poniedziałek, 30 marca 2020

Rozdział 7




Jesteśmy na miejscu – powiedział chłopak puszczając moją rękę.

- Ale jak to...? – odparłam zdziwiona.

Nie widziałam przed sobą żadnego budynku. Zaczęłam rozglądać się wokoło.

Wciąż nic.

- Spójrz kochana w dół – powiedziała z uśmiechem piękna kobieta.

Pode mną znajdowały się złote drzwi z pięknymi zdobieniami.  Chłopak schylił się i wyjął z kieszeni mosiężny klucz. Patrzyłam z wielkim zaciekawieniem jak je otwierał.

Drzwi na ziemi...  -pomyślałam.

Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Po ich otworzeniu przed oczami ukazały mi się kręte schody. Ciekawość zaczęła władać nade mną. Co mogę tam odkryć po dotarciu do celu? Aż same się proszą o zbadanie tajemnic – powiedziałam w duchu. Zaczęłam tam wchodzić jak zahipnotyzowana. Ktoś chwycił mnie niespodziewanie za rękaw. 

- Odważna – stwierdził chłopak, marszcząc brwi – Nawet nie wiesz, kim jesteśmy, a już idziesz tam, jako pierwsza.

-  Nataniel...

Uświadomiłam sobie, że pierwszy raz zwracam się do niego po imieniu. Mówiąc szczerze długo nie wiedziałam jak ma na imię, dopóki nie odezwała się do Niego po imieniu nasza przewodniczka, która przypominała mi Galardiele.

Twarz chłopaka przybrała inny wyraz. Nie potrafiłam jednoznacznie nazwać emocji na jego twarzy.  Nie wiedziałam czy to bardziej było zdziwienie czy pozytywne zaskoczenie. Tak jakby wypowiedzenie przeze mnie Jego imienia było czymś nowym, niespodziewanym. Może było to przełamaniem bariery, która nas ciągle dzieliła? Przez krótką chwilę, gdy patrzyliśmy na siebie, skorzystałam z okazji, aby bliżej się mu przyjrzeć. Już nie patrzyłam na Niego jak na porywacza czy prostaka. Tylko jak na mężczyznę. Musiałam przyznać, że na twarzy był urodziwy. Oczy miał duże, ciemno-brązowe, głębokie. Z tyłu miał związane kasztanowe włosy. Całość podtrzymywała związana złota opaska z tyłu głowy.  Przyznam, że wyglądało to bardzo kawaii! Ubrany był w czarny habit do kolan, który okrywał długi czarny płaszcz. Rękawy ozdobione były jasno-kremowymi wzorkami. One odbiły tą czerń. Uświadomiłam sobie, że bardziej mi odpowiadało, gdy nie zwracałam uwagi na jego atuty. Zaczęłam mimowolnie się czerwienić. Chyba to wyczuł, bo zmieszany odwrócił głowę.  Zrobiło się niezręcznie. Bez słowa zeszliśmy wszyscy na dół.

