wtorek, 28 kwietnia 2020

Rozdział 18



Patrzyłam na niego zniecierpliwiona. Tych tajemnic zrobiło się już za wiele. Tajemnice, tajemnice, same tajemnice. Oszaleć już można! Książka, którą pożyczyła mi Lilly też mnie za bardzo nie oświeciła w stosunku do mojej osoby. Nadal nie rozumiem, dlaczego właśnie u mnie pojawił się tak ważny naszyjnik. Postanowiłam ciągnąć temat za wszelką cenę, dopóki nie powie mi tego, co wie.

- Nie wiem nawet, od czego zacząć – powiedział Will.

- Spróbuj – odparłam z prośbą w głosie.

Widziałam, że nie łatwo mu to przychodzi. Podeszłam do niego bliżej, myśląc, że w ten sposób bardziej go ośmielę. Will nie dość, że nie odsunął się ode mnie to jeszcze spojrzał mi prosto w oczy.  W końcu się przełamał:

- Fragmenty w książce, którą wręczyła Ci Lilianna, stanowią zaledwie mały wierzchołek góry lodowej w całej tej historii. Kraina pełna spokoju, szczęścia, harmonii, życia w zgodzie... tego już nie ma.

Zaczął się przechadzać po polanie mówiąc dalej: 

- Mieliśmy Cię we wszystko wtajemniczyć, ale powoli bez pośpiechu, żeby nadmiar faktów Cię nie przytłoczył. Też był inny powód – odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się do mnie smutno.  – Naszą intencją było przede wszystkim, abyś żyła tu bez większych trosk jak najdłużej. Jak się dowiesz, co tu się stało to... –  chłopak obiema rękoma przejechał po włosach, po czym westchnął - Nie wiem, czy będziesz się tu tak dobrze czuła jak dotychczas. Jednak może powinnaś już wiedzieć. Pytanie czy jesteś na to gotowa?

Jego wypowiedź nie brzmiała zbyt zachęcająco.

- Eh...Daj mi chwilę...

Rozejrzałam się dookoła patrząc na otaczającą mnie przyrodę. Miałam wrażenie, że jak zostanę przez niego wtajemniczona to pożegnam się z tym idealistycznym obrazem Krainy, który sama stworzyłam.
Odwróciłam się do niego i przytaknęłam. Will od razu przeszedł do rzeczy:

- Czytałaś już o historii naszyjnika prawda? – zapytał

- Tak. Ten anioł miał na imię Jordan. Z tego, co wiem podarował mu go Stwórca.

- To zapewne doczytałaś, że urodził trzech synów: Najstarszego Michaela, młodszego Aarona oraz najmłodszego Aidana.

- Tak i na tym się historia zakończyła- odparłam.

- Właśnie ta historia nadal trwa, ciekawe tylko, jakie będzie jej zakończenie.

Will zerwał chaber i zaczął się nim bawić. Zrywając z niego płatki mówił dalej a ja zamieniłam się w słuch:

- Jordan chciał obsadzić Michaela na tronie, kiedy ten ukończył 21 lat. Wierzył, że pozostali synowie będą jego prawą ręką, przynajmniej tak powinno być. Aaron w przeciwieństwie do Aidana dosyć ciężko zniósł decyzje ojca. Od zawsze kierowała nim ambicja, chciał więcej i więcej. Był zły na cały świat, że nie urodził się, jako pierwszy i on nie przejmie tronu. Ojciec wierzył, że zrozumie i w końcu się z tym pogodzi, że taka jest kolej rzeczy. Tak bardzo się mylił...

Will obrzucił mnie przenikliwym spojrzeniem, w którym było widać zgrozę. Aż ciarki po całym ciele mnie przeszły. Kontynuował:

- Wiele razy Aaron pokazywał swoje niezadowolenie z takiego obrotu spraw, chociażby wtedy, kiedy nie pojawił się na koronacji brata. Wiem, że z tego wybuchła niezła awantura. Jordan kazał odszukać jego młodszego syna. Wiem, że potem czekała ich wspólna pogawędka. 

