Niestety najgorsze wizje Charlesa się ziściły. Zaraz po śmierci króla Edwarda na tronie zasiadł jego młodszy brat Livius. Od razu wypowiedział wojnę królestwie Południa. Posłańców wysłanych przez królewicza z celem uzgodnienia pokoju bez wyjaśnień kazał uwięzić. Na nic też zdał się osobisty list napisany przez Charlesa do niego z przeprosinami i wyjaśnieniami, że było to nieumyślnie spowodowanie śmierci brata. Po dostarczeniu listu przez posłańca kazał od razu go spalić. Pragnął on tylko jednego: przelania krwi na południowej ziemi i nic, żaden argument go w tym nie powstrzyma. Zaś króla Charlesa w tamtych stronach okrzyknięto mordercą. Nie tylko tam. W jego regionie również, gdy do cywilów doszły słuchy o wojnie wypowiedzianej przez królestwo Północy i jej przyczynę. Ludzie zaczęli obwiniać Charlesa za tą wojnę. Tłumy zbierały się przed zamkiem, aby wykrzyczeć swą złość i nienawiść do niego:
- Jesteś zwykłym mordercą!
- Po co nam taki król, który sprowadza tyle nieszczęść!
- Dopiero zasiadł na tronie, a już zapisał się w historii jako tyran!
- Może zejdziesz i pójdziesz do mojego domu i powiesz moim dzieciom, że może zginą przez ciebie!? Ja nie jestem w stanie!
Charles nie potrafił tego przeboleć. Nie potrafił sobie wybaczyć, jednocześnie sam nie wiedział czego. Przecież nie chciał sprowadzać nieszczęścia! Czuł się opuszczony. Nawet zaufani radni się od niego odwrócili. Po wysłuchaniu jego historii jeden z nich w imieniu wszystkich powiedział, że bez względu na to co czynił król Edward nie powinien się wtedy wtrącać. To nie była jego sprawa, nie znał szczegółów. Poza tym ta dziewczyna była zwykłą służącą. Po przypomnieniu sobie tych ostatnich słów przez radnego przeszła go złość.
Nie wiedział, co królem Edwardem sterowało, ale...
Miał na to wszystko tak patrzeć?! Jak ją morduje i dusi?!
Charles złapał się za głowę. Po policzkach spłynęły mu łzy.
- Nie mogłem... po prostu nie mogłem - powtarzał bezradnie.
Od małego był wrażliwym chłopcem. Nigdy nie zostawał obojętnym na cierpienie drugiej osoby. Nie ważne jakiego była stanu. Do dziś nie potrafi patrzeć na krzywdę słabszego. To jest coś silniejszego od niego. Taki się urodził i cieszył się, że pozycja i władza nie stłumiły tego w nim. Teraz za to płaci.
Statki wroga zbliżały się nieuchronnie. Na jednym z nich płynął król Livius we własnej osobie. Chciał osobiście widzieć jak głowa króla Charlesa zwisa na pali. Na południu trwały zaś ostatnie zbrojenia.
Królewicz ubierał w komnacie swoją zbroje. W tym momencie nie miał wsparcia od nikogo. Każdy patrzył na niego z winą, jak na jakiegoś smarkacza, który wszystko zniszczył. Sam nie wiedział czy wychodzić na zewnątrz. Samo wyjście z komnaty może oznaczać rozszarpanie na strzępy. Nie chciał się jednak ukrywać za ścianą. Wziął miecz i poszedł w kierunku drzwi. Otworzył je i na wstępie zobaczył wściekłych ludzi czyhających na niego.
- Jak śmiesz ty mały smarkaczu się tu pokazywać na oczy! - krzyknął jeden z jego radnych patrząc na niego z pogardą.
A miał go za najbardziej zaufanego i oddanego człowieka. Co za ironia.
- Może zabijmy go i dajmy jego głowę królowi Liviusowi? Może ominie nas wtedy wojna?- szeptali niektórzy.
Do Charlesa doszły te głosy.
- Jak śmiecie zwracać się w ten sposób do waszego króla! Jak śmiecie tak knuć w mojej obecności! - wrzasnął Charles w wściekłości. Nie mógł już dłużej znieść tej pogardy jaką wszyscy go obdarzali.
- Jaki król? Czy król sprowadza śmierć na niewinnych ludzi? Pomyślałeś o nas zanim zabiłeś króla Edwarda?! Liczyłeś się o wielki władco z konsekwencjami? A, przecież jesteś jeszcze dzieckiem, zapomniałem - powiedział z ironią jeden ze stojących tam osób.
- Nie zrobiłem tego specjalnie! Musiałem kogoś obronić...
- Tak, już mówiłeś tą historię. Za dziewczynę, której nigdzie nie ma, czeka nas zagłada - rzekł jeden z radnych.
- Ja... ja naprawdę nie chciałem, aby tak wyszło - powtarzał Charles.
Nikt nie chciał tego słuchać. Ludzie coraz bardziej wykrzywiali się z wściekłości. Zaczęli niebezpiecznie zbliżać się do królewicza, aby udusić go własnymi rękoma.
Charles zrobił kilka kroków w tył. Musiał uciekać. Wiedział, że jak tego nie zrobi zostanie z niego krwawa plama. Podreptał nogami w przeciwnym kierunku.
- Śmierć, śmierć mu! - krzyczeli ludzie za nim.
- Piękna dziewczyno z witraża, może teraz mi pomożesz? - powiedział królewicz cicho do siebie. - Co ja gadam? - pokręcił głową. Nagle ktoś załapał go za rękaw i pociągnął do siebie. Królewicz nie miał pojęcia, kim jest osoba, która go trzyma.
- Kim ty jesteś...?
- Cii... - przyłożono mu dłoń do ust. - Jestem kimś kto chce ci pomóc. Ona poprosiła mnie.
- Że co?! Kto?!
- Cicho. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Chodź ze mną.
Irytuje mnie ta kobieta. Bo pojawia się znikąd... nie mówi kim jest i w ogóle. Ale chociaż król Charles ma kogoś komuś może ufać.
OdpowiedzUsuń