Po dotarciu do celu oniemiałam z wrażenia. Pomieszczenie wyglądało jak kryształowa sala we wnętrzu groty. Z lewej i prawej strony ściany rozciągały  się połyskujące sople. Z prawej strony były różowe a z lewej złotawe. Podłoga po prawej stronie była w kolorze ciemno-morelowym, stając się coraz jaśniejsza po lewej stronie. Po prawej stronie ściany znajdowały się  też  siedzenia przypominające pnie drzew. Miały odcień ciemno-złoty. Stała tam również wiolonczela oparta o jeden z różowych sopli. Troszkę dalej z głębi groty wychodziła ściana przypominająca kształtem zjeżdżalnię. Na niej stał mosiężny wazon. Przypominał mi garnek złota, ponieważ z niego rozciągała się ku górze tęcza. Wazon miał malutkie kołowe uwypuklenia. Na środku wazonu widniały wzory małych kwiatów okrytych liśćmi. Bliżej się przyglądając dostrzegłam białe i czerwone róże, a także białe stokrotki. Niektóre kwiatki były ze sobą harmonijnie połączone. Troszkę dalej z prawej strony stał wielki przezroczysty stół. Podeszłam bliżej. Na nim stała złota świeczka owinięta na dole sznurem perełek. Leżały tam również babeczki. Foremki były w złotym odcieniu. Widoczne też były wbite pomarańczowe lizaki o różnych wzorach. Dalej na środku sali uwagę zwracało wielkie drzewko w donicy.  Z wyglądu przypominało mi drzewo Wiśni. Takie, jakie możemy podziwiać w Japonii. Opadały z niego różowe płatki. Wokół drzewa latały malutkie postacie przypominające wróżki. Każda z nich posiadała inny kolor skrzydeł. Miałam wrażenie, że te małe istotki przekazują roślinie energię witalną, dzięki czemu mogło tutaj tak urosnąć. Rozsypywały wokół niego mieniący się złoty pyłek. Ta czynność skojarzyła mi się z postacią Dzwoneczka z „Piotrusia Pana”. Drzewo jednak nie uniosło się nad ziemią jak w filmie, gdzie po dawce rozsypanego na głowę złotego pyłku można była latać. Po lewej stronie rozciągał się wąski strumyk. Podbiegłam tam. Pływały w nim lilie wodne. Jedna niebiesko-biała rybka wyskoczyła na chwilę z wody zataczając piruet w powietrzu. Pomyślałam, że ta sztuczka była mi dedykowana. Przede mną przepłynęła także para łabędzi. Po drugiej stronie strumyka rozciągała się złota podłoga przypominająca lodowisko.  Stał tam w kształcie prostokąta dekoracyjny marmur zrobiony z cegły z otwartym wyrzeźbionym wejściem. Cały był ozdobiony rosnącymi wokół niego ciemno-różowymi kwiatami. Za nim z tyłu rozciągało się idące w górę mieniące się kremowo-jasne światło. Niedaleko zobaczyłam rumaka z różową grzywą. Wpatrzony był w swoje odbicie w wodzie. Spojrzałam przed siebie w głąb groty. Tam dalej po prawej stronie od strumienia dostrzegłam zwierzęta przypominające z wyglądu sarny. Bardziej się przyglądając doszłam do wniosku, że są to figury. Wydawało mi się, że są zrobione z błyszczącego mosiądzu. Na ich porożach wyrastały małe świeczniki. Galardiela niespodziewanie podeszła do mnie i uśmiechnęła się serdecznie.

- Pięknie tu prawda? Powiedz... – pytanie wypowiedziane przez nią bardziej przypominało stwierdzenie.

- Tak, jak z bajki!!! – głośno odpowiedziałam zachwycona.

Nagle podszedł do mnie biały paw i rozłożył w całej okazałości swoje pióra. Po chwili przyszły też inne i zrobiły tak samo.

- Ale jesteście piękne! – powiedziałam głośno urzeczona.

Przyglądałam się tym przepięknym stworzeniom.

- Nie przedstawiłyśmy się jeszcze sobie właściwie, mów mi Lilly.

- Miło mi Cię poznać Lilly. Muszę przyznać, że nazywałam Cię wcześniej Galardielą z Władcy Pierścieni. Przypominałaś mi ją. Jak już wiesz mam na imię Ariadne.

Lilly uśmiechnęła się nic nie dodając. Podałyśmy sobie ręce na przywitanie, jakbyśmy zaczynały zupełnie od początku.

- Powiedz mi... Jesteś aniołem? – spytałam. - Nie widziałam u Ciebie skrzydeł. Nie chcę wysunąć błędnych teorii.

- Jestem aniołem – pewnie odpowiedziała piękna kobieta - Ale nie zawsze pokazujemy skrzydła. Nie ujawniamy się, kiedy chcemy lecz wtedy gdy musimy – odparła. - Pewnie masz dużo pytań, dlaczego się tutaj znalazłaś?

