czwartek, 26 marca 2020

Rozdział 6



Stanęłam nieruchomo. Myślałam, że zaraz wyzionę ducha.  Zamknęłam oczy błagając w duszy, żeby sobie poszedł.
- Odejdź, odejdź... – zaczęłam mówić głośno.
- Otwórz oczy, nic ci nie grozi – powiedziała anielica.
Ciągle czując strach otworzyłam je do połowy. Wtedy podeszła do zwierzęcia i pogłaskała przy uchu.
- Jest oswojony? – spytałam
- Tutaj każde zwierzę jest oswojone – rzekła.
- O ile wiem dzikich zwierząt nigdy do końca nie da się oswoić – stwierdziłam.
- A jednak zapewniam Cię, że w naszej krainie wszystkie zwierzęta są oswojone. Nawet te najbardziej dzikie.                                              
Podeszłam niepewnym krokiem do zwierzęcia. Nieśmiało wysunęłam do niego rękę. Najpierw mnie obwąchał, a potem pozwolił się pogłaskać.  Z czasem całkowicie przestałam się bać i śmiało zaczęłam go głaskać pod pyszczkiem. Zamruczał. To, że podobały mu się moje pieszczoty sprawiło mi radość. Szybko jednak wróciłam myślami do przyjaciółki.
- Przepraszam lwie, ale muszę spotkać się z pewną osobą – powiedziałam do niego.
Przez chwilę byłabym święcie przekonana, że skinął głową. Tak jakby rozumiał, co do niego mówię.
Dotarliśmy.
Budynek w kremowo-morelowym kolorze nie różnił się z pozoru wyglądem od przychodni w naszym świecie. Drzwi się automatycznie otworzyły. W przeciwieństwie do całej krainy pomieszczenie było skromne. Wyglądało jak typowa izba przyjęć. Weszliśmy po schodach na pierwsze piętro. Tak jak w naszym świecie znajdowała się recepcja.
- Twoja przyjaciółka musi być za którymiś z tych drzwi – powiedział duszek.
Anielica podeszła do recepcji i zaczęła rozmawiać z jedną z recepcjonistek. Po chwili wróciła do mnie.
- Znajduje się za tymi drzwiami.
Pokazała palcem drzwi. Podeszłam do nich i po prostu zapukałam, a następnie lekko uchyliłam. Audrey leżała na łóżku. Badała ją młoda anielica.
- Dzi...dzień dobry – odezwałam się.
Anielica odruchowo odwróciła głowę.
- Czy z moją przyjaciółką jest wszystko w porządku?- spytałam nie wchodząc do środka.
- Na razie proszę wyjść – powiedziała uprzejmie.
Zauważyłam, że Audrey próbowała odchylić głowę w moją stronę, ale jakby nie miała siły tego zrobić. Ten widok bardzo mnie zaniepokoił. 
- Proszę zamknąć drzwi – znowu powtórzyła. Tym razem bardziej stanowczo.  
Zanim to zrobiłam chciałam zapytać o imię tej kobiety.  
- Z kim mam przyjemność rozmawiać?-  spytałam
- Angeles - odpowiedziała.
Wtedy zamknęłam drzwi.
Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Miałam tylko nadzieję, że to nic poważnego.  Pomyślałam o rodzicach. Czy są bezpieczni? A rodzina Audrey? Też jest bezpieczna? – biłam się z myślami.
- Wszystko dobrze? – zapytał duszek.
Odgoniłam od siebie te złe myśli, które zawładnęły przez chwilę moim umysłem. Kiwnęłam do niego głową.
- Poradzisz sobie? Muszę już lecieć. Jestem spóźniona – stwierdziła anielica.
- Spóźniona? 
Słowa same wyszły z moich ust. Nie chciałam wyjść na ciekawską.
- Muszę lecieć do Twojego Świata. Zostałam przydzielona by czuwać nad chłopczykiem. Dopiero się urodził. Będę wpadać tu czasem – powiedziała radośnie.
Bez większych wyjaśnień poleciała w kierunku schodów. Nagle przystanęła i odwróciła się do mnie.
- Mów mi Esterka- krzyknęła aż całkiem zniknęła mi z pola widzenia.
Nawet nie zdążyłam jej podziękować - pomyślałam ze smutkiem. Postanowiłam to zrobić przy następnym spotkaniu.
- Chodź się pobawić- zaproponował duszek. – Później tu wrócimy.
Nie byłam na początku pewna. Chciałam być blisko przyjaciółki. Po jego dłuższych namowach i proszącej minie wyglądającej jak u Kota w butach z filmu „Shrek” dałam się w końcu przekonać. Wyszliśmy z przychodni.  Najpierw zaprowadził mnie do jednego z ogrodów, gdzie mniejsze aniołki bawiły się w piłkę. Dołączyliśmy do zabawy. Nie wiedziałam, że duchy tak dobrze potrafią odbijać piłkę. Następnie udaliśmy się do jednego ze złotych domków. Dwoje dzieci bawiło się tam kartami do gry. Jedno z nich mnie zauważyło i zawołało, żebym dołączyła. Zachęcająca mina duszka bardziej mnie ośmieliła. Bezwiednie do nich podeszłam. Zapytali czy zagram z nimi w latającego kenta. Latający kent? Czy, aby się nie przesłyszałam?
- Latający kent? – powtórzyłam
- Wyjaśnić Ci zasady? – zapytał jeden z aniołków.
Usiadłam tam gdzie było wolne miejsce. W czasie tłumaczenia mi reguł zdałam sobie sprawę, że latający kent nie różnił się zasadami od tych z Ziemi. Oczywiście moim partnerem został Duszek Baj.  Musieliśmy opracować na uboczu swój dyskretny znak.  Zastanawialiśmy się między zrobieniem typowego dziubka, takiego jakby chciało się kogoś pocałować. Drugą opcją było mrugnięcie trzy razy oczami.  Ostatecznie wygrało spojrzenie w górę. Ten pomysł przyszedł nam w ostatniej chwili. Usiedliśmy zdeterminowani i gotowi do boju nie zapominając, że to tylko zabawa.   Karty same się tasowały i losowały. Przylatywały też do nas. Nie musieliśmy ich również trzymać. Unosiły się w powietrzu przed nami. Mogliśmy powiedzieć, którą kartę postawić i ona to robiła. W sumie to był przecież latający kent. Rozumiałam już skąd ta nazwa.  Na stole leżał długopis i kartka. Też nikt nie musiał nic zapisywać. Długopis sam wpisywał nam punkty. Nie wiem ile czasu minęło. Tak dobrze się bawiłam. Wygraliśmy jednym punktem. Aniołki dobrze przyjęły przegraną. Bałam się, że się rozpłaczą. Zamiast tego podały nam rączki, gratulując  zwycięstwa. Duszek na końcu ukłonił się w ich stronę. Jeden z aniołków przyniósł mi gorącą czekoladę. Wzięłam jeden łyk i miałam ochotę na kolejny. To była najpyszniejsza gorąca czekolada na świecie. Poczułam nagły przypływ sił i niesamowitą błogość. Rozpierała mnie energia. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się jeszcze przez jakiś czas. Dowiedziałam się, jak mają na imię: Bimo i Lilo. Okazało się, że są braćmi. Powiedzieli, że czekają tutaj na swoich rodziców.
- Gdzie są Wasi rodzice? – spytałam zaciekawiona.
- Jeszcze na Ziemi – odparł Bimo.
- Wiemy, że niedługo ich zobaczymy- powiedział pełen entuzjazmu Lilo.
Nie wyglądali na specjalnie smutnych z powodu rozłąki, bardziej na pełnych nadziei. W pewnym momencie zauważyłam u jednego aniołka znużenie, jakby walczył ze sobą, aby nie zasnąć. Postanowiliśmy już dłużej nie nadużywać ich gościnności. Zdecydowaliśmy się, że już pójdziemy.
- Zawsze jesteście u Nas mile widziani – wypowiedzieli te słowa jednocześnie.
Na dworze była już noc. Spojrzałam w górę na niebo. Otworzyłam aż usta ze zdumienia. Przede mną rozciągało się pasmo gwiazd. Każda świeciła swoim niezwykłym blaskiem. Chyba widniał tam każdy gwiazdozbiór. Ale nie tylko. Niektórych nigdy nie widziałam.
- Widzisz ten gwiazdozbiór po prawej stronie? To mój ulubiony – powiedział duszek.
- Który? Nie widzę.
Było ich tak dużo. Tak bardzo oświetlały niebo.
