poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Rozdział 11

Odeszłaś
Dni mijały, a Ty nie przychodziłaś. Z czasem pogodziłem się z myślą, że mogę Cię już nigdy nie zobaczyć. Zgodnie z obietnicą nie rozstawałem się z bransoletką, ale i bez niej, nigdy bym Cię nie zapomniał. Z biegiem lat nawiązywałem nowe znajomości i przyjaźnie. Nataniel sugerował, abym znalazł sobie dziewczynę, ale nie chciałem go słuchać. Czułem, że już nigdy nikogo tak nie pokocham jak Ciebie. Podobno przybywałaś na krótko do Naszej Krainy, ale tylko po to, aby zdawać relację „Radzie Bezpieczeństwa”, która składała się z Lilly, Alice i Aureli, które później poznałem.
Idąc do przychodni miałem pewne obawy. Nie widzieliśmy się od 9 lat. Za wiele się nie zmieniłem, ale czy Ty? Jaka będzie Twoja reakcja na mój widok? Czy mnie poznasz? – myślałem niepewnie.
Wszedłem na drugie piętro. Doskonale wiedziałem, gdzie znajdują się sale szpitalne, dla chorych pacjentów. Chciałem wejść do Ciebie niezauważalnie. Na szczęście zobaczyłem Melę, pielęgniarkę, z którą mam bardzo dobre kontakty.
- Cześć Melu – przywitałem się.
- Co Cię tu sprowadza o tej porze? – od razu przeszła do sedna.
- Nic takiego – odpowiedziałem obojętnie, próbując nie okazywać zbyt wielkich emocji. – Wiesz, słyszałem, że Audrey jest u Was. Zaprowadziłabyś mnie tam? – spytałem szepcąc jej do ucha.
- Jasne – powiedziała cicho i zaczęła mnie prowadzić do sali, w której leżała.
Doszliśmy na miejsce. W pokoju znajdowała się jakaś pielęgniarka. 
- Słuchaj – zwróciłem się do Meli – Czy mógłbym z Audrey zostać sam na sam?
- Zobaczę, co da się zrobić – rzekła i poszła z nią rozmawiać. Po chwili ta kobieta, podeszła do mnie.
- Tylko na pięć minut. Jak będzie się coś działo niedobrego masz mnie od razu zawołać. Będę cały czas w pobliżu - powiedziała stanowczym tonem.
Doskonale ją rozumiałem. Audrey była teraz pod jej opieką.
- Oczywiście – odpowiedziałem natychmiast.
- Nazywam się Meg. Proszę wołaj mnie po imieniu, od razu się zjawię – odrzekła.
Mela jeszcze puściła mi oczko zanim się obie oddaliły.
Cichym krokiem wszedłem do środka i podszedłem do Ciebie bliżej. Spałaś. Od razu Cię rozpoznałem po kolorze włosów. To byłaś Ty! Światło gwiazd przechodzące przez okno padało na Ciebie. Byłaś taka piękna, jak prawdziwy Anioł – zaśmiałem się lekko, bo przecież jesteś Aniołem. Dostrzegłem połyskującą bransoletkę na Twojej prawej ręce, którą przed laty Ci podarowałem. Wciąż ją nosiłaś. Przypomniały mi się nasze wspólne dziecięce chwile. A więc nie zapomniałaś o mnie.  Uklęknąłem przy Tobie i delikatnie chwyciłem Twoją dłoń. Jest taka ciepła – zaniepokoiło mnie to. Odchyliłem z Ciebie kołdrę i dostrzegłem siną ranę na Twoim prawym udzie – przestraszyłem się. Posmarowane były na niej różne maści, ale całość nie wyglądała najlepiej. Musiałem się dowiedzieć więcej o Twoim stanie. Pocałowałem Cię jeszcze w skroń i wyszedłem z sali zmartwiony. Mela i Meg stały niedaleko. Podszedłem do nich, aby zapytać, gdzie może być Angeles. Od Nataniela dowiedziałem się, że odpowiada za jej leczenie.
- Wiecie gdzie może być Angeles – spytałem rozgorączkowany.
- Cały dzień czuwała nad Audrey. W końcu za Naszą namową zasnęła – powiedziała Mela.
- Zaprowadzicie mnie do niej, może nie śpi? – zapytałem.
Dziewczyny spojrzały po sobie.
- Błagam – powiedziałem z desperacją w głosie.
W końcu zaczęły mnie do niej prowadzić. Widziałem, że miny miały niepewne. Ale musiałem wiedzieć. Inaczej głowa mi eksploduje. Od czasu zniknięcia rodziców, nie pamiętam dnia, w którym tak bym wychodził z siebie.
Weszliśmy do sali, która znajdowała się na końcu korytarza. Angeles faktycznie spała. Nie miałem serca, żeby jej teraz budzić. Wyglądała jak wrak człowieka. Aż zrobiło mi się jej szkoda. Zwróciłem się w stronę dziewczyn.
- Przepraszam, że...- miałem w sobie nawyk przepraszania, kiedy postawię kogoś w niezręczniej sytuacji.
- Nie dokańczaj, rozumiem Cię – uśmiechnęła się Mela.
- Wpadnę tu jutro – oznajmiłem i odwróciwszy się wyszedłem z sali. 
W drodze ciągle rozmyślałem o Audrey. Tak bardzo się o nią martwiłem. Najpierw utrata rodziców, jeżeli ona...- nie przyjmowałem nawet takiego scenariusza do wiadomości.  Wyczerpany i zblazowany, chwiejnym krokiem wszedłem do pokoju. Wtedy zobaczyłem, że nie ma Nataniela. 

