stanowczo. - Leż, a ja idę w tej chwili zrobić ci coś, co postawi cię na nogi...

- Wierzę, że to nie jest pożegnanie. Zobaczymy się jeszcze, zobaczysz - powiedziała pełna wiary. Po chwili cała znieruchomiała, a jej oczy się zamknęły. 

- Susan... Susan - mężczyzna desperacko potrząsał ją. Nie ruszała się. 

Charles przyłożył palce do jej szyi. 

- Ona...odeszła - powiedział z trudem. 

- Nie...nie - mężczyzna kręcił głową. - Nie odchodź, proszę! 

Klęcząc przed nią wybuchł płaczem. Wtulił się w jej ciepłe ciało.

- Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie! Dopiero, co cię odzyskałem!!! - wrzeszczał rozpaczliwie. 

Charles wyszedł na zewnątrz. Nie mógł znieść tego widoku. Chwycił się za serce.

- Ile ona musiała przejść. To przerażające - powiedział szeptem. Usiadł na schodku cicho szlochając. 




sobota, 30 października 2021

Niespodziewana pomoc

W łatwy sposób zgubił rozwścieczonych ludzi. Zaczął prowadzić go przez ciemny tunel, który służy jako awaryjne wyjście. W ciemności królewicz nie mógł spostrzec kim jest ten człowiek. Przy końcu tunelu tajemniczy jegomość zdjął swoją szatę z kapturem i podał mu ją.  

- Włóż ją szybko i wiejemy stąd. 

- Ehh...

Młody królewicz spojrzał na niego zdezorientowany. Widząc jego twarz przy świetle nic mu nie zaświtało. 

To czemu tak bardzo chce mi pomóc? - zadawał sobie w myślach to pytanie.

Nie miał też zbytnio wyboru, aby go nie słuchać. Miał w sumie dwa wyjścia. Iść z nieznajomym, możliwe szaleńcem, albo zostać poćwiartowanym przez rozwścieczony tłum. Wybór niewielki. Włożył więc szatę i przysłonił się kapturem. Wtedy nieznajomy wziął go za rękę i pobiegł przed siebie. W czasie drogi Charles zadawał sobie dwa pytania: Kim jest ten tajemniczy człowiek i dlaczego ludzie zdają się nie zwracać na nich uwagi? Przecież biegną na środku ulicy w biały dzień!

Zaprowadził go do jakiegoś zaułka. Szli ciemnym i wąskim korytarzem. Po jego przebyciu Charles ujrzał niewielką chatkę. 

- To tutaj - oznajmił nieznajomy, puszczając rękę królewicza. 

Weszli do środka. Pomieszczenie wydało się Charlesowi bardzo skromne. 

- Może nie będzie ci tak przyjemnie, jak na twoich dostojnych dworach, ale na chwilę obecną nie masz wyboru - powiedział widząc jego niepewną minę. 

- Bardziej zastanawia mnie kim ty jesteś - oznajmił Charles patrząc na niego pytająco.

- Może zostawmy to na później? 

- Nie - sprzeciwił się stanowczo. - Chcę wiedzieć kim jesteś. To rozkaz króla. 

Nieznajomy westchnął i spuścił z rezygnacją głowę.  

- Zatem usiądźmy - zaproponował.  

Usiedli przy drewnianym stole. Charles zdjął szatę i powiesił ją z tyłu na krześle. Mężczyzna przez chwilę milczał. Po chwili spojrzał w jego stronę niepewnym wzrokiem.

- Zacznę może od tego, że od dzieciństwa śnią mi się regularnie sny. Mają one związek z tobą. Na początku myślałem, że mam coś z głową, ale teraz już tak nie myślę, bo te sny się spełniły. 

- Chcesz powiedzieć, że śnią ci się prorocze sny związane ze mną? - zapytał królewicz podsumowując całą wypowiedź. 

Mężczyzna kiwnął twierdząco głową. Po chwili mówił dalej: 

- Pewna kobieta w snach, powiedziała mi, że któregoś dnia po koronacji zostaniesz opuszczony i będzie ci groziło niebezpieczeństwo. Moim zadaniem było cię ochronić w danym dniu o określonej porze. Wywiązałem się, za pomocą jej wskazówek. Dziwne, prawda? - powiedział mężczyzna z uśmiechem. 

- Trochę dziwne, a nawet bardzo dziwne... - przyznał Charles próbując jednocześnie sobie wszystko przyswoić. - A, kto dokładnie ci się śni? Jak ta osoba wygląda? - zapytał lekko drżącym głosem z odczuwalną ekscytacją. 

- Niech to będzie ta dziewczyna z witraża - powtarzał królewicz niesłyszalnym szeptem.