Will znów podniósł chaber i zaczął zrywać płatki tym razem bardziej nerwowo.

- Michael pragnął pogodzić się z nim i zażegnać ten spór. Tym bardziej, że Aidan niedługo po koronacji odsunął się w cień nie mówiąc nikomu szczegółów, nawet swoim najbliższym. Michael czuł się osamotniony, że Aidan go opuścił. Niedługo po tym zaproponował Aaronowi nawet wspólne panowanie na równi z nim. Młodszemu bratu taki układ nie odpowiadał. Kierowała nim chora żądza posiadania nieograniczonej władzy. Zaczął spiskować z innymi na niekorzyść brata. Kilkoro w królestwie poszło za nim. Aaron od zawsze słynie z przekonującej mowy i sprytu. Pewnie wiele rzeczy niektórym naobiecywał, jeśli on zasiądzie na tronie 
Chłopak przewrócił oczami. 

- Will to, o czym mówisz nie brzmi zbyt optymistycznie – odpowiedziałam pół żartem, pół serio.

- Też bym chciał, żeby było inaczej – powiedział, po czym spojrzał w niebo. Po chwili znów był gotowy kontynuować:

- Kiedy Aaron dowiedział się o tym, że Michael ma odziedziczyć naszyjnik po ojcu ten całkiem oszalał. W złości...-  Will przerwał swoją wypowiedź.
Chciałam go dopytać, ale słowa nie mogły wyjść z moich ust. Blokada jak to mówię. Nie wiem jak zniosę jego odpowiedź tym bardziej, że przeczuwam, co ma na myśli. Will patrzył na mnie z bólem, ale widziałam, że chce dokończyć.  W końcu to powiedział:

- On zabił Michaela we śnie.

piątek, 24 kwietnia 2020

Rozdział 17




Wyszliśmy z sali nieco przybici. Nawet nie pożegnaliśmy się z tym lekarzem. Wiedzieliśmy, że nic tu po nas i musimy doszukać się odpowiedzi w innym miejscu.

Nagle Will spojrzał na mnie poważnie, że aż moje ciało przeszył dreszcz.


- Ariadne chciałbym zadać Ci pytanie.

Will wskazał palcem miejsce na końcu korytarza, gdzie nikt akurat się nie kręcił. Udaliśmy się  tam. Wziął  głęboki wdech zanim zaczął mówić:


- Ariadne chciałbym, abyś opowiedziała mi co dokładnie pamiętasz z tamtych wydarzeń, na Ziemi, kiedy goniły Was demony- sprostował.

Zaczęłam sobie wszystko przypominać. Trudno o czymś takim zapomnieć.



- To wszystko stało się na skrzyżowaniu, gdzie zazwyczaj rozstawałam się z Audrey. Tam pojawiły się te ciemne istoty.


Na samą myśl o  nich dostałam ciarek. 

Kontynuowałam:


- Audrey kazała mi uciekać z Natanielem do wyznaczonego przez niego miejsca, a sama została z tymi demonami. Potem do nas wróciła, ale nie wyglądała zbyt dobrze. Mówiła mi, że to chwilowe, ale po przekroczeniu portalu dostała gorączki i zaczęła majaczyć.

- Will czy ty coś podejrzewasz? – zapytałam.


Chłopak nic mi nie odpowiedział, a jego twarz straciła wszelki wyraz. Naprawdę zaczęłam się martwić.

Zobaczyliśmy, że lekarz, z którym rozmawialiśmy przed chwilą wyszedł z salki i udał się w stronę pokoju, tam gdzie znajdowała się Angeles.


- Zostań tu – kazał mi Will.


- Nigdzie nie zostanę- zaprotestowałam. Idę razem z Tobą.

Chłopak spojrzał na mnie z wyraźnym grymasem na twarzy. On chyba w rzeczywistości nie chce, żebym dowiedziała się prawdy o stanie Audrey.  Ciekawe, jakimi pobudkami się kieruje? – zastanawiało mnie to. Widząc, że nic nie wskóra westchnął zrezygnowany. Poszedł za lekarzem, a ja za nim. To dopiero „Trudne sprawy” – pomyślałam. Lekarz wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. Will lekko je uchylił. Usłyszałam głos Angeles. Odetchnęłam z ulgą, że doszła do siebie. Zaczęliśmy nasłuchiwać:


- Czujesz się już lepiej? – zapytał lekarz z troską.