Wracamy do Ariadny...

Tej nocy miałam nietypowy sen. Śniło mi się uciekające stado zwierząt, składające się głównie z saren i jeleni. Za nimi widniała czyjaś sylwetka. Leniwie się przeciągnęłam. Pierwszy raz śniło mi się coś takiego.  Leżałam otulona w przytulną, kołderkę jakiś czas.  Wygramolenie się z łóżka okazało się trudniejsze niż myślałam. – Takie mięciutkie i przytulne, jak tu teraz wstać – myślałam uśmiechając się pod nosem. Postanowiłam, jednak przyjąć to trudne dla mnie wyzwanie.  -  Policzę do stu i to zrobię – głośno mówiąc postanowiłam. Zaczęłam wolno liczyć, patrząc w sufit. Dopiero wtedy dostrzegłam wielkie witraże okienne z motywem czerwonej róży, które się tam znajdowały. Sekundy mijały, a ja nie mogłam oderwać od nich oczu.  Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Odruchowo poderwałam się z łóżka, jak oszalała. 
- Kto tam? – spytałam próbując doprowadzić się szybko do ładu.
- To ja Aurelia. Wpuścisz mnie?
Poprawiwszy swoją spódnicę i rozczesując jeszcze rękami moje długie kasztanowe włosy z jasnymi refleksami otworzyłam.
- Nie obudziłam Cię? – spytała. – Wyglądasz, jakbyś wróciła z wojny – zachichotała.
- Wielkie dzięki – posłałam jej wymowne, zabawne spojrzenie. – Od razu, jak przyszłam do pokoju, odleciałam.
- Tak naprawdę jest jeszcze wcześnie – przyznała anielica. – Przyszłam do Ciebie w innej sprawie. Nataniel wspominał Ci wczoraj, że gdzieś idzie? Will szuka go już od kilku godzin.
- Nie, nic mi nie mówił – odpowiedziałam.   
- Jak go zobaczysz to daj mi znać albo Willowi – próbowała udawać, że wszystko jest w porządku, ale widziałam zmartwienie w jej oczach. – U siebie masz stojący zegar. O godzinie 9.00 zbieramy się na śniadanie. Poczekamy na Ciebie, nie martw się – powiedziała z uśmiechem na ustach.
- Nie lubię, jak ktoś na mnie czeka. Wtedy zaczynam się stresować. Ale, dzięki, że mówisz mi o tym. Już widzę siebie plączącą się po tych korytarzach – uśmiechnęłam się do niej zastanawiając się  jednocześnie, gdzie podziewa się Nataniel.
O wilku mowa.
Nataniel przeszedł obok nas jak gdyby nigdy nic.
- Nat, gdzie byłeś martwiliśmy się! –  krzyknęła rzucając mu się niemal na szyję.
- To już przejść się nie wolno? – powiedział udając obrażonego, jednocześnie delikatnie uwolniwszy się z jej objęć.
- Dlaczego nikogo nie poinformowałeś?! Brat Cię szuka! –   zaznaczyła z wyrzutem.
- Nie było go – wymownie na nią spojrzał, po czym głośno westchnął. - Śnił mi się koszmar. Nie mogłem zasnąć – wyznał po dłuższej chwili.
- Zostawiaj następnym razem karteczkę. On Cię, chociaż poinformował, że idzie – powiedziała już nieco łagodniejszym tonem.
- Dobrze mamo – posłał jej figlarny uśmieszek.
- Pójdę odszukać Willa. Widzimy się na śniadaniu – powiedział zwracając się do nas dwóch.
Miał już iść, ale zawiesił jeszcze na mnie swój przenikliwy wzrok. Poczułam się lekko zakłopotana. Tym bardziej, że nie wyglądałam teraz tak dobrze, jakbym tego chciała. Po chwili odwrócił ode mnie głowę i zniknął za zakrętem.
