W świecie Endefii istniały trzy królestwa. Jedno na zachodzie, drugie na południu i trzecie na północy. To ostatnie było największe, ponieważ było połączone ze wschodem i posiadało największe wpływy. Pomimo widocznej przewagi nad pozostałymi królestwami wszyscy żyli w zgodzie przez długie lata. Do pewnego czasu...
Na tronie Królestwa Południa nieoczekiwanie zasiadł Charles von Lizard. Władzę objął już w wieku piętnastu lat. To szybkie objęcie stanowiska spowodowane było nagłą śmiercią ojca. Matka zmarła zaraz po narodzinach Charlesa w skutek komplikacji poporodowej. Król po jej śmierci z nikim się już nie związał. Jedyny syn musiał objąć tron i to jak najszybciej. Królestwo nie mogło długo rządzić bez króla. Więc osierocony chłopiec pożegnał na zawsze swoje dzieciństwo i wszedł w świat dorosłego życia. Rokowania miał bardzo dobre. Był otóż bardzo pomysłowy i inteligentny jak na swój wiek. Posiadał również smykałkę do planowania. W całej Endefii głośno było od plotek jaki to nowy królewicz jest inteligentny, pomysłowy, czy urodziwy. Nie dziwo, że tyle osób w innych regionach krainy chciało go bliżej poznać. Młody królewicz za radą rady postanowił najpierw odwiedzić królestwo Północy i zacieśnić bliższe relacje z tamtejszym królem. Sam go nawet zaprosił w liście zaraz po koronacji. W pałacu trwały wielkie szykowania, gdyż wyruszyć mieli następnego dnia. O świcie statek czekał w gotowości do odpłynięcia na północ.
- Gotowy panie na wielką podróż? - zapytał jeden z jego ochroniarzy, gdy stawiali pierwsze kroki na statku.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział mu pewnie i dumnie.
W głębi duszy tak naprawdę miał obawy. Czy zrobi w nowym miejscu dobre wrażenie na tyle, że będą go szanować? Czy może wezmą go za małe, niedojrzałe dziecko, które nie warte jest większej uwagi? Tego bał się najbardziej. Nie dopuszczał do siebie nawet takiej myśli. Prędko je od siebie odgonił i skupił się na priorytetach: O czym będzie chciał przedyskutować z królem na korzyść swojego państwa. Omówił już wcześniej swoje dylematy i sugestie z radą, ale wolał raz jeszcze przemyśleć wszystko na spokojnie, aby nic nie przeoczyć. Może wpadnie na coś nowego? Tymi myślami zaprzątał sobie całą drogę.
Podróż przebiegła pomyślnie. Na lądzie o świcie czekało wiele osób. Słychać było wiwaty: "Niech żyje nowy król!"
Kiedy królewicz postawił pierwszy krok na lądzie małe dzieci zaczęły rozsypywać różnokolorowe płatki kwiatów wokół niego. Na twarzy Charlesa pojawiły się ciepłe rumieńce.
- Dziękuję za tak ciepłe powitanie - powiedział, kierując podziękowania do całego tłumu.
Nagle wszyscy uklękli. Przed oczami Charlesa ukazała się piękna pani. Biała, połyskująca suknia idealnie pasowała do jasnej cery owej kobiety. Blond włosy biegły aż do pasa. Nie mógł nadziwić się jej wyglądem. W jego oczach wyglądała jak jakaś nimfa. Przy większym zbliżeniu dostrzegł pod błękitnymi oczami delikatne zmarszczki.
- Witaj na naszych skromnych ziemiach.
Głos miała tak samo delikatny jak urodę.
- Miło panią poznać...
Kobieta uśmiechnęła się serdecznie.
- Nie przedstawiłam się jeszcze. Nazywam się Elizabeth von Williams. Jestem królową tych ziem.
Po wypowiedzeniu tych słów Charles ukłonił się na znak szacunku.
Królowa zaczęła prowadzić podróżnych do zamku. Przez całą drogę Charles podziwiał uroki tego miejsca. Tu zdecydowanie było cieplej. W jego rejonach bardziej powiewa chłodem. Ludzie wydawali się bardzo sympatyczni w tych stronach. Uśmiechali się tak miło. To pozwoliło młodemu królewiczowi się nieco rozluźnić i rozładować napięcie spowodowane nieprzyjaznym przyjęciem. Idąc cały czas czuł w powietrzu niezwykły zapach kwiatów. W tym miejscu ogrodów, oranżerii i najróżniejszej roślinności jest mnóstwo. "Tutejsi muszą kłaść duży nacisk na przyrodę" - pomyślał.
Zamek był przeogromny. Charlesowi zaświeciły się oczy.
Weszli do środka. Królowa zaproponowała im odpoczynek w komnacie po ciężkiej podróży.
Trzech ochroniarzy i dwóch lokai z bagażem weszli z Charlesem by rozłożyć pakunki. Pozostali dwaj ochroniarze zostali przed wejściem. Zaś dwaj główni doradcy królewicza dostali obok osobną, wspólną komnatę
- Zostawcie mnie teraz samego - powiedział Charles, kiedy lokaje postawili bagaże na podłodze. Ukłonili się i odeszli. Młody król rozejrzał się po komnacie. Jego wzrok od razu przykuł witraż przedstawiający dziewczynę z białą różą. Wydawała mu się dziwnie znajoma, tak jakby widział ją już gdzieś. Może we śnie...
Niedługo potem rozległo się pukanie do drzwi.
- Jej wysokość zaprasza na śniadanie - rozległ się głos jednego z poddanych.
- Już wychodzę - oznajmił, odrywając jednocześnie wzrok od witraża z tajemniczą dziewczyną.
Podziwiał uroki tego miejsca? A nie raczej królową? Hihihihi. ;). Boskie opowiadanie. Pozdrawiam i weny życzę!
OdpowiedzUsuń