Gdyby to była ona znaczyłoby, że nie zwariował i nie oszalał. 

Jej opis idealnie się zgadzał. 

- Ja też ją widziałem. Dosłownie wyszła z witraża i uratowała mnie. 

Królewicz uśmiechnął się ze szczęścia, że to ona. Na jego policzkach wstąpił rumieniec, gdy tylko sobie przypomniał tę chwilę, jak ta piękna dziewczyna ukazała się przed nim. 

- To miło, że nie bierzesz mnie za wariata - zaśmiał się mężczyzna żartobliwie. 

- Gdybym cię wziął znaczyłoby, że sam jestem wariatem - odpowiedział mu z podobną miną. - Czyli ta dziewczyna poprosiła cię, abyś mnie chronił, tak? 

- Tak, na wiele sposobów - odparł. 

- To znaczy? 

- Z zawodu jestem szklarzem i malarzem. Któregoś dnia poprosiła mnie, żebym stworzył witraż z jej podobizną w Królestwie Północy. Miejscem miała być jedna z komnat, w zamku. Pytałem we śnie: "Jak ja tam wejdę, jak ich przekonam?". Ona zaś ze spokojem powiedziała, że bardzo łatwo mi pójdzie i nie muszę się niczym przejmować. Po dopłynięciu na miejsce okazało się, że szukano w tym samym czasie malarzy i dekoratorów do zaprojektowania jednej z komnat! Zgłosiłem się na ochotnika i stworzyłem ten witraż. Nie miałem pojęcia do jakiego służy celu. Po prostu zrobiłem to, o co mnie prosi. Inaczej nie dałaby mi spokoju - przyznał z żartobliwym śmiechem. 

- To już wiem kto jest twórcą tego arcydzieła...

Od natłoku informacji Charlesowi w głowie zaczęło się kręcić. Jednocześnie miał tak wiele pytań i dalej chciał je zadawać:

- Zastanawia mnie jeszcze fakt, dlaczego nikt nie zwrócił na nas uwagi jak uciekaliśmy. Pod tym kapturem, co mi dałeś da się dojrzeć moją twarz. 

- Ten kaptur, ta szata... ona nie jest zwyczajna. Osoba, która ją włoży staje się niewidzialna. 

-  Co? - Charlesowi oczy się szekoro otworzyły ze zdumienia. - To niemożliwe. Takie rzeczy nie istnieją. Są tylko w bajkach. 

- Skoro oboje zgadzamy się, że dziewczyna może sobie wyjść z witraża, to czemu nie dać wiary z niewidzialną szatą?

- Zaraz, zaraz - powiedział królewicz kręcąc głową. - To mi się śni. To nie może być prawdą. Pojawiasz się znikąd, zabierasz mnie gdzieś za pomocą niewidzialnej szaty... To, że ta dziewczyna wyszła wtedy z witraża to też część mojego snu. Nie ma cię tu. Nie ma... 

Kiedy Charles wmawiał sobie, że to tylko sen, ktoś zapukał do drzwi. 

- To ty się bij z myślami, a ja otworzę - oznajmił mężczyzna i poszedł w kierunku drzwi. 

- Nie, to niemożliwe...to ty...wróciłaś!

 Z oczu mężczyzny popłynęły łzy. Zalał się głośnym płaczem. 

- Tak, wróciłam. 

Charles podszedł do drzwi i zamarł. Przed nimi stała dziewczyna, którą wcześniej uratował z rąk króla Edwarda! Nagle zaczęła osuwać się na ziemię. W ostatniej chwili mężczyzna złapał ją w pasie. 








 


wtorek, 26 października 2021

Nadchodzi wojna

Niestety najgorsze wizje Charlesa się ziściły. Zaraz po śmierci króla Edwarda na tronie zasiadł jego młodszy brat Livius. Od razu  wypowiedział wojnę królestwie Południa. Posłańców wysłanych przez królewicza z celem uzgodnienia pokoju bez wyjaśnień kazał uwięzić. Na nic też zdał się osobisty list napisany przez Charlesa do niego z przeprosinami i wyjaśnieniami, że było to nieumyślnie spowodowanie śmierci brata. Po dostarczeniu listu przez posłańca kazał od razu go spalić. Pragnął on tylko jednego: przelania krwi na południowej ziemi i nic, żaden argument go w tym nie powstrzyma. Zaś króla Charlesa w tamtych stronach okrzyknięto mordercą. Nie tylko tam. W jego regionie również, gdy do cywilów doszły słuchy o wojnie wypowiedzianej przez królestwo Północy i jej przyczynę. Ludzie zaczęli obwiniać Charlesa za tą wojnę. Tłumy zbierały się przed zamkiem, aby wykrzyczeć swą złość i nienawiść do niego:

- Jesteś zwykłym mordercą! 

