czwartek, 19 marca 2020

Rozdział 2



Znowu ten sam koszmar! Cała zalana potem poderwałam się z łóżka i przeszłam  nerwowo parę razy po pokoju raz w jedną, raz w drugą stronę.  W końcu po pewnym czasie opadłam zdesperowana na krzesło przed biurkiem. Spojrzałam kątem oka na zegarek stojący na komodzie. Było po 4 nad ranem.  Nie ma mowy, żebym się znowu położyła spać. Znowu przyśni mi się ten sam sen – pomyślałam.  To poczucie osamotnienia w tej nicości było nieprawdopodobnie realistyczne, jakby to wszystko działo się na jawie. Na samą myśl przeszywał mnie dreszcz i niepokój. W dodatku ta rozmowa rodziców, przeprowadzka...Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć.  Złapałam się za głowę. Czułam, że zaczyna mnie to wszystko przerastać. Spokojnie Ariadne, oddychaj - powtarzałam sobie w duchu. Stanęłam przed lustrem, aby wypowiedzieć na głos te słowa, które miałam zamiar zadać rodzicom, jeśli nimi faktycznie są. Nie byłam już niczego pewna. Po prostu schodzę do nich i walę prosto z mostu: Czy jestem waszą córką? Powiedziałam to! Szkoda tylko, że w myślach. Nie przyjmowałam tego scenariusza do wiadomości. Czy mogliby mnie tak okłamywać przez te wszystkie lata?! To dobry materiał na „Trudne sprawy” lub „Dlaczego ja?” – pomyślałam sobie. Znów niekontrolowanie zaczęły płynąć mi ciurkiem łzy. Miałam potrzebę wyrzucenia tego z siebie, inaczej głowa mi eksploduje. Ciekawe czy Audrey śpi. Czy powinnam tak ją martwić i o wszystkim opowiedzieć? - zastanawiałam się.  Czy to nie egoistyczne z mojej strony? Wzięłam komórkę, ale nie byłam w stanie nacisnąć na właściwy przycisk. Pod wpływem nagłego impulsu w końcu to zrobiłam.  Pierwszy sygnał wolny drugi, trzeci..



- H...halo? - odpowiedziała Audrey wyraźnie zaspana.



 Cała się spięłam. Chyba jednak spała.



- Eh...to nic takiego. Porozmawiamy później, pomyliłam godziny. Pa. Dobrej nocy.



Odłożyłam szybko komórkę na biurko.



Teraz pozostał tylko skok do jeziora jako próba unicestwienia się. Szybko jednak odgoniłam tą chorą myśl. Muszę być silna, zachować zdrowy rozsadek. Przecież staję się kobietą. Gdzie podziała się spokojna Ariadne, która bez przerwy powtarzała, że prawie każdy problem jest do rozwiązania i nie można się do reszty załamywać? Przez dwie godziny próbowałam się czymś zająć. Wzięłam do ręki książkę Rachel Cohn, David Levithan pod tytułem „12 Dni Świąt Dasha i Lily” i próbowałam przeczytać pierwsze strony. Na próżno. Tak jakbym była w innym świecie. Nie wiem jak to się stało, że zegarek pokazał już godzinę 6.30. Kiedy ten czas zleciał? Z każdą następną minutą spotkania z rodzicami zaczął narastać we mnie niepokój. Postanowiłam ,tak jak ustaliłam sobie wcześniej ,ubrać się i zejść po schodach do kuchni jak gdyby nigdy nic. Z każdym schodkiem zdałam sobie sprawę, że słowne przemówienia przed lustrem do siebie nie mają nic  wspólnego z praktyką. Jeszcze tam nie dotarłam a już jakby zabrakło mi języka w buzi. Weszłam niepewnie do kuchni jakbym była tam gościem. Rodzice od razu spostrzegli, że coś jest nie tak.



-Pewnie to przez wczoraj – westchnął tata



Podszedł do mnie i przytulił mnie.



- Wszystko będzie dobrze nie martw się – powtarzał głaszcząc mnie po włosach próbując dodać  otuchy. Mama też podeszła i mnie objęła.  



Gdyby tylko o to chodziło...



Lekko się od nich odsunęłam. Miałam wzrok wbity w ziemię. Bałam się na nich spojrzeć. Bałam się, że przy bezpośrednim kontakcie wzrokowym mogę wybuchnąć, a tego chciałam uniknąć. Zanim jednak miałam ich postawić przed faktem dokonanym wolałam zadać im podchwytliwe pytanie.



- Zadzwonimy z tym na policję? - spytałam



Nastała chwilowa cisza. Podnosząc głowę kątem oka zobaczyłam, że rodzice spojrzeli  na siebie wzajemnie. 



- Myślę, że sami się z tym uporamy- stanowczo powiedział tata.



- Nie trzeba mieszać jeszcze w to policji – wtrąciła mama.


-Musisz być głodna, niedługo zaczynają się zajęcia – powiedział wymijająco tata, jakby chciał zmienić temat.



Nie zamierzałam jednak odpuścić.



- Coś przede mną ukrywacie? Dlaczego nie chcecie zadzwonić chociażby spróbować czy czegoś się nie da zrobić? A jak to się powtórzy?  