- Tak Jacke. Jak sam widzisz – odparła anielica.

- To dobrze martwiłem się o Ciebie, naprawdę – wyznał jej. - Już nie pozwolę Ci postawić na swoim. Nigdy – powiedział dobitnie.

- Spróbuj mnie powstrzymać – zaśmiała się.

- A żebyś wiedziała, że spróbuję. Żebyś wiedziała -  żartobliwie przekomarzał się z nią.
Przeniknęła mnie wielka czułość w jego głosie, w jakiej się do niej zwracał. Zastanawiałam się czy to przypadkiem nie jakiś inny lekarz podszywający się pod tamtego, który rozmawiał z nami wcześniej. Wobec nas był oziębły a tu proszę!  Nie można oceniać ludzi od razu – po raz kolejny się o tym przekonałam.

- Wiesz, przed chwilą rozmawiałem z jakimiś dzieciakami. Chciały wiedzieć, co dolega Audrey.

- I nie powiedziałeś? – zapytała go anielica

Po tych słowach zapadła cisza. Domyślam się, że lekarz pokiwał przecząco głową.

- Nie mogłem. To samobójstwo wiesz o tym. Jeszcze nikt nie wrócił stamtąd żywy, a nawet Ci, co wracali umierali po kilku dniach wskutek odniesiony ran.

Usłyszałam uderzenie pięści w ścianę, które aż odbiło się echem w sali. Lekarz  chyba nie powstrzymał swoich nerwów i dał upust złości.

- Przestań, bo się zranisz! – krzyczała do niego Angeles wciąż jeszcze słabym głosem. To było coś w stylu „come back” z „Titanica”, kiedy Rose próbowała przywołać szalupę ratunkową.

- Jak mam się uspokoić!? – krzyknął przeraźliwie. - To wszystko...jak on mógł. Jak on mógł nam to zrobić...-  mówił do niej łamiącym się głosem.

Jaki znowu on? O kogo chodzi?  - myślałam już nieco zniecierpliwiona tymi ciągłymi tajemnicami.

- Wiesz dobrze. Sprzeciwiliśmy mu się - powiedziała anielica smutno.

Usłyszałam skrzypienie łóżka. Myślę, że Angeles wstała i podeszła do niego.

- Ta roślina, która mogłaby wyleczyć Audrey jest na jego terenie. Specjalnie nam to zrobił, abyśmy wszyscy pomarli – mówił lekarz w złości.

- Wiem, dlatego kusze są nasączone tą przeklętą trucizną. Audrey została draśnięta jedną z nich, nie ma co to tego wątpliwości. On dobrze wie, że roślina „Ratale”, z której moglibyśmy zrobić lecznicą miksturę znajduje się na jego terenach. Próbowaliśmy różnych maści, aby ulżyć Audrey i innym aniołom w cierpieniu. Nic nie działa... Że to musi być ta roślina – anielica zaczęła szlochać. - Ja już nie daję rady...- po chwili wybuchła płaczem.

Wtedy zaczęło do mnie docierać, jak sytuacja jest poważna. Czułam, że serce zaczyna mi szybciej bić. Krążenie w moich żyłach przyspieszyło.

- Może powinnam tam iść...spróbować ją ocalić – powiedziała anielica drżącym głosem.

- I co wtedy? Zginiesz.

- Nie wiem czy tym razem będzie mi dane żyć z tą świadomością– wyznała mu. - Audrey zostało góra parę dni. Ta trucizna panoszy się powoli w jej organizmie. Może, jeśli...

- Co jeśli? – przerwał jej.  - Co da Audrey Twoja śmierć? Tylu już tam poszło, tylu zginęło...- znów zaczął mu się łamać głos. - Jeżeli nas zabraknie, to nie wiem...jak anioły sobie bez nas poradzą? – zaczął zadawać sobie pytania. - Angeles, ja tam pójdę za Ciebie, zrobię to – zadeklarował.