- Po co nam taki król, który sprowadza tyle nieszczęść!  

- Dopiero zasiadł na tronie, a już zapisał się w historii jako tyran! 

- Może zejdziesz i pójdziesz do mojego domu i powiesz moim dzieciom, że może zginą przez ciebie!? Ja nie jestem w stanie! 

Charles nie potrafił tego przeboleć. Nie potrafił sobie wybaczyć, jednocześnie sam nie wiedział czego. Przecież nie chciał sprowadzać nieszczęścia! Czuł się opuszczony. Nawet zaufani radni się od niego odwrócili. Po wysłuchaniu jego historii jeden z nich w imieniu wszystkich powiedział, że bez względu na to co czynił król Edward nie powinien się wtedy wtrącać. To nie była jego sprawa, nie znał szczegółów. Poza tym ta dziewczyna była zwykłą służącą. Po przypomnieniu sobie tych ostatnich słów przez radnego przeszła go złość. 

Nie wiedział, co królem Edwardem sterowało, ale... 

Miał na to wszystko tak patrzeć?! Jak ją morduje i dusi?! 

Charles złapał się za głowę. Po policzkach spłynęły mu łzy. 

- Nie mogłem... po prostu nie mogłem - powtarzał bezradnie. 

Od małego był wrażliwym chłopcem. Nigdy nie zostawał obojętnym na cierpienie drugiej osoby. Nie ważne jakiego była stanu. Do dziś nie potrafi patrzeć na krzywdę słabszego. To jest coś silniejszego od niego. Taki się urodził i cieszył się, że pozycja i władza nie stłumiły tego w nim. Teraz za to płaci.

Statki wroga zbliżały się nieuchronnie. Na jednym z nich płynął król Livius we własnej osobie. Chciał osobiście widzieć jak głowa króla Charlesa zwisa na pali. Na południu trwały zaś ostatnie zbrojenia. 

Królewicz ubierał w komnacie swoją zbroje. W tym momencie nie miał wsparcia od nikogo. Każdy patrzył na niego z winą, jak na jakiegoś smarkacza, który wszystko zniszczył. Sam nie wiedział czy wychodzić na zewnątrz. Samo wyjście z komnaty może oznaczać rozszarpanie na strzępy. Nie chciał się jednak ukrywać za ścianą. Wziął miecz i poszedł w kierunku drzwi. Otworzył je i na wstępie zobaczył wściekłych ludzi czyhających na niego.  

- Jak śmiesz ty mały smarkaczu się tu pokazywać na oczy! - krzyknął jeden z jego radnych patrząc na niego z pogardą. 

A miał go za najbardziej zaufanego i oddanego człowieka. Co za ironia. 

- Może zabijmy go i dajmy jego głowę królowi Liviusowi? Może ominie nas wtedy wojna?- szeptali niektórzy. 

Do Charlesa doszły te głosy. 

- Jak śmiecie zwracać się w ten sposób do waszego króla! Jak śmiecie tak knuć w mojej obecności! - wrzasnął Charles w wściekłości. Nie mógł już dłużej znieść tej pogardy jaką wszyscy go obdarzali. 

- Jaki król? Czy król sprowadza śmierć na niewinnych ludzi? Pomyślałeś o nas zanim zabiłeś króla Edwarda?! Liczyłeś się o wielki władco z konsekwencjami? A, przecież jesteś jeszcze dzieckiem, zapomniałem - powiedział z ironią jeden ze stojących tam osób. 

- Nie zrobiłem tego specjalnie! Musiałem kogoś obronić... 

- Tak, już mówiłeś tą historię. Za dziewczynę, której nigdzie nie ma, czeka nas zagłada - rzekł jeden z radnych. 

- Ja... ja naprawdę nie chciałem, aby tak wyszło - powtarzał Charles. 

Nikt nie chciał tego słuchać. Ludzie coraz bardziej wykrzywiali się z wściekłości. Zaczęli niebezpiecznie zbliżać się do królewicza, aby udusić go własnymi rękoma.  

Charles zrobił kilka kroków w tył. Musiał uciekać. Wiedział, że jak tego nie zrobi zostanie z niego krwawa plama. Podreptał nogami w przeciwnym kierunku. 

- Śmierć, śmierć mu! - krzyczeli ludzie za nim. 

- Piękna dziewczyno z witraża, może teraz mi pomożesz? - powiedział królewicz cicho do siebie. - Co ja gadam? - pokręcił głową. Nagle ktoś załapał go za rękaw i pociągnął do siebie. Królewicz nie miał pojęcia, kim jest osoba, która go trzyma. 

