Stanęłam nieruchomo. Myślałam, że zaraz wyzionę ducha. Zamknęłam oczy błagając w duszy, żeby sobie
poszedł.
- Odejdź, odejdź... – zaczęłam mówić głośno.
- Otwórz oczy, nic ci nie grozi – powiedziała anielica.
Ciągle czując strach otworzyłam
je do połowy. Wtedy podeszła do zwierzęcia i pogłaskała przy uchu.
- Jest oswojony? – spytałam
- Tutaj każde zwierzę jest oswojone – rzekła.
- O ile wiem dzikich zwierząt nigdy do końca nie da się oswoić
– stwierdziłam.
- A jednak zapewniam Cię, że w naszej krainie wszystkie
zwierzęta są oswojone. Nawet te najbardziej dzikie.
Podeszłam niepewnym krokiem do zwierzęcia. Nieśmiało
wysunęłam do niego rękę. Najpierw mnie obwąchał, a potem pozwolił się
pogłaskać. Z czasem całkowicie
przestałam się bać i śmiało zaczęłam go głaskać pod pyszczkiem. Zamruczał. To,
że podobały mu się moje pieszczoty sprawiło mi radość. Szybko jednak wróciłam
myślami do przyjaciółki.
- Przepraszam lwie, ale muszę spotkać się z pewną osobą –
powiedziałam do niego.
Przez chwilę byłabym święcie przekonana, że skinął głową. Tak
jakby rozumiał, co do niego mówię.
Dotarliśmy.
Budynek w kremowo-morelowym kolorze nie różnił się z pozoru
wyglądem od przychodni w naszym świecie. Drzwi się automatycznie otworzyły. W
przeciwieństwie do całej krainy pomieszczenie było skromne. Wyglądało jak
typowa izba przyjęć. Weszliśmy po schodach na pierwsze piętro. Tak jak w naszym
świecie znajdowała się recepcja.
- Twoja przyjaciółka musi być za którymiś z tych drzwi –
powiedział duszek.
Anielica podeszła do recepcji i zaczęła rozmawiać z jedną z
recepcjonistek. Po chwili wróciła do mnie.
- Znajduje się za tymi drzwiami.
Pokazała palcem drzwi. Podeszłam do nich i po prostu zapukałam, a następnie lekko uchyliłam. Audrey leżała na łóżku. Badała ją młoda
anielica.
- Dzi...dzień dobry – odezwałam się.
Anielica odruchowo odwróciła głowę.
- Czy z moją przyjaciółką jest wszystko w porządku?- spytałam
nie wchodząc do środka.
- Na razie proszę wyjść – powiedziała uprzejmie.
Zauważyłam, że Audrey próbowała odchylić głowę w moją stronę,
ale jakby nie miała siły tego zrobić. Ten widok bardzo mnie zaniepokoił.
- Proszę zamknąć drzwi – znowu powtórzyła. Tym razem bardziej
stanowczo.
Zanim to zrobiłam chciałam zapytać o imię tej kobiety.
- Z kim mam przyjemność rozmawiać?- spytałam
- Angeles - odpowiedziała.
Wtedy zamknęłam drzwi.
Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Miałam tylko
nadzieję, że to nic poważnego.
Pomyślałam o rodzicach. Czy są bezpieczni? A rodzina Audrey? Też jest
bezpieczna? – biłam się z myślami.
- Wszystko dobrze? – zapytał duszek.
Odgoniłam od siebie te złe myśli, które zawładnęły przez
chwilę moim umysłem. Kiwnęłam do niego głową.
- Poradzisz sobie? Muszę już lecieć. Jestem spóźniona –
stwierdziła anielica.
- Spóźniona?
Słowa same wyszły z moich ust. Nie chciałam wyjść na
ciekawską.
- Muszę lecieć do Twojego Świata. Zostałam przydzielona by czuwać nad chłopczykiem. Dopiero się urodził. Będę wpadać tu czasem –
powiedziała radośnie.
Bez większych wyjaśnień poleciała w kierunku schodów. Nagle przystanęła
i odwróciła się do mnie.
- Mów mi Esterka- krzyknęła aż całkiem zniknęła mi z pola
widzenia.
Nawet nie zdążyłam jej podziękować - pomyślałam ze smutkiem. Postanowiłam
to zrobić przy następnym spotkaniu.
- Chodź się pobawić- zaproponował duszek. – Później tu
wrócimy.