- Prawdę mówiąc jest ich miliony. Już nie mieszczą mi się w głowie - powiedziałam szczerze.

-Więc czas je trochę rozwiać – odparła z entuzjazmem.

Poprowadziła mnie do wielkiego przezroczystego stołu. Przy nim  stało sześć ciemno-złotych zdobionych diamencikami krzeseł. Miały czerwone bufiaste siedzenia. Musiał je postawić Nataniel, bo wcześniej ich nie widziałam. Byłam ja, Nataniel i Lilly. Ktoś jeszcze miał przyjść? - zastanawiałam się. Usłyszałam kroki na schodach. Zeszły do nas jeszcze trzy osoby. Był to mężczyzna i dwie kobiety.  Wszyscy podeszli do mnie.

- Mów mi Will- powiedział chłopak. - A to jest Aurelia i Alice – przedstawił dziewczyny.

- Miło mi Was poznać. Jestem Ariadne – odpowiedziałam nieco onieśmielona.

Lilly zachęciła mnie, żebym usiadła. Po chwili wszyscy wygodnie się rozsiedli na bufiastych siedzeniach. Wtedy do nich dołączyłam. Musiałam przyznać, że było mi bardzo wygodnie. Alice podeszła do mnie i podała mi porcelanowy kubek z ciepłym napojem.

- Nazywamy go niebiańskim napojem bogów- rzekła.

- Chętnie spróbuję – powiedziałam nieśmiało.

Przy pierwszym łyku nic specjalnego nie poczułam . Po drugim zaczęłam czuć słodki i kwaśny smak. Napój zaczął przypominać mi w smaku soczystą gruszkę, która dojrzewała długo na Słońcu, wyczuwałam limonke, mango, banany, ananasy oraz suszone daktyle i migdały. Napój był świeży, i orzeźwiający. Roznosił się zapach wanilii, marcepanu i mięty. Był jeszcze jakiś inny smak, którego nie potrafiłam po ziemsku określić. Otworzyły mi się wszystkie kubki smakowe. Ten nieznany mi dotąd napój zaprowadził mnie do innego wymiaru.

Odleciałam.

Piłam go powoli, delektując się każdym następnym łykiem. Po jakimś czasie poczułam się bardzo syta.  - Szkoda, że w naszym świecie nie ma takich cudów. Wtedy wszyscy byliby zdrowi– pomyślałam. Nie zwróciłam wcześniej uwagi, że moi towarzysze przyglądają mi się. Poczułam się niekomfortowo. Chyba czekali cierpliwie aż skończę pić.  

- Zacznę od tego, że nie jesteś tutaj bez powodu – odezwała się Lilly.

Poprosiła mnie, żebym wstała i udała się za nią. Tak uczyniłam wziąwszy ostatni łyk tego niebiańskiego napoju. Po chwili dołączyła do nas reszta. Wszyscy zaczęli mnie gdzieś prowadzić. Szłam wśród nich coraz bardziej zaciekawiona.

Przystanęli.

Zobaczyłam przed sobą drzwi, które były dla mnie prawie niewidoczne. Niemal wlepione w ścianę. Lilly przekręciła klamkę i je otworzyła. Zobaczyłam swoje odbicie. Znajdowało się tam wielkie lustro.