- Ten chłopak jest niemożliwy - powiedziała Aurelia kręcąc głową.
- To samo powiedziałam mu wczoraj – przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z Natanielem i musiałam się z nią pod tym względem zgodzić. Dodałabym jeszcze, że tajemniczy- tę myśl zachowałam już dla siebie.
-Widać, że się przyjaźnicie - wywnioskowałam z wcześniejszych zdarzeń.
- Tak to prawda – wyznała.
- Jesteście ze sobą blisko?
Ugryzłam się w język. Ariadne, co Ty znowu mówisz? – krzyczałam w duchu. Przecież to Cię nie dotyczy. Czyżbym przejawiała odruchy zazdrości?! Przecież nawet go dobrze nie znam! – starałam się odgonić jak najszybciej tą nieprawdopodobną myśl.
- Chodzi Ci o to rzucenie się mu na szyję? – spytała Aurelia.
Trafiła w sedno, bo wtedy przyszło mi takie skojarzenie. Skinęłam twierdząco głową. Próbowałam w mimice i gestach pokazać, że ta wiadomość jest mi zupełnie obojętna.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale rzeczywiście trochę przesadziłam. Z natury nie jestem choleryczką. Tylko mnie ponosi, gdy się o kogoś martwię - wyznała mi.
- Dobrze Cię rozumiem, też tak mam –powiedziałam szczerze. – Czasem coś powiem albo zrobię zanim pomyślę czy to było właściwe – dodałam myśląc o tym, co przed chwilą mi się wymsknęło. 
- A więc coś nas łączy – zaśmiała się – Wiesz ja jestem bardziej tą od rozweselania i dobrego humoru. Każda tu z nas ma swoją specjalność. Alice pocieszy Cię jak nikt inny. Jest prawdziwym oparciem w trudnych chwilach. Lilly jest dla nas niczym starsza siostra, dlaczego czasami zwracamy się do niej pełnym imieniem Lilianna. Will jest dobrym słuchaczem, przez swoją spokojną naturę. Nataniel.. eeeh sama wiesz...-anielica przewróciła oczami. – Jesteśmy, jak jedna wielka rodzina – podsumowała.
Na te słowa zaczęłam rozmyślać o swoich rodzicach. Czy nic im nie jest? Nie zaatakowały ich demony? Przez dłuższy czas tłumiłam podświadomie moje obawy, ale zaczęły wychodzić ze mnie na wierzch. Audrey, czy u niej wszystko dobrze? Po tej myśli nie wytrzymałam i po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy, których nie byłam już w stanie kontrolować.
- Ariadno dobrze się czujesz? – spytała Aurelia z troską w głosie.
Wtedy wybuchłam. Rozpłakałam się na dobre.
- Już wszystko będzie dobrze - powiedziała i czule mnie objęła.
Ciągle miałam najmroczniejsze wizje. Nie było przy mnie Audrey, ani moich rodziców.  Nie wiedziałam czy ich jeszcze zobaczę. Z niepokoju zaczęłam cała drżeć. Aurelia przytuliła mnie jeszcze mocnej.
- Chodźmy do środka – zaproponowała
Czułam, że siły zaczynają mnie opuszczać. Aurelia wzięła mnie pod ramię i weszłyśmy razem do mojej sypialni.

1 komentarz:

  1. Ooooo. Will♡♡♡ wszystko na pewno będzie dobrze. Chyba wyczuwam chemię między Ariadne,a Natanielem. Pisz dalej. Świetne opowiadanie! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń