piątek, 24 kwietnia 2020

Rozdział 17




Wyszliśmy z sali nieco przybici. Nawet nie pożegnaliśmy się z tym lekarzem. Wiedzieliśmy, że nic tu po nas i musimy doszukać się odpowiedzi w innym miejscu.

Nagle Will spojrzał na mnie poważnie, że aż moje ciało przeszył dreszcz.


- Ariadne chciałbym zadać Ci pytanie.

Will wskazał palcem miejsce na końcu korytarza, gdzie nikt akurat się nie kręcił. Udaliśmy się  tam. Wziął  głęboki wdech zanim zaczął mówić:


- Ariadne chciałbym, abyś opowiedziała mi co dokładnie pamiętasz z tamtych wydarzeń, na Ziemi, kiedy goniły Was demony- sprostował.

Zaczęłam sobie wszystko przypominać. Trudno o czymś takim zapomnieć.



- To wszystko stało się na skrzyżowaniu, gdzie zazwyczaj rozstawałam się z Audrey. Tam pojawiły się te ciemne istoty.


Na samą myśl o  nich dostałam ciarek. 

Kontynuowałam:


- Audrey kazała mi uciekać z Natanielem do wyznaczonego przez niego miejsca, a sama została z tymi demonami. Potem do nas wróciła, ale nie wyglądała zbyt dobrze. Mówiła mi, że to chwilowe, ale po przekroczeniu portalu dostała gorączki i zaczęła majaczyć.

- Will czy ty coś podejrzewasz? – zapytałam.


Chłopak nic mi nie odpowiedział, a jego twarz straciła wszelki wyraz. Naprawdę zaczęłam się martwić.

Zobaczyliśmy, że lekarz, z którym rozmawialiśmy przed chwilą wyszedł z salki i udał się w stronę pokoju, tam gdzie znajdowała się Angeles.


- Zostań tu – kazał mi Will.


- Nigdzie nie zostanę- zaprotestowałam. Idę razem z Tobą.

Chłopak spojrzał na mnie z wyraźnym grymasem na twarzy. On chyba w rzeczywistości nie chce, żebym dowiedziała się prawdy o stanie Audrey.  Ciekawe, jakimi pobudkami się kieruje? – zastanawiało mnie to. Widząc, że nic nie wskóra westchnął zrezygnowany. Poszedł za lekarzem, a ja za nim. To dopiero „Trudne sprawy” – pomyślałam. Lekarz wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. Will lekko je uchylił. Usłyszałam głos Angeles. Odetchnęłam z ulgą, że doszła do siebie. Zaczęliśmy nasłuchiwać:


- Czujesz się już lepiej? – zapytał lekarz z troską.


- Tak Jacke. Jak sam widzisz – odparła anielica.

- To dobrze martwiłem się o Ciebie, naprawdę – wyznał jej. - Już nie pozwolę Ci postawić na swoim. Nigdy – powiedział dobitnie.

- Spróbuj mnie powstrzymać – zaśmiała się.

- A żebyś wiedziała, że spróbuję. Żebyś wiedziała -  żartobliwie przekomarzał się z nią.
Przeniknęła mnie wielka czułość w jego głosie, w jakiej się do niej zwracał. Zastanawiałam się czy to przypadkiem nie jakiś inny lekarz podszywający się pod tamtego, który rozmawiał z nami wcześniej. Wobec nas był oziębły a tu proszę!  Nie można oceniać ludzi od razu – po raz kolejny się o tym przekonałam.

- Wiesz, przed chwilą rozmawiałem z jakimiś dzieciakami. Chciały wiedzieć, co dolega Audrey.

- I nie powiedziałeś? – zapytała go anielica

Po tych słowach zapadła cisza. Domyślam się, że lekarz pokiwał przecząco głową.

- Nie mogłem. To samobójstwo wiesz o tym. Jeszcze nikt nie wrócił stamtąd żywy, a nawet Ci, co wracali umierali po kilku dniach wskutek odniesiony ran.

Usłyszałam uderzenie pięści w ścianę, które aż odbiło się echem w sali. Lekarz  chyba nie powstrzymał swoich nerwów i dał upust złości.

- Przestań, bo się zranisz! – krzyczała do niego Angeles wciąż jeszcze słabym głosem. To było coś w stylu „come back” z „Titanica”, kiedy Rose próbowała przywołać szalupę ratunkową.

- Jak mam się uspokoić!? – krzyknął przeraźliwie. - To wszystko...jak on mógł. Jak on mógł nam to zrobić...-  mówił do niej łamiącym się głosem.