czwartek, 26 marca 2020

Rozdział 6



Stanęłam nieruchomo. Myślałam, że zaraz wyzionę ducha.  Zamknęłam oczy błagając w duszy, żeby sobie poszedł.
- Odejdź, odejdź... – zaczęłam mówić głośno.
- Otwórz oczy, nic ci nie grozi – powiedziała anielica.
Ciągle czując strach otworzyłam je do połowy. Wtedy podeszła do zwierzęcia i pogłaskała przy uchu.
- Jest oswojony? – spytałam
- Tutaj każde zwierzę jest oswojone – rzekła.
- O ile wiem dzikich zwierząt nigdy do końca nie da się oswoić – stwierdziłam.
- A jednak zapewniam Cię, że w naszej krainie wszystkie zwierzęta są oswojone. Nawet te najbardziej dzikie.                                              
Podeszłam niepewnym krokiem do zwierzęcia. Nieśmiało wysunęłam do niego rękę. Najpierw mnie obwąchał, a potem pozwolił się pogłaskać.  Z czasem całkowicie przestałam się bać i śmiało zaczęłam go głaskać pod pyszczkiem. Zamruczał. To, że podobały mu się moje pieszczoty sprawiło mi radość. Szybko jednak wróciłam myślami do przyjaciółki.
- Przepraszam lwie, ale muszę spotkać się z pewną osobą – powiedziałam do niego.
Przez chwilę byłabym święcie przekonana, że skinął głową. Tak jakby rozumiał, co do niego mówię.
Dotarliśmy.
Budynek w kremowo-morelowym kolorze nie różnił się z pozoru wyglądem od przychodni w naszym świecie. Drzwi się automatycznie otworzyły. W przeciwieństwie do całej krainy pomieszczenie było skromne. Wyglądało jak typowa izba przyjęć. Weszliśmy po schodach na pierwsze piętro. Tak jak w naszym świecie znajdowała się recepcja.
- Twoja przyjaciółka musi być za którymiś z tych drzwi – powiedział duszek.
Anielica podeszła do recepcji i zaczęła rozmawiać z jedną z recepcjonistek. Po chwili wróciła do mnie.
- Znajduje się za tymi drzwiami.
Pokazała palcem drzwi. Podeszłam do nich i po prostu zapukałam, a następnie lekko uchyliłam. Audrey leżała na łóżku. Badała ją młoda anielica.
- Dzi...dzień dobry – odezwałam się.
Anielica odruchowo odwróciła głowę.
- Czy z moją przyjaciółką jest wszystko w porządku?- spytałam nie wchodząc do środka.
- Na razie proszę wyjść – powiedziała uprzejmie.
Zauważyłam, że Audrey próbowała odchylić głowę w moją stronę, ale jakby nie miała siły tego zrobić. Ten widok bardzo mnie zaniepokoił. 
- Proszę zamknąć drzwi – znowu powtórzyła. Tym razem bardziej stanowczo.  
Zanim to zrobiłam chciałam zapytać o imię tej kobiety.  
- Z kim mam przyjemność rozmawiać?-  spytałam
- Angeles - odpowiedziała.
Wtedy zamknęłam drzwi.
Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Miałam tylko nadzieję, że to nic poważnego.  Pomyślałam o rodzicach. Czy są bezpieczni? A rodzina Audrey? Też jest bezpieczna? – biłam się z myślami.
- Wszystko dobrze? – zapytał duszek.
Odgoniłam od siebie te złe myśli, które zawładnęły przez chwilę moim umysłem. Kiwnęłam do niego głową.
- Poradzisz sobie? Muszę już lecieć. Jestem spóźniona – stwierdziła anielica.
- Spóźniona? 
Słowa same wyszły z moich ust. Nie chciałam wyjść na ciekawską.
- Muszę lecieć do Twojego Świata. Zostałam przydzielona by czuwać nad chłopczykiem. Dopiero się urodził. Będę wpadać tu czasem – powiedziała radośnie.
Bez większych wyjaśnień poleciała w kierunku schodów. Nagle przystanęła i odwróciła się do mnie.
- Mów mi Esterka- krzyknęła aż całkiem zniknęła mi z pola widzenia.
Nawet nie zdążyłam jej podziękować - pomyślałam ze smutkiem. Postanowiłam to zrobić przy następnym spotkaniu.