Nie byłam na początku pewna. Chciałam być blisko
przyjaciółki. Po jego dłuższych namowach i proszącej minie wyglądającej jak u
Kota w butach z filmu „Shrek” dałam się w końcu przekonać. Wyszliśmy z
przychodni. Najpierw zaprowadził mnie do
jednego z ogrodów, gdzie mniejsze aniołki bawiły się w piłkę. Dołączyliśmy do
zabawy. Nie wiedziałam, że duchy tak dobrze potrafią odbijać piłkę. Następnie
udaliśmy się do jednego ze złotych domków. Dwoje dzieci bawiło się tam kartami
do gry. Jedno z nich mnie zauważyło i zawołało, żebym dołączyła. Zachęcająca mina
duszka bardziej mnie ośmieliła. Bezwiednie do nich podeszłam. Zapytali czy
zagram z nimi w latającego kenta. Latający kent? Czy, aby się nie
przesłyszałam?
- Latający kent? – powtórzyłam
- Wyjaśnić Ci zasady? – zapytał jeden z aniołków.
Usiadłam tam gdzie było wolne miejsce. W czasie tłumaczenia
mi reguł zdałam sobie sprawę, że latający kent nie różnił się zasadami od tych
z Ziemi. Oczywiście moim partnerem został Duszek Baj. Musieliśmy opracować na uboczu swój dyskretny
znak. Zastanawialiśmy się między
zrobieniem typowego dziubka, takiego jakby chciało się kogoś pocałować. Drugą
opcją było mrugnięcie trzy razy oczami. Ostatecznie
wygrało spojrzenie w górę. Ten pomysł przyszedł nam w ostatniej chwili.
Usiedliśmy zdeterminowani i gotowi do boju nie zapominając, że to tylko
zabawa. Karty same się tasowały i
losowały. Przylatywały też do nas. Nie musieliśmy ich również trzymać. Unosiły
się w powietrzu przed nami. Mogliśmy powiedzieć, którą kartę postawić i ona to
robiła. W sumie to był przecież latający
kent. Rozumiałam już skąd ta nazwa.
Na stole leżał długopis i kartka. Też nikt nie musiał nic zapisywać.
Długopis sam wpisywał nam punkty. Nie wiem ile czasu minęło. Tak dobrze się
bawiłam. Wygraliśmy jednym punktem. Aniołki dobrze przyjęły przegraną. Bałam
się, że się rozpłaczą. Zamiast tego podały nam rączki, gratulując zwycięstwa. Duszek na końcu ukłonił się w ich stronę. Jeden z aniołków
przyniósł mi gorącą czekoladę. Wzięłam jeden łyk i miałam ochotę na kolejny. To
była najpyszniejsza gorąca czekolada na świecie. Poczułam nagły przypływ sił i
niesamowitą błogość. Rozpierała mnie energia. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się
jeszcze przez jakiś czas. Dowiedziałam się, jak mają na imię: Bimo i Lilo.
Okazało się, że są braćmi. Powiedzieli, że czekają tutaj na swoich rodziców.
- Gdzie są Wasi rodzice? – spytałam zaciekawiona.
- Jeszcze na Ziemi – odparł Bimo.
- Wiemy, że niedługo ich zobaczymy- powiedział pełen
entuzjazmu Lilo.
Nie wyglądali na specjalnie smutnych z powodu rozłąki, bardziej
na pełnych nadziei. W pewnym momencie zauważyłam u jednego aniołka znużenie,
jakby walczył ze sobą, aby nie zasnąć. Postanowiliśmy już dłużej nie nadużywać
ich gościnności. Zdecydowaliśmy się, że już pójdziemy.
- Zawsze jesteście u Nas mile widziani – wypowiedzieli te
słowa jednocześnie.
Na dworze była już noc. Spojrzałam w górę na niebo. Otworzyłam
aż usta ze zdumienia. Przede mną rozciągało się pasmo gwiazd. Każda świeciła
swoim niezwykłym blaskiem. Chyba widniał tam każdy gwiazdozbiór. Ale nie tylko.
Niektórych nigdy nie widziałam.
- Widzisz ten gwiazdozbiór po prawej stronie? To mój
ulubiony – powiedział duszek.
- Który? Nie widzę.
Było ich tak dużo. Tak bardzo oświetlały niebo.
- To ten wyglądający jak róża – powiedział radośnie i
próbował mnie na niego naprowadzić.