- Kim ty jesteś...? 

- Cii... - przyłożono mu dłoń do ust. - Jestem kimś kto chce ci pomóc. Ona poprosiła mnie.

- Że co?! Kto?!

- Cicho. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Chodź ze mną. 





niedziela, 24 października 2021

Tajemnicza dziewczyna z witraża

Do Charlesa nie dochodziły słowa wypowiedziane przez sługę. Z drżącymi dłońmi przyłożył palce do szyi króla. Faktycznie nie żył. 
- Morderca! 
Charles odwrócił się napięcie. Okazało się, że oprócz swoich ochroniarzy nie jest tu sam. Wrzaski najwyraźniej usłyszeli inni ludzie w zamku. 
- Morderca, morderca! - krzyczała gromadka osób. 
- Nie, to nieprawda! Nie tak było! Ona to potwierdzi! 
Charles desperackim wzrokiem zaczął szukać tej pokrzywdzonej dziewczyny, ale zniknęła. Kompletnie się rozpłynęła. 
- Co tu się stało!? - spytał jeden z żołnierzy podbiegając do gromady ludzi. Zaraz po nim przybiegli kolejni. Kiedy zobaczyli na ziemi martwego króla i obok zakrwawiony miecz cali zbladli. 
- Ten młody królewicz go zabił. Po prostu zabił naszego pana! Sama widziałam! - krzyknęła jedna ze służących. Twarz żołnierzy z przerażonych zamieniła się w pełną zemsty.
- Zabił naszego króla, więc śmierć mu! 
Z mieczami i grozą w oczach ruszyli w jego stronę.
- Musi stanąć pod sąd! - krzyczeli pozostali  żołnierze bardziej rozsądni, ale nie za 
wiele te słowa się zdały. Wściekli żołnierze coraz bardziej zbliżali się do Charlesa. Wojowniczy ochroniarze królewicza stanęli przed nim tworząc mur obronny. 
- Uciekaj panie, my się nimi zajmiemy - powiedział jeden z nich. 
Charles zaczął uciekać tylko nie wiedział dokąd. Nie znał przecież tak dobrze tego miejsca. Po za tym było bardzo ciemno. Na karku miał jeszcze kilka wściekłych osób. Nie mógł się zbyt długo zastanawiać, czy rozglądać. 
Spontanicznie wbiegł do zamku. Nie miał większego planu, czy pomysłu jak ich zgubić. Biegł po prostu przed siebie.
- Mamo, pomóż mi... - szeptał w rozpaczy. 
Zatrzasnął się w swojej komnacie. Zabarykadował się krzesłami, półkami, wszystkim co miał pod ręką i mógł udźwignął, czy przesunąć. 
- Tam się schował smarkacz jeden! 
Dobiegały go coraz bliższe głosy rozwścieczonych ludzi. Czasu miał niewiele. Wyjrzał przez okno. Za wysoko. Nie widział stąd ucieczki. Spanikowany złapał się za głowę. Czy to już koniec? - myślał rozpaczliwie. Nagle zobaczył jasne światło. Dochodziło ono z witraża. Blask wydawał się królewiczowi coraz intensywniejszy. 
- Czy ja śnię? To niemożliwe...
Dziewczyna o jasnych włosach, w białej  sukience trzymająca białą różę zaczęła się poruszać. 
Charlesowi wytrzeszczyły się oczy ze zdumienia. Odsunął się parę kroków od witraża. Dziewczyna zaczęła przybierać ludzkie kształty i tak po prostu wyszła z niego. Królewicz przetarł oczy. Nie wierzył w to co widzi. Piękna dziewczyna uśmiechała się do niego ciepło. 
- Nie bój się mnie. Chcę ci tylko pomóc - powiedziała, łapiąc go delikatnie za rękę. 
- Ty... ty żyjesz...
- Ci... - przyłożyła mu dłoń do ust. - Po prostu zamknij oczy. Resztą się zajmę. 
Charles patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Była tak nieziemsko piękna.
- Zamknij oczy - powtórzyła.
Ludzie z zamku zaczęli wyważać drzwi. 
Charles zamknął oczy. Przez chwilę widział promienną jasność, a po chwili już nic.

- Jeszcze się spotkamy... 