- Chodź się pobawić- zaproponował duszek. – Później tu wrócimy.
Nie byłam na początku pewna. Chciałam być blisko przyjaciółki. Po jego dłuższych namowach i proszącej minie wyglądającej jak u Kota w butach z filmu „Shrek” dałam się w końcu przekonać. Wyszliśmy z przychodni.  Najpierw zaprowadził mnie do jednego z ogrodów, gdzie mniejsze aniołki bawiły się w piłkę. Dołączyliśmy do zabawy. Nie wiedziałam, że duchy tak dobrze potrafią odbijać piłkę. Następnie udaliśmy się do jednego ze złotych domków. Dwoje dzieci bawiło się tam kartami do gry. Jedno z nich mnie zauważyło i zawołało, żebym dołączyła. Zachęcająca mina duszka bardziej mnie ośmieliła. Bezwiednie do nich podeszłam. Zapytali czy zagram z nimi w latającego kenta. Latający kent? Czy, aby się nie przesłyszałam?
- Latający kent? – powtórzyłam
- Wyjaśnić Ci zasady? – zapytał jeden z aniołków.
Usiadłam tam gdzie było wolne miejsce. W czasie tłumaczenia mi reguł zdałam sobie sprawę, że latający kent nie różnił się zasadami od tych z Ziemi. Oczywiście moim partnerem został Duszek Baj.  Musieliśmy opracować na uboczu swój dyskretny znak.  Zastanawialiśmy się między zrobieniem typowego dziubka, takiego jakby chciało się kogoś pocałować. Drugą opcją było mrugnięcie trzy razy oczami.  Ostatecznie wygrało spojrzenie w górę. Ten pomysł przyszedł nam w ostatniej chwili. Usiedliśmy zdeterminowani i gotowi do boju nie zapominając, że to tylko zabawa.   Karty same się tasowały i losowały. Przylatywały też do nas. Nie musieliśmy ich również trzymać. Unosiły się w powietrzu przed nami. Mogliśmy powiedzieć, którą kartę postawić i ona to robiła. W sumie to był przecież latający kent. Rozumiałam już skąd ta nazwa.  Na stole leżał długopis i kartka. Też nikt nie musiał nic zapisywać. Długopis sam wpisywał nam punkty. Nie wiem ile czasu minęło. Tak dobrze się bawiłam. Wygraliśmy jednym punktem. Aniołki dobrze przyjęły przegraną. Bałam się, że się rozpłaczą. Zamiast tego podały nam rączki, gratulując  zwycięstwa. Duszek na końcu ukłonił się w ich stronę. Jeden z aniołków przyniósł mi gorącą czekoladę. Wzięłam jeden łyk i miałam ochotę na kolejny. To była najpyszniejsza gorąca czekolada na świecie. Poczułam nagły przypływ sił i niesamowitą błogość. Rozpierała mnie energia. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się jeszcze przez jakiś czas. Dowiedziałam się, jak mają na imię: Bimo i Lilo. Okazało się, że są braćmi. Powiedzieli, że czekają tutaj na swoich rodziców.
- Gdzie są Wasi rodzice? – spytałam zaciekawiona.
- Jeszcze na Ziemi – odparł Bimo.
- Wiemy, że niedługo ich zobaczymy- powiedział pełen entuzjazmu Lilo.
Nie wyglądali na specjalnie smutnych z powodu rozłąki, bardziej na pełnych nadziei. W pewnym momencie zauważyłam u jednego aniołka znużenie, jakby walczył ze sobą, aby nie zasnąć. Postanowiliśmy już dłużej nie nadużywać ich gościnności. Zdecydowaliśmy się, że już pójdziemy.
- Zawsze jesteście u Nas mile widziani – wypowiedzieli te słowa jednocześnie.
Na dworze była już noc. Spojrzałam w górę na niebo. Otworzyłam aż usta ze zdumienia. Przede mną rozciągało się pasmo gwiazd. Każda świeciła swoim niezwykłym blaskiem. Chyba widniał tam każdy gwiazdozbiór. Ale nie tylko. Niektórych nigdy nie widziałam.
- Widzisz ten gwiazdozbiór po prawej stronie? To mój ulubiony – powiedział duszek.
- Który? Nie widzę.
Było ich tak dużo. Tak bardzo oświetlały niebo.