Wreszcie go dostrzegłam. Rzeczywiście, jakby połączyć punkty
przypominał różę.
- To jeden z moich ulubionych kwiatów – rzekłam radośnie.
- A jaki jest Twój ulubiony? – spytał zaciekawiony.
- Gipsówka, po łacinie Gypsophila – odpowiedziałam niemal natychmiast.
- Zobacz a ten gwiazdozbiór nie przypomina gipsówki? Pokazał
mi go prawą dłonią.
Rzeczywiście wyglądał jak ten kwiat. Było tam pełno małych
punkcików kończących się na jednym większym. I tak kolejne. Dla innych osób może
przypominać coś innego – pomyślałam. Ja będę mówiła, że to Gwiazdozbiór Gypsophili.
Jeszcze długo tak staliśmy
i rozmawialiśmy o tym, co dostrzegliśmy ciekawego na niebie. Najchętniej to
położyłabym się na trawie i została przed gołym niebem całą noc. Razem w
towarzystwie nowego przyjaciela. Musiałam jednak wracać do przychodni.
Dowiedzieć się o stanie przyjaciółki. Duszek z wielką wyrozumiałością
zaprowadził mnie tam z powrotem.
Weszliśmy na pierwsze piętro do recepcji. Cicho zapukałam i otworzyłam
drzwi, gdzie leżała poprzednio Audrey. Nikogo nie zastałam w środku. Nagle
poczułam za sobą czyjś cień. Odwróciłam się. To był ten chłopak. Przecież, kto
inny mógłby się tak skradać. Tylko on tak potrafi.
- Jak mogłaś!!! – wrzasnął.
Chwycił mnie mocno za ramiona.
- Jak mogłaś!!! – wrzasnął
jeszcze głośniej.
Złość, która malowała się teraz na jego twarzy przenikała
mnie na wskroś. Odebrało mi mowę. Puścił moje ramiona i zaczął krążyć wokół
sali przychodni trzymając się za głowę. W końcu przystanął i z całej siły
tupnął nogą, próbując dać upust swojej złości. Spojrzał na mnie gniewnym spojrzeniem.
- Dlaczego na mnie nie zaczekałaś?! Nie tak się
umawialiśmy!!!
Zrobiło mi się głupio. To prawda, miałam na niego poczekać.
To ja zachowałam się nieodpowiedzialnie. Musiałam to sobie przyznać.
- To, że jesteś tutaj miało pozostać w sekrecie. Wszystko
zepsułaś - powiedział z miną pełną żalu.
Nie zrozumiałam, co miał na myśli. To nie miało jednak w tej
chwili znaczenia. Zachowałam się
nierozsądnie. Podszedł do mnie. W jego oczach tliły się jeszcze iskierki złości.
Zacisnął szczękę, aż drgały mu mięśnie.
- Masz coś na swoją obronę? -
syknął.
Czułam, że każde moje słowo może rozdrażnić go jeszcze
bardziej. Nic nie przychodziło mi do głowy.
- Czekam – powiedział głośno.
Odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Starałam się zachować, jak
najspokojniejsze spojrzenie.
- Przepraszam...- wyjąkałam.
Tylko te słowo mi się nasunęło, ale myślę, że wyrażało
wszystko. Wszystko, co odczuwałam w tej chwili. Nagle jego twarz złagodniała.
Chyba nie spodziewał się ode mnie przeprosin.
- Nataniel, tutaj jesteś.
Za mną odezwał się miły, przyjemny głos. Przede mną stała młoda
kobieta. W tej krainie chyba wszyscy są piękni i młodzi- pomyślałam. Z wyglądu przypominała mi Galardiele z "Władcy Pierścieni".
Podeszła do mnie i uścisnęła moje dłonie.
- Bardzo się cieszę, że mogę Cię poznać– uśmiechnęła się
szeroko. Puściła moje ręce. - Masz pewnie dużo pytań. Chodź z nami.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie widzę nigdzie
duszka. Kiedy on poszedł? – zastanawiałam się.
Chłopak chwycił mnie za rękę.
- Idziemy – powiedział stanowczo.
Idąc nie puszczał mojej ręki, jakby bał się, że znowu gdzieś
zniknę. Czułam w duszy, że moja chwilowa sielanka się kończy.
Świetny rozdział. Czekam z niecierpliwością na kolejny!
OdpowiedzUsuń