- Nie, to nie wchodzi w grę – zaoponowała.

- Teraz już wiesz, co odczuwam. Jak zginiesz to ja...
Zapadła cisza. Słyszałam tylko szlochanie ich obojga.
Stałam pod drzwiami jak wryta, jakby ktoś przybił mnie do podłogi. Audrey, rana...
Chyba doznałam szoku.
Spojrzałam na Willa przez mgłę, pogrążona własnymi myślami. Chłopak miał spuszczony wzrok w podłogę. Po chwili odwrócił głowę i jak zahipnotyzowany poszedł w kierunku pokoju, gdzie leżała Audrey. Chwiejnym krokiem udałam się za nim. Wszedł do środka nie pukając. Nie zwracając uwagi na Mele, która się z nim witała podszedł do śpiącej Audrey. Dotknął kosmyków jej włosów i delikatnie przejechał po nich. Łzy napłynęły mi do oczu ze wzruszenia na ten widok. Cichym krokiem weszłam do środka witając się uprzednio z tą anielicą. Kusiło mnie, żeby odchylić kołdrę i zobaczyć ranę przyjaciółki, ale jakoś nie byłam w stanie. Bałam się, że ten widok do reszty mnie dobije, więc ostatecznie podarowałam sobie.
 

- Audrey uratuje Cię, zobaczysz- powtarzałam szeptem co jakiś czas, powstrzymując łzy. Usłyszałam czyjeś szlochanie, jednak to nie był Will. Odwróciłam się. To Mela płakała stojąc za nami.
Wtedy tak, jakby oprzytomniał. Oderwał się od kosmyków włosów Audrey. Podszedł do Meli i mocno ją objął.

- Wybacz, że przez nas miałaś kłopoty– powtarzał jej do ucha, jednak na tyle głośno, że słyszałam, co do niej mówił. - Jesteś moją prawdziwą przyjaciółką – wyznał jej.

- Tak samo jak Ty moim przyjacielem– powiedziała przez łzy.

- Zawsze nią będziesz – zaczął jej powtarzać, jeszcze mocniej ją obejmując.
Anielica delikatnie oderwała się od niego. Spojrzała w jego oczy z niepokojem.

- Dlaczego mówisz to tak, jakbyś się żegnał? – zapytała drżącym głosem.

Will nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko do niej smutno. Po chwili znów wrócił do Audrey. Kucnął przed nią, chwytając jej lewą dłoń. Następnie pochylił się i złożył delikatny pocałunek. Szepnął jej coś jeszcze do ucha po czym wstał, odwrócił się na pięcie i migiem wyszedł z sali. Pożegnałam się z Melą i pobiegłam w stronę Willa. Stał przy schodach. Widocznie czekał na mnie. Szybkim krokiem podeszłam do niego i bez słowa zeszliśmy na parter. 

Wyszliśmy z przychodni.  

- Zanim pójdziemy z powrotem do groty muszę z Tobą porozmawiać w jakimś zacisznym miejscu – oznajmił z kamienną twarzą.

Przytaknęłam.

Od razu zaczął mnie gdzieś prowadzić. Co jakiś czas zerkał czy idę za nim. Widziałam, że cierpi, ale nie wiedziałam jak mu pomóc tym bardziej, że  ze mną również nie najlepiej. 
W czasie drogi rozmyślałam... Ta Kraina nie jest całkowicie pozbawiona trosk i zmartwień. Nie wszystko jest tu takie kolorowe, jak się wydaje – teraz to sobie w pełni uświadomiłam.  
Przede mną zaczął rozciągać się las brzóz. Weszliśmy w głąb. Szliśmy alejką między drzewami. Od czasu do czasu mijały nas anioły.

- Schowaj naszyjnik za sukienkę – szepnął mi do ucha Will.
Zrobiłam tak, jak zalecił. Ukryłam naszyjnik.
Doszliśmy na polanę, gdzie rosły chabry.