- To ten wyglądający jak róża – powiedział radośnie i próbował mnie na niego naprowadzić.
Wreszcie go dostrzegłam. Rzeczywiście, jakby połączyć punkty przypominał różę.
- To jeden z moich ulubionych kwiatów – rzekłam radośnie.
- A jaki jest Twój ulubiony? – spytał zaciekawiony.
- Gipsówka, po łacinie Gypsophila – odpowiedziałam niemal natychmiast.
- Zobacz a ten gwiazdozbiór nie przypomina gipsówki? Pokazał mi go prawą dłonią.
Rzeczywiście wyglądał jak ten kwiat. Było tam pełno małych punkcików kończących się na jednym większym. I tak kolejne. Dla innych osób może przypominać coś innego – pomyślałam. Ja będę mówiła, że to Gwiazdozbiór Gypsophili. Jeszcze długo tak staliśmy i rozmawialiśmy o tym, co dostrzegliśmy ciekawego na niebie. Najchętniej to położyłabym się na trawie i została przed gołym niebem całą noc. Razem w towarzystwie nowego przyjaciela. Musiałam jednak wracać do przychodni. Dowiedzieć się o stanie przyjaciółki. Duszek z wielką wyrozumiałością zaprowadził mnie tam z powrotem.  Weszliśmy na pierwsze piętro do recepcji. Cicho zapukałam i otworzyłam drzwi, gdzie leżała poprzednio Audrey. Nikogo nie zastałam w środku. Nagle poczułam za sobą czyjś cień. Odwróciłam się. To był ten chłopak. Przecież, kto inny mógłby się tak skradać. Tylko on tak potrafi.
- Jak mogłaś!!! – wrzasnął.
Chwycił mnie mocno za ramiona.
- Jak mogłaś!!! –  wrzasnął jeszcze głośniej.
Złość, która malowała się teraz na jego twarzy przenikała mnie na wskroś. Odebrało mi mowę. Puścił moje ramiona i zaczął krążyć wokół sali przychodni trzymając się za głowę. W końcu przystanął i z całej siły tupnął nogą, próbując dać upust swojej złości. Spojrzał na mnie gniewnym spojrzeniem.
- Dlaczego na mnie nie zaczekałaś?! Nie tak się umawialiśmy!!!
Zrobiło mi się głupio. To prawda, miałam na niego poczekać. To ja zachowałam się nieodpowiedzialnie. Musiałam to sobie przyznać.
- To, że jesteś tutaj miało pozostać w sekrecie. Wszystko zepsułaś - powiedział z miną pełną żalu.
Nie zrozumiałam, co miał na myśli. To nie miało jednak w tej chwili  znaczenia. Zachowałam się nierozsądnie. Podszedł do mnie. W jego oczach tliły się jeszcze iskierki złości. Zacisnął szczękę, aż drgały mu mięśnie.
- Masz coś na swoją obronę? -  syknął.
Czułam, że każde moje słowo może rozdrażnić go jeszcze bardziej. Nic nie przychodziło mi do głowy.
- Czekam – powiedział głośno.
Odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Starałam się zachować, jak najspokojniejsze spojrzenie.
- Przepraszam...- wyjąkałam.
Tylko te słowo mi się nasunęło, ale myślę, że wyrażało wszystko. Wszystko, co odczuwałam w tej chwili. Nagle jego twarz złagodniała. Chyba nie spodziewał się ode mnie przeprosin.
- Nataniel, tutaj jesteś.
Za mną odezwał się miły, przyjemny głos. Przede mną stała młoda kobieta. W tej krainie chyba wszyscy są piękni i młodzi- pomyślałam. Z wyglądu przypominała mi Galardiele z "Władcy  Pierścieni" Podeszła do mnie i uścisnęła moje dłonie.
- Bardzo się cieszę, że mogę Cię poznać– uśmiechnęła się szeroko. Puściła moje ręce. - Masz pewnie dużo pytań. Chodź z nami.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie widzę nigdzie duszka. Kiedy on poszedł? – zastanawiałam się.
Chłopak chwycił mnie za rękę.
- Idziemy – powiedział stanowczo.
Idąc nie puszczał mojej ręki, jakby bał się, że znowu gdzieś zniknę. Czułam w duszy, że moja chwilowa sielanka się kończy.


Rozdział 5




Zamknięcie portalu, wydawało mi się, jakby zapieczętowaniem tego, że już nic nie będzie takie samo. Po przekroczeniu przejścia przed nami rozpościerał się prosty korytarz.  Był niczym światełko w tunelu, ponieważ za nim widniało niebo. Nie było błękitne, ale bardziej w kolorze ciemnego złota. Im bardziej zbliżałam się do końca, to coraz większa radość przepełniała moją duszę. Nie rozumiałam skąd taki przypływ silnej euforii. Wszystkie smutki i zmartwienia nagle zniknęły jak za pstryknięciem palca. Nie chciałam uwalniać się za nic z tego uczucia. Dotarliśmy na skraj korytarza. Widok tego, co zobaczyłam zaparł mi dech w piersiach. Nic, żaden malunek najwybitniejszego artysty nie oddałby takiego piękna. Niedaleko nas latały anioły. Niektóre zataczały koła wokół chmur wykonując przy tym podniebny taniec. Obracały się do góry, jak baletnice. Robiły to z niezwykłą gracją. W oddali usłyszałam niebiański śpiew z akompaniamentem instrumentu. Rozpoznałam, że to harfa.  A to wszystko dzięki obejrzeniu jednej z wersji utworu Hallelujah, gdzie instrumentem, na którym zagrano była właśnie harfa.  Ta piosenka idealnie wpasowałaby się w nastrój tego miejsca- pomyślałam. Ku mojemu zdziwieniu ten utwór po prostu zaczął grać. Byłam zdumiona. Ciekawe czy tu odbywa się koncert życzeń? – lekko zachichotałam na samą myśl. Nagle zobaczyłam świdrującą rękę tuż przed moimi oczyma. Chłopak wymachiwał nią tuż przede mną.

- Odleciałaś jak widzę – stwierdził.

- Ten widok jest niesamowity – rzekłam. - Ale nie musiałeś przede mną wymachiwać rękoma, słuchać też potrafię – dodałam po chwili.

- Zobaczymy – powiedział dobitnie. – Jak na razie nie zdałaś egzaminu.

Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek.

Coraz bardziej zaczynał mnie denerwować. Uzmysłowiłam to sobie.  Jednak wolałam już nic nie mówić. Zdziwiło mnie zachowanie Audrey. Zawsze taka wygadana. Jest teraz w swoich rodzinnych stronach, a do tej pory nie odezwała się ani razu. Przez to, że tak się zachwycałam tym miejscem nie spostrzegłam, że jest bardzo blada.

- Audrey, wszystko w porządku? – spytałam zaniepokojona wyglądem przyjaciółki.  

Dotknęłam jej czoła. Była rozpalona. Zaczęłam się naprawdę martwić.

- Musimy jak najszybciej znaleźć się na ziemi – odparł chłopak obserwując stan Audrey. Również wydawał się zaniepokojony.

- Muszę zejść, jest tu tak ciemno... Czy to noc? Jesteśmy dalej w lesie? - zaczęła majaczyć.

-Że portal znajduje się właśnie tutaj! – chłopak komentował pod nosem.  Był wyraźnie zdenerwowany.

- Nie dało się w innym? – wtrąciłam.

- To jest jedyny portal, aby przejść na Twój Świat. W tym samym miejscu musiałem go zamknąć. Proste. – Głośno westchnął- Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Albo się spodziewałem...