- Królu Charlesie, królu Charlesie... 
Królewicz gwałtownie otworzył oczy. Zobaczył twarz jednego z marynarzy. 
- O jakie szczęście - rzekł uradowany marynarz. Zaraz do kajuty przybiegli kolejni. Zebrali się wokół niego. 
- Obudził się. Wspaniale! 
- Gdzie... gdzie ja jestem? - zapytał ich, podnosząc się. W głowie mu szumiało. 
- Jesteś na swoim statku - odpowiedział kapitan w progu podchodząc do niego. - Jeden z ochroniarzy na rękach przyniósł cię na statek i kazał odpływać. Potem wrócił z powrotem, aby odpierać z pozostałymi atak nadchodzących wrogów.  Niestety żaden z nich nie przeżył. Ich poświęcenie jednak dało nam szansę na ucieczkę. Nie wiem, co się stało w zamku ale z pewnością twoje życie jest zagrożone. Czy możesz nas panie wtajemniczyć, jakie tam zajście miało miejsce, żebyśmy wiedzieli czego się spodziewać? 
- Ja nieumyślnie zabiłem króla tych ziem. 
Po wypowiedzeniu tych słów, wszystkim wytrzeszczyły się oczy z przerażenia. 
- Jak to się stało? - spytał kapitan próbując zachować spokój. 
Charles opowiedział kapitanowi i reszcie o wszystkim. Jednak historię o dziewczynie z witraża sobie odpuścił. Nie chciał by w tej chwili wzięto go za wariata, nie gdy próbuje udowodnić swoją niewinność. Poza tym nie wiedział czy to wydarzenie w ogóle miało miejsce. Może to zwykły sen? W głębi duszy jednak wiedział, że próbuje tylko oszukiwać własnego siebie. 
- Martwię się, że ludzie z tamtych regionów odpowiedzą na to wojną. Niestety królu bardzo możliwy jest ten scenariusz. Prawdopodobnie już nas ścigają - powiedział kapitan ze smutkiem. 
- Dobrze o tym wiem - odparł Charles. 

Widział jak ludzie są rozwścieczeni. W tej chwili sam nie był pewien, czy jakieś słowa, czy argumenty do nich trafią. Jednak nieumyślnie zabił władcę. Dowodów za to brak, bo jedyna osoba, która może to potwierdzić zniknęła, a ochroniarze zginęli. 

- Nie dogonią nas od razu. Trzeba ustalić plan działania. Może nie zakończy się bitwą? - powiedział Charles. 

W głębi duszy jednak czuł, że wybuchnie ostatecznie wojna czego chciał jak najbardziej uniknąć. 
Przez ten czyn wszyscy mają na jego terenach ucierpieć? Mają przelać swą krew za coś czego nie chciał tak naprawdę popełnić? Przez niego tak wielu ludzi zginie?!
Dłonie Charlesa zaczęły się trząść. Cały zbladł. Nie z takim nastawieniem wyobrażał sobie powrót do domu. Nie z taką przerażającą wizją, która idzie nieuchronnie. 



Przerwanie sojuszu

Posłaniec króla zaprowadził Charlesa i jego towarzyszy do sali tronowej. 

- Witajcie! - krzyknął władca tych ziem, gdy pojawili się w progu. Od razu wstał z tronu i wyszedł im naprzeciw. - Miło mi cię gościć Charlesie królu Południa - powiedział serdecznie, podając mu rękę na znak przyjaźni. 

Królewicz z chęcią odwzajemnił uścisk dłoni. 

- Nazywam się Edward von Williams...

- Wiem, jak ma król na imię - wtrącił Charles z uśmiechem. 

-  Tak samo jak ja znam twoje. Byłoby mi bardzo miło, jakbyśmy mówili na siebie "ty", a nie "królu" - zaproponował. 

Charlesowi taki układ się podobał. 

Po chwili król Edward zaczął zachęcać, aby podróżni usiedli przy wielkim stole, znajdującym się w owej sali. 

Wszyscy wygodnie usiedli na wyznaczonych siedzeniach. Młody królewicz zajął miejsce obok króla. Potraw było tak wiele, że Charles nie wiedział od czego zacząć. Niektórych na oczy nigdy nie widział. 

- Które danie podać? - spytał go służący podchodząc do niego. 

- Ta jest moja ulubiona - zaproponował król Edward wskazując na jedną. - Spokojnie, moi poddani spróbowali wcześniej każdej z potraw. Są bezpieczne - dodał. 

- To wezmę ją - powiedział i podano mu danie zaproponowane przez króla. 

Smak potrawy wydał się królewiczowi ciekawy. Jasny sos miał delikatny i aksamitny smak. W jego stronach potrawy są bardziej ostre, głównie dlatego, aby rozgrzewały w chłodniejszym klimacie. Smak klusek też był nietypowy. Niby zwykłe kluski, ale po spróbowaniu dało się odczuć smak lekkiej słodyczy. Miały coś pomarańczowego w środku, co dawały kluską tą słodycz. 

- To pomarańczowe to "Line" taka odmiana dyni. Rośnie tylko w naszych rejonach. Samo jej wyrośnięcie  graniczy przeważnie z cudem, dlatego jej nie udostępniamy innym regionom, ale za to ją chętnie częstujemy nowo przybyłych. Ta zdrowotna dynia bardzo syci, dlatego lubię ją jeść właśnie na śniadanie - przyznał król. 

Kiedy wszyscy się najedli król zaproponował oprowadzenie ich po swoim królestwie. 

Najpierw zaprowadził ich na królewskie ogrody.  

- W naszych rejonach głównie kładziemy nacisk na przyrodę i hodowlę różnych roślin czy leczniczych ziół, które niejednokrotnie uratowały komuś życie. Rozglądajcie się, śmiało - zachęcał. 

Charles zaczął podziwiać ogród. Niektórych kwiatów i roślin jeszcze nie widział. Jego uwagę najbardziej przykuły różowe kwiaty z dzwoneczkami w środku. Miał wrażenie, że błyszczą. Już wcześniej ujęło go piękno tego miejsca. W jego regionie trudno o uprawę czegokolwiek, bo tam są trudniejsze warunki głównie spowodowane przez chłód, a także, że większość terenu zajmują warstwy skaliste. Jedną z roślin podlewała jakaś dziewczyna. Była bardzo skupiona w tej czynności. 

- Co ty tu robisz?! Zmykaj stąd! - krzyknął ostro król, gdy ją spostrzegł, a ta uciekła jak poparzona. 

- Dlaczego tak ozięble potraktowałeś tą dziewczynę? Podlewała tylko kwiaty - powiedział Charles nie rozumiejąc zachowania króla Edwarda. 

- To służąca, która nie jest od podlewania kwiatów. I tak za słabo ją potraktowałem za wchodzenie tam gdzie nie powinna. Nie warto tego tematu kontynuować. Teraz pójdziemy gdzieś indziej. 

Charles nie kontynuował już tego tematu. Uznał, że nie zna dostatecznie szczegółów by zabierać większy głos. 

Król zaczął oprowadzać przybyłych po swoim zamku. Jedną z miejsc, do których chciał ich zaprowadzić była sala balowa pełna przepychu. Później poszli korytarzem, gdzie od czasu do czasu pojawiały się najróżniejsze witraże. Charles przypomniał sobie wtedy o tym witrażu w swojej komnacie z tajemniczą dziewczyną, która wydawała mu się tak dziwnie znajoma.  Podszedł bliżej króla, aby wypytać nieco o niego. 

- Ten witraż przedstawiający dziewczynę z białą różą w mojej komnacie jest jakiś dla mnie niezwykły. Mógłbym się więcej dowiedzieć na temat jego tworzenia? 

- Szczerze mówiąc stworzenie tego witraża jest przypadkowe. Nie było do końca koncepcji na to pomieszczenie, więc daliśmy dekoratorom wnętrz wolną rękę. Jeden z nich zaprojektował ten witraż. Miał wizję na niego.  Mogę cię zapoznać z nim jeśli chcesz. 

- Chętnie bym go poznał - oznajmił Charles. 

Później po obiedzie wspólnie z radnymi Charles przedyskutował tematy, na których mu zależało. Przede wszystkim poruszono temat wzmocnienia sojuszu przez odnowienie traktatu o przyjaźni między królestwami, a także o zwiększeniu transportu leczniczych ziół. Narada trwała kilka godzin. 

Po niej przyszedł czas na wspólną kolację i należyty odpoczynek. Charles zdał sobie sprawę jaki jest wyczerpany. Król Edward z żoną odprowadzili go do komnaty. 

- Mamy nadzieję, że pobyt ci się podobał - powiedział król Edward również w imieniu żony. - Oczywiście zgadzam się na to, co ustaliliśmy na naradzie - potwierdził wcześniejsze słowa. 

- Mam nadzieję, że jeszcze nas odwiedzisz - powiedziała królowa z uśmiechem. 

- Oczywiście, z chęcią - odpowiedział Charles ze szczerością w głosie. 