Jaki znowu on? O kogo chodzi?  - myślałam już nieco zniecierpliwiona tymi ciągłymi tajemnicami.

- Wiesz dobrze. Sprzeciwiliśmy mu się - powiedziała anielica smutno.

Usłyszałam skrzypienie łóżka. Myślę, że Angeles wstała i podeszła do niego.

- Ta roślina, która mogłaby wyleczyć Audrey jest na jego terenie. Specjalnie nam to zrobił, abyśmy wszyscy pomarli – mówił lekarz w złości.

- Wiem, dlatego kusze są nasączone tą przeklętą trucizną. Audrey została draśnięta jedną z nich, nie ma co to tego wątpliwości. On dobrze wie, że roślina „Ratale”, z której moglibyśmy zrobić lecznicą miksturę znajduje się na jego terenach. Próbowaliśmy różnych maści, aby ulżyć Audrey i innym aniołom w cierpieniu. Nic nie działa... Że to musi być ta roślina – anielica zaczęła szlochać. - Ja już nie daję rady...- po chwili wybuchła płaczem.

Wtedy zaczęło do mnie docierać, jak sytuacja jest poważna. Czułam, że serce zaczyna mi szybciej bić. Krążenie w moich żyłach przyspieszyło.

- Może powinnam tam iść...spróbować ją ocalić – powiedziała anielica drżącym głosem.

- I co wtedy? Zginiesz.

- Nie wiem czy tym razem będzie mi dane żyć z tą świadomością– wyznała mu. - Audrey zostało góra parę dni. Ta trucizna panoszy się powoli w jej organizmie. Może, jeśli...

- Co jeśli? – przerwał jej.  - Co da Audrey Twoja śmierć? Tylu już tam poszło, tylu zginęło...- znów zaczął mu się łamać głos. - Jeżeli nas zabraknie, to nie wiem...jak anioły sobie bez nas poradzą? – zaczął zadawać sobie pytania. - Angeles, ja tam pójdę za Ciebie, zrobię to – zadeklarował.

- Nie, to nie wchodzi w grę – zaoponowała.

- Teraz już wiesz, co odczuwam. Jak zginiesz to ja...
Zapadła cisza. Słyszałam tylko szlochanie ich obojga.
Stałam pod drzwiami jak wryta, jakby ktoś przybił mnie do podłogi. Audrey, rana...
Chyba doznałam szoku.
Spojrzałam na Willa przez mgłę, pogrążona własnymi myślami. Chłopak miał spuszczony wzrok w podłogę. Po chwili odwrócił głowę i jak zahipnotyzowany poszedł w kierunku pokoju, gdzie leżała Audrey. Chwiejnym krokiem udałam się za nim. Wszedł do środka nie pukając. Nie zwracając uwagi na Mele, która się z nim witała podszedł do śpiącej Audrey. Dotknął kosmyków jej włosów i delikatnie przejechał po nich. Łzy napłynęły mi do oczu ze wzruszenia na ten widok. Cichym krokiem weszłam do środka witając się uprzednio z tą anielicą. Kusiło mnie, żeby odchylić kołdrę i zobaczyć ranę przyjaciółki, ale jakoś nie byłam w stanie. Bałam się, że ten widok do reszty mnie dobije, więc ostatecznie podarowałam sobie.
 

- Audrey uratuje Cię, zobaczysz- powtarzałam szeptem co jakiś czas, powstrzymując łzy. Usłyszałam czyjeś szlochanie, jednak to nie był Will. Odwróciłam się. To Mela płakała stojąc za nami.
Wtedy tak, jakby oprzytomniał. Oderwał się od kosmyków włosów Audrey. Podszedł do Meli i mocno ją objął.

- Wybacz, że przez nas miałaś kłopoty– powtarzał jej do ucha, jednak na tyle głośno, że słyszałam, co do niej mówił. - Jesteś moją prawdziwą przyjaciółką – wyznał jej.

- Tak samo jak Ty moim przyjacielem– powiedziała przez łzy.

- Zawsze nią będziesz – zaczął jej powtarzać, jeszcze mocniej ją obejmując.
Anielica delikatnie oderwała się od niego. Spojrzała w jego oczy z niepokojem.

- Dlaczego mówisz to tak, jakbyś się żegnał? – zapytała drżącym głosem.