Próbował stłumić wzburzone emocje.

- Sam jeden was nie sprowadzę. Musimy poprosić o pomoc, albo stworzę schody.  Mówienie zaklęcia trochę potrwa, a tu liczą się minuty. Albo lepiej: Najpierw sprowadzę Audrey. Następnie przylecę po ciebie.

- Zostanę tu - rzekłam.

Chłopak nic więcej nie mówiąc, podniósł ją i trzymając na rękach, zniknął pod kłębkami chmur. Nawet nie protestowała. Musiało być z nią naprawdę źle. Stan przyjaciółki odebrał mi przyjemność oglądania tego widoku. Spojrzałam w dół. Wydawał się nie mieć końca. Od patrzenia zakręciło mi się w głowie. Weszłam bardziej w głąb korytarza, żeby nie spaść. Nagle przede mną pojawiła się przezroczysto-biała postać. Z wyglądu przypominała mi duszka.

- Witaj! – powiedział radośnie.

- Witaj – odpowiedziałam nieśmiało.

- Witamy Cię w Krainie Gwiazdozbiorów! – postać radośnie krzyknęła.

Kraina Gwiazdozbiorów...Nazwa wydała mi się niezwykła, nieziemska, jak cała ta kraina. 

- Nie przedstawiłem się, gdzie moje maniery!- lekko się ukłonił. – Nazywam się Duszek Baj.

- Miło mi Cię poznać. Mam na imię Ariadne.

Również się ukłoniłam.

Nagle podleciała do nas anielica. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to długa śnieżnobiała, okryta cyrkoniami sukienka, w którą była odziana. Włosy w kolorze jasnego blondu opadały jej do bioder. Trzepotała swoimi wielkimi śnieżno-białymi skrzydłami. Oczy miała błękitne, głębokie. Zatopiłam się w nich przez chwilę.

- Jestem aż tak urodziwa?

Zaśmiała się i odgarnęła wdzięcznie kosmyk włosów.

- Niecodziennie spotykam anioły – odparłam z uśmiechem.

- Nie jesteś aniołem? – spytała zdumiona.

- Ma na imię Ariadne – odezwał się duszek.

- Skoro tu jesteś, musi być jakiś powód – stwierdziła anielica. – Sprowadzić Cię na dół?

Zawahałam się przez chwilę. Wydawali się bardzo przyjaźnie nastawieni.

- Dobrze - powiedziałam nieśmiało.

Poddźwignęła mnie i zaczęła lecieć ze mną w dół. Jak mogłabym opisać w tej chwili to uczucie? Jednym słowem: NIESAMOWITE. Nie odczuwałam żadnego strachu. Aż sama się zdziwiłam. Traktowałam to jako niezwykłe doświadczenie, przygodę. Gdy byłyśmy na miejscu ostrożnie postawiła mnie na ziemi. Duszek cały czas nam towarzyszył.

- Dziękuję – powiedziałam z wdzięcznością.

Anielica uśmiechnęła się serdecznie.

- Cała przyjemność po mojej stronie- odpowiedziała.

Teraz chciałam odnaleźć przyjaciółkę. Może oni będą znali drogę? - Nie zaszkodzi spróbować – pomyślałam.

- Gdzie znajdują się anioły, które źle się czują? -  spytałam.

- W lecznicy. Jest niedaleko - wskazała palcem drogę. - Źle się czujesz?- zapytała po chwili.

- Nie ja, tylko moja przyjaciółka Audrey. Chciałabym wiedzieć, że nic jej nie jest.

Bez chwili wahania postanowili mnie tam zaprowadzić.  Prowadziła mnie złota ścieżka. Poręcze po obu stronach oplatały winorośle.  Rozejrzałam się w okół. Dostrzegłam ogrody z fontanną. Bawiły się przy nich małe aniołki. Nagle przede mną stanęło zwierzę.

To był lew!