- Często tu przychodzę, kiedy chcę pomyśleć i pobyć sam – zwierzył mi się. 

Usiedliśmy na trawie wokół kwiatów. Przez chwilę milczeliśmy. Słychać było tylko nasze oddechy i szum wiatru.  Światło zza chmur niekiedy padało na nas i ogrzewało. Nie widziałam jednak Słońca. Wydało mi się to dziwne.
 

- Will, nie mogę dostrzec nigdzie Słońca.
 

- To dlatego, że cała nasza Kraina jest Słoneczna - wyjaśnił.
Zmarszczyłam  brwi ze zdumienia.
 

- Wasza Kraina jest Słoneczna? - powtórzyłam.
 

- Tak, dokładnie tak - powiedział, jakby to było dla niego coś normalnego.
 

- Pierwszy raz słyszę o czymś takim. To zdumiewające - przyznałam.
 

- Jeszcze niejedno Cię w tej Krainie zaskoczy - oświadczył z tajemniczym uśmiechem.

Po chwili chłopak przybrał poważny wyraz twarzy, przez co w moje serce wkradł się niepokój. 

- Ariadne, kiedy przyjdziemy z powrotem do naszego sekretnego miejsca w grocie i ktoś zapyta co u Audrey, jak się czuje, masz skłamać.

- Co...?- spojrzałam na niego osłupiała.

- Słyszałaś rozmowę pomiędzy Jackiem a Angeles. Mieli rację. Wyjście poza bezpieczną strefę oznacza śmierć. Nie słyszałem, żeby ktoś wrócił z stamtąd żywy.  Tam roi się od demonów i kto wie jeszcze czego - wymownie pokręcił  głową. Jeżeli powiemy pozostałym udadzą się tam. Nie chcę mieć ich na sumieniu i myślę, że ty też nie - mówiąc to patrzył prosto w moje piwne oczy.

- Czyli udamy się tam we dwójkę nie mówiąc im o tym? – spytałam.

- Dlatego nie chciałem, abyś poszła ze mną podsłuchiwać. Ty nie możesz ze mną iść. Jesteś zbyt ważna. Sam tam pójdę.

- Nie ma mowy – zaprotestowałam. Też mam prawo iść, tym bardziej, że wiem o wszystkim.

- Nie możesz – sprzeciwił się Will.

- Dlaczego? 

Will wstał i zaczął się przechadzać po polanie z założonymi z tyłu rękoma. Po chwili odwrócił się twarzą do mnie.

- Ariadne... nie wiesz wszystkiego. Nie wiesz co zrobił ten anioł – powiedział tajemniczo.
Wstałam, czekając na wyjaśnienia z jego strony. Przeczuwałam, że nie będzie to nic dobrego, co ma mi do opowiedzenia.

wtorek, 21 kwietnia 2020

Rozdział 16





Błyskawicznie podbiegłam do przyjaciółki. Will dwoma palcami dotknął jej szyi, aby sprawdzić puls.

- Słaby, ale jest – stwierdził z ulgą, patrząc na nią wyraźnie zaniepokojony, że tak zaniemogła. 

- Dlaczego Ty mi to robisz...? Czemu mnie tak straszysz...?- szeptałam z goryczą, choć wiedziałam, że to nie jej wina. Po mojej twarzy zaczęły spływać gorzkie łzy. Z nerwów zaczęłam się pocić. A miałam być dzielna! – Tak było kilka minut temu. Teraz czułam tylko rozpacz zmieszaną ze strachem. Strachem, że mogę ją stracić. Moją przyjaciółkę, którą kocham jak własną siostrę.

Do sali wszedł młody, wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w białym kitlu. Na szyi miał zawinięty stetoskop.

To zapewne lekarz – pomyślałam w pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam.

- Odsuńcie się - powiedział stanowczo podchodząc do nieprzytomnej.

Zrobiliśmy tak jak nam kazał. Zaczął badać Audrey. Westchnął z ulgą. Dzięki temu też mi ulżyło.  

- Gdzie jest pielęgniarka? – zapytał ostro, zwracając się w naszą stronę.

Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Will chyba też nie. Wtedy do sali weszła anielica, którą spotkałam wcześniej na korytarzu.

- Już jestem – wyjąkała.

- Gdzie byłaś! – krzyknął tak, że aż podskoczyłam. - Choć teraz to już nie ma znaczenia... - lekarz pokręcił głową. Spojrzał na nią wymownie, a ta spuściła głowę. - Jak masz zamiar się gdzieś oddalić zawołaj inną pielęgniarkę. Zobacz, co się dzieje, kiedy nikogo nie ma w środku! – wskazał na nas palcem wyrażając w ten sposób swoje niezadowolenie.

- Ja przepraszam, ona zemdlała i ja...- próbowała się tłumaczyć.

- Wystarczy! – przerwał jej. - Melu to nie znaczy, że możesz zapomnieć o pacjentce i ją tak zostawić – spojrzał na nią w stylu, „Ale dałaś ciała”.

Widziałam, że Will chciał się wtrącić między nich, ale w ostatniej chwili się zawahał. Nie chce pogarszać sytuacji tak samo jak ja – pomyślałam.

- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy – wymamrotała.

- Mam nadzieję – powiedział już nieco łagodniejszym tonem.

- A Wy to, kto? Jesteście kimś z rodziny? – pytanie skierował do mnie i Willa.

- Bliskimi znajomymi – oznajmił Will bez żadnego wyrazu.  

- Melu wyprowadź ich z sali – powiedział lekko podenerwowany pokazując nam palcem wskazującym gdzie są drzwi.  

- Wyjdziemy dopiero wtedy, jak pan nam powie, co dolega Audrey – powiedział uprzejmie Will, nie ruszając się z miejsca.  

Stanęłam bliżej kolegi. Też nie miałam zamiaru się nigdzie wybierać.

Mężczyzna spojrzał na nas zdumiony.

- Co to ma znaczyć!? – wykrzyknął.

- To, co Pan widzi – rzucił mu ripostę. Oniemiała spojrzałam na Willa. Nie znałam go jeszcze od tej strony. 
-  Proszę nam powiedzieć, co dolega Audrey, a więcej nas pan nie zobaczy – tłumaczył zachowując przy tym pełny spokój.

Lekarz obrzucił go gniewnym spojrzeniem, jakby zaraz miał wyjść z siebie. Nie było widać, aby to Willa specjalnie ruszało. Stał na swoim miejscu, jak marmur. Po pewnym czasie twarz mężczyzny nieco złagodniała.

- Naprawdę Wam zależy – w jego głosie dało się wyczuć podziw.

- Chcemy odpowiedzi – powiedział Will z odczuwalną prośbą w głosie.

- Dobrze, już dobrze... – mężczyzna machnął ręką.  - Melu zostań z Audrey i Odettą. Muszę z tą dwójką porozmawiać w innym miejscu. Nie przy pacjentce. Będziemy w sali dla Aniołów – wtajemniczył pielęgniarkę.

Ta skinęła głową.

Udaliśmy się za nim. Poprowadził nas do drzwi znajdujących się naprzeciwko pokoju, w którym leżała Audrey. Otworzył nam je.

Odetchnął z ulgą.

- Nikogo nie ma. Tym lepiej – stwierdził.

Rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie nie pasowało do całokształtu przychodni. Pokój od razu od wejścia wprowadzał w pozytywny nastrój. Tapeta była w kolorze błękitu. Cała była okryta egzotycznymi owocami i roślinami takimi jak liście palmy w różnych odcieniach zieleni. Na tych palmach rosły ananasy, z których wyrastały kwiaty w różnych odcieniach. Te ananasy, które jeszcze nie zakwitły, były w kolorze ciemnego różu. Widziałam jeszcze jakieś kwiaty rosnące osobno obok palemek, ale nie znałam ich nazwy. Podeszłam do ściany, aby przyjrzeć się tym pięknym, różnokolorowym kwiatom z bliska, które mogłam podziwiać pierwszy raz. 

- To Dalia kaktusowa – zdradził Will widząc jak się im przyglądam. 