Godziny mijały, a młody królewicz nie potrafił zasnąć. Jednocześnie czuł się tak zmęczony i to było w tym wszystkim najlepsze. Z rezygnacją wstał z łóżka i uchylił bardziej okno. Chciał zaczerpnąć świeżego powietrza. Nagle przez jego serce przeszła niewyobrażalna samotność. Wprawdzie zawsze mu doskwierała, co się nie zmieniło do dnia dzisiejszego. Przez swoją pozycję trudno mu jest się z kimkolwiek zaprzyjaźnić. To tak zwana "wada bycia królem". Kiedy próbował jako dziecko zaprzyjaźnić się z kimś to ci wiedząc kim jest unikali go, bądź inaczej traktowali jako przyszłego króla, a nie zwykłego w świecie człowieka, który ma zwykłą potrzebę pogadania z kimś. Ojciec po śmierci matki uciekł w sprawy służbowe królestwa, poświęcając synowi mało czasu. Tak naprawdę Charles nie za bardzo czuł się dobrze w towarzystwie ojca. Miał wrażenie, że patrzy na niego z winą za to, że przez komplikacje związane z porodem właśnie zmarła. Z każdym takim spojrzeniem, którego być może sam nie był świadomy chłopiec czuł się bardziej winny, że matka zmarła przez niego. Po policzkach spłynęły mu łzy. Tak bardzo potrzebował czyjejś bliskości w tej chwili. Kogoś kto spojrzy na niego jak na zwykłego człowieka, który też ma uczucia. Jednocześnie też nie chciał przed nikim pokazywać słabości. Ciocia, siostra jego mamy Liza, wydająca się Charlesowi najbardziej ludzka powiedziała mu, gdy był małym dzieckiem, że jako przyszły król nie ma nigdy okazywać słabości przed innymi. Jedynie wtedy, gdy jest sam. Z przypomnieniem sobie tych słów, jednocześnie na zewnątrz rozległ się wrzask. Ktoś wolał o pomoc. Nagle głos ucichł. Kogoś mordują?! - pomyślał z przerażeniem Charles i czym prędzej wybiegł z pomieszczenia trzymając miecz, nie oglądając się za siebie. Za nim pobiegli jego ochroniarze kompletnie zdezorientowani. Charles wyszedł na zewnątrz i pobiegł w stronę, gdzie słyszał wrzask. 

- Puść mnie, błagam! 

- Zamilcz podła zdziro! 

Charlesowi wytrzeszczyły się oczy w szoku. Przecież ten głos należał do króla! Nie mylił się. Król Edward okładał pięściami dziewczynę, którą widział wcześniej w ogrodzie. 

- Przestań! - krzyczał Charles żeby się opamiętał, ale król zachowywał się tak jakby go nie słyszał. Dopiero zorientował się o obecności królewicza, gdy ten zaczął wchodzić mu na plecy próbując powstrzymać. Ten jednak go odepchnął, tak że Charles poturlał się po ziemi. 

- Zasłużyła sobie zdzira przeklęta! 

Po tych słowach zaczął ją dusić.

Wtedy Charles ruszył do niego prosto z mieczem. Chciał go w ten sposób przestraszyć i powstrzymać. W tym czasie dobiegli ochroniarze królewicza odnajdując go. 

- Panie! 

Charles biegnąc odwrócił się napięcie i nagle coś go zatrzymało. Był to jego własny miecz, którym trafił w króla. Natychmiast osunął się na ziemię. Z rany wypłynęła struga krwi robiąc pod nim kałużę. Charles zdał sobie sprawę, co właśnie zrobił. Z przerażeniem patrzył jak król się wykrwawia. 

- Trzeba zatamować krwawienie! - krzyknął przeraźliwie zdejmując swoją górną część ubrania. Jeden z ochroniarzy podbiegł czym prędzej, aby sprawdzić puls przy szyi.  

- On nie żyje - oznajmił. 





W świecie Endefii...

W świecie Endefii istniały trzy królestwa. Jedno na zachodzie, drugie na południu i trzecie na północy. To ostatnie było największe, ponieważ było połączone ze wschodem i posiadało największe wpływy. Pomimo widocznej przewagi nad pozostałymi królestwami wszyscy żyli w zgodzie przez długie lata. Do pewnego czasu... 


Na tronie Królestwa Południa nieoczekiwanie zasiadł Charles von Lizard. Władzę objął już w wieku piętnastu lat. To szybkie objęcie stanowiska spowodowane było nagłą śmiercią ojca. Matka zmarła zaraz po narodzinach Charlesa w skutek komplikacji poporodowej. Król po jej śmierci z nikim się już nie związał. Jedyny syn musiał objąć tron i to jak najszybciej. Królestwo nie mogło długo rządzić bez króla. Więc osierocony chłopiec pożegnał na zawsze swoje dzieciństwo i wszedł w świat  dorosłego życia. Rokowania miał bardzo dobre. Był otóż bardzo pomysłowy i inteligentny jak na swój wiek. Posiadał również smykałkę do planowania. W całej Endefii głośno było od plotek jaki to nowy królewicz jest inteligentny, pomysłowy, czy urodziwy. Nie dziwo, że tyle osób w innych regionach krainy chciało go bliżej poznać. Młody królewicz za radą rady postanowił najpierw odwiedzić królestwo Północy i zacieśnić bliższe relacje z tamtejszym królem. Sam go nawet zaprosił w liście zaraz po koronacji. W pałacu trwały wielkie szykowania, gdyż wyruszyć mieli następnego dnia. O świcie statek czekał w gotowości do odpłynięcia na północ. 

- Gotowy panie na wielką podróż? - zapytał jeden z jego ochroniarzy, gdy stawiali pierwsze kroki na statku.

- Oczywiście, że tak - odpowiedział mu pewnie i dumnie. 

W głębi duszy tak naprawdę miał obawy. Czy zrobi w nowym miejscu dobre wrażenie na tyle, że będą go szanować? Czy może wezmą go za małe, niedojrzałe dziecko, które nie warte jest większej uwagi? Tego bał się najbardziej. Nie dopuszczał do siebie nawet takiej myśli. Prędko je od siebie odgonił i skupił się na priorytetach: O czym będzie chciał przedyskutować z królem na korzyść swojego państwa. Omówił już wcześniej swoje dylematy i sugestie z radą, ale wolał raz jeszcze przemyśleć wszystko na spokojnie, aby nic nie przeoczyć. Może wpadnie na coś nowego? Tymi myślami zaprzątał sobie całą drogę. 

Podróż przebiegła pomyślnie. Na lądzie o świcie czekało wiele osób. Słychać było wiwaty: "Niech żyje nowy król!"

Kiedy królewicz postawił pierwszy krok na lądzie małe dzieci zaczęły rozsypywać różnokolorowe płatki kwiatów wokół niego. Na twarzy Charlesa pojawiły się ciepłe rumieńce. 

- Dziękuję za tak ciepłe powitanie - powiedział, kierując podziękowania do całego tłumu. 

Nagle wszyscy uklękli. Przed oczami Charlesa ukazała się piękna pani. Biała, połyskująca suknia idealnie pasowała do jasnej cery owej kobiety. Blond włosy biegły aż do pasa. Nie mógł nadziwić się jej wyglądem. W jego oczach wyglądała jak jakaś nimfa. Przy większym zbliżeniu dostrzegł pod błękitnymi oczami delikatne zmarszczki.

- Witaj na naszych skromnych ziemiach. 

Głos miała tak samo delikatny jak urodę. 

- Miło panią poznać... 

Kobieta uśmiechnęła się serdecznie. 

- Nie przedstawiłam się jeszcze. Nazywam się Elizabeth von Williams. Jestem królową tych ziem. 

Po wypowiedzeniu tych słów Charles ukłonił się na znak szacunku. 

Królowa zaczęła prowadzić podróżnych do zamku. Przez całą drogę Charles podziwiał uroki tego miejsca. Tu zdecydowanie było cieplej. W jego rejonach bardziej powiewa chłodem. Ludzie wydawali się bardzo sympatyczni w tych stronach. Uśmiechali się tak miło. To pozwoliło młodemu królewiczowi się nieco rozluźnić i rozładować napięcie spowodowane nieprzyjaznym przyjęciem. Idąc cały czas czuł w powietrzu niezwykły zapach kwiatów. W tym miejscu ogrodów, oranżerii i najróżniejszej roślinności jest mnóstwo. "Tutejsi muszą kłaść duży nacisk na przyrodę" - pomyślał. 

Zamek był przeogromny. Charlesowi zaświeciły się oczy.

Weszli do środka. Królowa zaproponowała im odpoczynek w komnacie po ciężkiej podróży. 

Trzech ochroniarzy i dwóch lokai z bagażem weszli z Charlesem by rozłożyć pakunki. Pozostali dwaj ochroniarze zostali przed wejściem. Zaś dwaj główni doradcy królewicza dostali obok osobną, wspólną komnatę 

- Zostawcie mnie teraz samego - powiedział Charles, kiedy lokaje postawili bagaże na podłodze. Ukłonili się i odeszli. Młody król rozejrzał się po komnacie. Jego wzrok od razu przykuł witraż przedstawiający dziewczynę z białą różą. Wydawała mu się dziwnie znajoma, tak jakby widział ją już gdzieś. Może we śnie... 

Niedługo potem rozległo się pukanie do drzwi. 

- Jej wysokość zaprasza na śniadanie - rozległ się głos jednego z poddanych. 

- Już wychodzę - oznajmił, odrywając jednocześnie wzrok od witraża z tajemniczą dziewczyną.