Tata przy stole zaczął kroić chleb, a mama warzywa tak jakby nie usłyszeli mojego pytania. Nie chcieli na nie odpowiedzieć, ale dlaczego? Jakby się zastanowić zawsze starali się nie mieszać w nic policji. Raz kiedyś jak wyjechaliśmy na wakacje ktoś włamał się do naszego mieszkania. Powywracany był mój pokój do góry nogami, a oni uporczywie mówili, że sami sobie poradzimy. Ostatecznie się przeprowadziliśmy. Znowu poczułam, że wszystko zaczyna mnie przerastać. Same tajemnice! Nie potrafiłam dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.  Nie jestem już małym dzieckiem. Poczułam, że zbiera się we mnie odwaga i siła do zmierzenia się z prawdą. Podeszłam do nich pewniejszym krokiem. Byłam gotowa wszystko z siebie wyrzucić i ani myślę odpuścić.



-W nocy...



Ktoś zadzwonił do drzwi. Tata poszedł zobaczyć, kto to, a ja stałam nieruchomo na środku kuchni. Byłam gotowa to z siebie wydobyć...Ja, ja...Nagle ktoś rzucił mi się na szyję. Wróciłam na ziemię. To była Audrey. Cała się trzęsła.



- Wszystko w porządku? – spytałam z niepokojem.



- Ariadne tak się cieszę, nic ci nie jest!



Objęła mnie jeszcze mocniej. Dalej była roztrzęsiona. Poczułam wilgoć na moim prawym rękawie. Płakała. Martwił mnie stan przyjaciółki. Zaczęłam klepać ją lekko po plecach obejmując i powtarzając szeptem, że wszystko będzie dobrze i jestem tutaj. Po chwili odsunęła się naprzeciw mnie. Wzięła kilka wdechów zanim zaczęła mówić.



- Miałam sen, okropny sen...



Przerwała wypowiedź i znowu wzięła głęboki wdech.



- Ktoś cię gonił...



 Nagle znów mnie objęła cała się trzęsąc.



- Przyśniło mi się to wszystko po naszej rozmowie telefonicznej. Pobiegłam zobaczyć czy wszystko dobrze –powiedziała z trudem przełykając łzy.



Nie wiedziałam, co mam teraz odpowiedzieć. Przecież to się zdarzyło naprawdę! To było takie niemożliwe, nieprawdopodobne, wręcz niepojęte. Milczałam. Nie byłam w stanie na tą chwilę się odezwać. Zapomniałam o rodzicach, którzy byli w kuchni i tak jak ja osłupiali stali w bezruchu.



- Zawiozę was – zaproponował tata.



Poszedł po klucze od samochodu nic nie mówiąc. Mama zapakowała nam kanapki na drogę. Teraz nie było dobrego momentu na rozpoczynanie dyskusji chociażby ze względu na Audrey. Grzecznie w milczeniu wsiadłyśmy. Spoglądałam w czasie jazdy na przyjaciółkę. Widać, że już doszła do siebie. Zawsze bywała impulsywna, ale nigdy nie widziałam jej w takim stanie jak dzisiaj.    



- Wrócę po was po zajęciach – powiedział tata, gdy dojechaliśmy pod szkołę.



Kiwnęłam głową.



- Pamiętaj, że Cię kocham – powiedział po chwili.



- Też Cię kocham.



Jednego byłam pewna. Cokolwiek by się nie działo, cokolwiek bym odkryła nawet najgorszą prawdę, że mnie okłamywali nigdy nie przestanę ich kochać. Tata zwrócił się do Audrey.



- Proszę, opiekuj się dzisiaj Ariadne, jesteś niezawodna, można polegać na Tobie jak na Zawiszy...



Nie wiem czy to tylko moje złudzenie, ale miałam wrażenie, że przez równoczesne mrugnięcie okiem dali sobie dyskretny porozumiewawczy znak. Szybko jednak odgoniłam tę myśl. Minęła pierwsza lekcja, druga, trzecia...Po czwartej poszłyśmy na boisko. Audrey wolała usiąść na trawie, a ja przez spódniczkę trochę się krępowałam.



Audrey przystanęła po czym położyła dwie ręce na biodrach, zmarszczyła brwi i odchyliła lekko szyję próbując sobie coś przypomnieć.



- Widzisz ubrałaś się jak ta z tego filmu, jaki on miał tytuł...?



- Myślisz o Kathleen Turner. Zagrała w filmie „Miłość, szmaragd i krokodyl”.



Od kiedy zobaczyłam aktorkę w filmie, chciałam ubierać się tak jak ona. Wyglądała jak prawdziwa kobieta. Te swobodne rozmowy odgoniły moje myśli od dzisiejszych wydarzeń, które wydawały się dla mnie jak z Matrixa. Prawdziwy Matrix! Lepiej bym tego nie ujęła. Używam tego pojęcia do rzeczy wręcz nieprawdopodobnych w życiu codziennym.



Ostatnia lekcja z angielskiego. Pani Linda już na wejściu zarzuciła nas czasami perfekt. Wszyscy patrzyli się na zegar wiszący naprzeciw nas i odliczali sekundy. Siedziałam zamyślona. Nie potrafiłam się skupić. Wyjrzałam przez okno. Zawsze widok nieba poprawiał mi humor. Następnie spojrzałam na boisko.



Zamarłam.



Stał tam chłopak. Po posturze ciała zdałam sobie sprawę, że to ten chłopak. To musiał być on! Nie miałam wątpliwości.



Nagle nasze oczy się spotkały.



Kim ty jesteś, czego ode mnie chcesz? – powtarzałam sobie w duchu nie spuszczając z niego wzroku. Coś mi w duszy mówiło, że już niedługo się dowiem. Nagle na dworze rozpętała się straszna wichura.




2 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Bardzo mi się podoba. Aaaaaaw tą przyjaźń!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejny super rozdział.
    Bardzo ładnie napisany, treściwie. Chwalić! :D

    OdpowiedzUsuń