Spojrzałam na niego zaskoczona, że tak zna się na gatunkach roślin.  Myślałam, że mężczyźni mniej się takimi rzeczami interesują, a bardziej kobiety. Nigdy nie widziałam jeszcze mężczyzny interesującego się kwiatami, a już co dopiero florysty – stąd to moje przekonanie. Już wiedziałam, na jakie tematy z nim rozmawiać – uśmiechnęłam się pod nosem. 

- Czy wszystko dobrze z Angeles? – zapytałam. Przypomniałam sobie, ten dramat rozgrywający się niedawno na moich oczach.

- Zasłabła. A to, dlatego, że nie chciała nikogo słuchać. Powtarzałem jej, że sama tego nie weźmie na swoje barki, ale ona i tak przy swoim, jak zawsze – mówił lekarz z grymasem na twarzy, opierając się o blat  drewnianego stołu przy oknie, na którym leżały różne słodkości. 

- Dobrze, że nic jej nie jest – wypowiedziałam te słowa ledwo słyszalnie. Myślę, że oprócz mnie nikt ich nie usłyszał.  

- Dobrze, usiądźmy – zasugerował lekarz. Poprowadził nas do innego stolika na środku pokoju.

Usiedliśmy grzecznie jak prosił. Zajęłam miejsce tuż obok Willa. Krzesła były przezroczyste, jakby były zrobione ze szkła tak samo jak stolik.  Mężczyzna usiadł po drugiej stronie stołu naprzeciwko nas. Jego grobowa mimika twarzy nie wróżyła nic dobrego – aż wstrzymałam na chwilę oddech.  

- Wasza przyjaciółka...ona umiera – wyznał nam za jednym tchem.

Zamarłam.

Nie chciałam w to wierzyć!

Spojrzałam na Willa przerażona. Siedział otępiały, jakby dostał czymś w głowę. Patrzył w pustą przestrzeń.  Też nie przyjął tego do wiadomości tak samo jak ja.  

- Czy można coś zrobić, aby ją uratować? – zapytałam.

- A jesteście samobójcami...? – odpowiedział oschle.

Nie wiedziałam, co miał na myśli tak mówiąc. Teraz nie obchodziło mnie to. Chciałam tylko uratować Audrey za wszelką cenę. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, jakbym jej nie pomogła, choć była ku temu szansa. Umarłabym z tą myślą tak czy siak. Zniszczyłoby by mnie to od wewnątrz – miałam tego świadomość. 

- Co mamy zrobić? - Will przeszedł do sedna.

Lekarz wstał od stołu. Podszedł do okna. Obie ręce wziął za plecy patrząc w przestrzeń. Nastała grobowa cisza.

- Błagam, niech nam Pan powie – Will  wstał z krzesła. Również wstałam. Też nie mogłam wytrzymać tego napięcia.

-  Przemyślałem to. Nie mogę Wam powiedzieć –  wyznał stojąc do nas tyłem.

- Dlaczego? – zapytał Will. Patrzył na niego z pretensją.

- Nie mogę. To wydanie kogoś na śmierć! – słowa mężczyzny odbiły się echem w sali.

- I tak się dowiem. Nie odpuszczę jak już wiem, że jest nadzieja.

Nie widziałam jeszcze Willa tak zawziętego. Jego twarz, aż emanowała emocjami.

- Dowiaduj się, ale nie ode mnie. Mężczyzna odwrócił się twarzą do nas. - Bardzo mi przykro – widziałam, że mówi te słowa z ciężkim sercem.

W głębi duszy rozumiałam go. Nikt przy zdrowych zmysłach nie posyła nikogo na śmierć, jeżeli to była prawda. Zapalił jednak ten płomień nadziei, który już nie zgaśnie. Dopóki starczy mi sił, znajdę odpowiedzi. Jeżeli będzie trzeba zejdę nawet do podziemi. Ocalę ją – przyrzekłam sobie.

                                                          

Tymczasem demon harcuje:


To, żeby jej przyjaciółeczka robiła za przynętę, było dobrym posunięciem.

Już niedługo Ariadne zagości u mnie,

 a wtedy...