Will nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko do niej smutno. Po chwili znów wrócił do Audrey. Kucnął przed nią, chwytając jej lewą dłoń. Następnie pochylił się i złożył delikatny pocałunek. Szepnął jej coś jeszcze do ucha po czym wstał, odwrócił się na pięcie i migiem wyszedł z sali. Pożegnałam się z Melą i pobiegłam w stronę Willa. Stał przy schodach. Widocznie czekał na mnie. Szybkim krokiem podeszłam do niego i bez słowa zeszliśmy na parter. 

Wyszliśmy z przychodni.  

- Zanim pójdziemy z powrotem do groty muszę z Tobą porozmawiać w jakimś zacisznym miejscu – oznajmił z kamienną twarzą.

Przytaknęłam.

Od razu zaczął mnie gdzieś prowadzić. Co jakiś czas zerkał czy idę za nim. Widziałam, że cierpi, ale nie wiedziałam jak mu pomóc tym bardziej, że  ze mną również nie najlepiej. 
W czasie drogi rozmyślałam... Ta Kraina nie jest całkowicie pozbawiona trosk i zmartwień. Nie wszystko jest tu takie kolorowe, jak się wydaje – teraz to sobie w pełni uświadomiłam.  
Przede mną zaczął rozciągać się las brzóz. Weszliśmy w głąb. Szliśmy alejką między drzewami. Od czasu do czasu mijały nas anioły.

- Schowaj naszyjnik za sukienkę – szepnął mi do ucha Will.
Zrobiłam tak, jak zalecił. Ukryłam naszyjnik.
Doszliśmy na polanę, gdzie rosły chabry.

- Często tu przychodzę, kiedy chcę pomyśleć i pobyć sam – zwierzył mi się. 

Usiedliśmy na trawie wokół kwiatów. Przez chwilę milczeliśmy. Słychać było tylko nasze oddechy i szum wiatru.  Światło zza chmur niekiedy padało na nas i ogrzewało. Nie widziałam jednak Słońca. Wydało mi się to dziwne.
 

- Will, nie mogę dostrzec nigdzie Słońca.
 

- To dlatego, że cała nasza Kraina jest Słoneczna - wyjaśnił.
Zmarszczyłam  brwi ze zdumienia.
 

- Wasza Kraina jest Słoneczna? - powtórzyłam.
 

- Tak, dokładnie tak - powiedział, jakby to było dla niego coś normalnego.
 

- Pierwszy raz słyszę o czymś takim. To zdumiewające - przyznałam.
 

- Jeszcze niejedno Cię w tej Krainie zaskoczy - oświadczył z tajemniczym uśmiechem.

Po chwili chłopak przybrał poważny wyraz twarzy, przez co w moje serce wkradł się niepokój. 

- Ariadne, kiedy przyjdziemy z powrotem do naszego sekretnego miejsca w grocie i ktoś zapyta co u Audrey, jak się czuje, masz skłamać.

- Co...?- spojrzałam na niego osłupiała.

- Słyszałaś rozmowę pomiędzy Jackiem a Angeles. Mieli rację. Wyjście poza bezpieczną strefę oznacza śmierć. Nie słyszałem, żeby ktoś wrócił z stamtąd żywy.  Tam roi się od demonów i kto wie jeszcze czego - wymownie pokręcił  głową. Jeżeli powiemy pozostałym udadzą się tam. Nie chcę mieć ich na sumieniu i myślę, że ty też nie - mówiąc to patrzył prosto w moje piwne oczy.

- Czyli udamy się tam we dwójkę nie mówiąc im o tym? – spytałam.

- Dlatego nie chciałem, abyś poszła ze mną podsłuchiwać. Ty nie możesz ze mną iść. Jesteś zbyt ważna. Sam tam pójdę.

- Nie ma mowy – zaprotestowałam. Też mam prawo iść, tym bardziej, że wiem o wszystkim.

- Nie możesz – sprzeciwił się Will.

- Dlaczego? 

Will wstał i zaczął się przechadzać po polanie z założonymi z tyłu rękoma. Po chwili odwrócił się twarzą do mnie.

- Ariadne... nie wiesz wszystkiego. Nie wiesz co zrobił ten anioł – powiedział tajemniczo.
Wstałam, czekając na wyjaśnienia z jego strony. Przeczuwałam, że nie będzie to nic dobrego, co ma mi do opowiedzenia.

1 komentarz:

  1. O nie. Nie podoba mi się. Ogólnie rozdział super, jednak taki trzymający w napięciu i smutny.

    OdpowiedzUsuń