- To ten wyglądający jak róża – powiedział radośnie i próbował mnie na niego naprowadzić.
Wreszcie go dostrzegłam. Rzeczywiście, jakby połączyć punkty przypominał różę.
- To jeden z moich ulubionych kwiatów – rzekłam radośnie.
- A jaki jest Twój ulubiony? – spytał zaciekawiony.
- Gipsówka, po łacinie Gypsophila – odpowiedziałam niemal natychmiast.
- Zobacz a ten gwiazdozbiór nie przypomina gipsówki? Pokazał mi go prawą dłonią.
Rzeczywiście wyglądał jak ten kwiat. Było tam pełno małych punkcików kończących się na jednym większym. I tak kolejne. Dla innych osób może przypominać coś innego – pomyślałam. Ja będę mówiła, że to Gwiazdozbiór Gypsophili. Jeszcze długo tak staliśmy i rozmawialiśmy o tym, co dostrzegliśmy ciekawego na niebie. Najchętniej to położyłabym się na trawie i została przed gołym niebem całą noc. Razem w towarzystwie nowego przyjaciela. Musiałam jednak wracać do przychodni. Dowiedzieć się o stanie przyjaciółki. Duszek z wielką wyrozumiałością zaprowadził mnie tam z powrotem.  Weszliśmy na pierwsze piętro do recepcji. Cicho zapukałam i otworzyłam drzwi, gdzie leżała poprzednio Audrey. Nikogo nie zastałam w środku. Nagle poczułam za sobą czyjś cień. Odwróciłam się. To był ten chłopak. Przecież, kto inny mógłby się tak skradać. Tylko on tak potrafi.
- Jak mogłaś!!! – wrzasnął.
Chwycił mnie mocno za ramiona.
- Jak mogłaś!!! –  wrzasnął jeszcze głośniej.
Złość, która malowała się teraz na jego twarzy przenikała mnie na wskroś. Odebrało mi mowę. Puścił moje ramiona i zaczął krążyć wokół sali przychodni trzymając się za głowę. W końcu przystanął i z całej siły tupnął nogą, próbując dać upust swojej złości. Spojrzał na mnie gniewnym spojrzeniem.
- Dlaczego na mnie nie zaczekałaś?! Nie tak się umawialiśmy!!!
Zrobiło mi się głupio. To prawda, miałam na niego poczekać. To ja zachowałam się nieodpowiedzialnie. Musiałam to sobie przyznać.
- To, że jesteś tutaj miało pozostać w sekrecie. Wszystko zepsułaś - powiedział z miną pełną żalu.
Nie zrozumiałam, co miał na myśli. To nie miało jednak w tej chwili  znaczenia. Zachowałam się nierozsądnie. Podszedł do mnie. W jego oczach tliły się jeszcze iskierki złości. Zacisnął szczękę, aż drgały mu mięśnie.
- Masz coś na swoją obronę? -  syknął.
Czułam, że każde moje słowo może rozdrażnić go jeszcze bardziej. Nic nie przychodziło mi do głowy.
- Czekam – powiedział głośno.
Odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Starałam się zachować, jak najspokojniejsze spojrzenie.
- Przepraszam...- wyjąkałam.
Tylko te słowo mi się nasunęło, ale myślę, że wyrażało wszystko. Wszystko, co odczuwałam w tej chwili. Nagle jego twarz złagodniała. Chyba nie spodziewał się ode mnie przeprosin.
- Nataniel, tutaj jesteś.
Za mną odezwał się miły, przyjemny głos. Przede mną stała młoda kobieta. W tej krainie chyba wszyscy są piękni i młodzi- pomyślałam. Z wyglądu przypominała mi Galardiele z "Władcy  Pierścieni" Podeszła do mnie i uścisnęła moje dłonie.
- Bardzo się cieszę, że mogę Cię poznać– uśmiechnęła się szeroko. Puściła moje ręce. - Masz pewnie dużo pytań. Chodź z nami.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie widzę nigdzie duszka. Kiedy on poszedł? – zastanawiałam się.
Chłopak chwycił mnie za rękę.
- Idziemy – powiedział stanowczo.
Idąc nie puszczał mojej ręki, jakby bał się, że znowu gdzieś zniknę. Czułam w duszy, że moja chwilowa sielanka się kończy.


1 komentarz: